Makłowicz w podróży

magazyn kulinarny

  • 02.05.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 20 (80) Indie "Trivandrum"
    Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego ...


    Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego na południu Indii, w miejscowym języku malajalam ma nazwę
    jeszcze bardziej skomplikowaną: Thirivananthapuram. Miasto jest skrzyżowaniem wielu religii i kultur i odznacza
    się dynamiką typową dla tej części świata. Mieszkają tu hinduiści, muzułmanie, katolicy, a nawet Żydzi. Ale język
    malajalam nie ma nic wspólnego z hindi, dlatego Hindus z północy z miejscowymi musi rozmawiać po angielsku.
    W Trivandrum Robert Makłowicz podziwia piękną hinduistyczną świątynię, a przy okazji dowiaduje się, że
    w Kerali komunizm nie stoi w sprzeczności z religią. Już pierwsze demokratyczne wybory w latach 50. wygrała
    miejscowa partia komunistyczna, która praktycznie do dziś sprawuje tu władzę. Jej efektem jest elektryfikacja,
    edukacja i nowoczesna polityka społeczna. I nikt nie walczy tu z prywatną własnością, nie ma mowy o nacjonalizacji.
    "To po prostu komunizm, jakiego myśmy nie zaznali" - mówi Makłowicz.
    Na skwerze przy plaży stoi pomnik kobiety wyzwolonej - ogromna kamienna rzeźba leżącej nagiej postaci
    płci żeńskiej. Ten monumentalny posąg ufundowany przez rząd stanowy Kerali jest dowodem na to, jak istotna
    jest w tym kraju rola kobiet. Jednym z najważniejszych polityków indyjskich, premierem kraju była Indira Gandhi.
    Co ciekawe, gdy ktoś tu zapyta o równouprawnienie kobiet, wówczas odzywają się głosy, że w Kerali można
    raczej mówić o równouprawnieniu mężczyzn, bo w dawnych kulturach bramińskich w tej części Indii panował
    matriarchat.
    Z Trivandrum Robert Makłowicz wyrusza do Kovalam. Podczas lunchu w miejscowej restauracji Raj Resort
    gawędzi z dwoma Hindusami o kulinarnych przysmakach z różnych stron świata, w tym również o kuchni polskiej,
    którą jak się okazuje jeden z panów poznał w naszym kraju. A jeśli chodzi o kuchnię hinduską, ma ona to do siebie,
    że jest egalitarna. Makaron ryżowy w mleczku kokosowym, który Robert Makłowicz przygotuje potem na drewnianej
    łodzi rybackiej, to danie zarówno dla biednych, jak i dla bogatych. Jeden z dżentelmenów, z którymi Makłowicz jadł
    lunch, zaprosił go do swojej prywatnej rezydencji. Dom jest całkiem nowy, ma tylko pięć lat, ale jest zbudowany
    w tradycyjnym stylu, typowym dla Keralii. Przed wejściem zdejmuje się buty. W kuchni żona gospodarza szykuje
    miejscowe specjalności: placki dosa, do których podaje urd dal, czyli soczewicę po urdyjsku.
    Następnego dnia rano Robert Makłowicz wybiera się na targ po owoce i warzywa. Po powrocie do rezydencji
    przygotowuje wystawne keralskie śniadanie, na które podaje przede wszystkim owoce: dwa rodzaje bananów, małe
    żółte i większe czerwone, papaję, winogrona, ananas i galaretkę z kokosów.
    Ostatnią atrakcją, jaka czeka nas w tym odcinku, jest połów ryb, niezmienny w swojej formie od stuleci. Rybacy
    wyciągają sieci, a potem na miejscu odbywa się segregowanie połowu - na ryby i owoce morza.

  • 02.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 20 (81) Indie "Skarby Kerali"
    Indyjski stan Kerala nie jest ...


    Indyjski stan Kerala nie jest tak popularny jak np. Goa, ale kryje wiele skarbów, takich jak kokosy, pieprz
    czy kauczuk. Robert Makłowicz opowie o nich, spacerując malowniczą nadmorską aleją wysadzaną właśnie
    palmami kokosowymi. Dzisiejszą nazwę orzechom kokosowym nadali dopiero Portugalczycy, którzy zjawili się
    tutaj w XVI wieku. Włochata skorupa orzecha przypominała im upiora z ludowych podań, zwanego Coco.
    Wcześniej Europa znała kokosy z relacji Marco Polo, który określał je łacińską nazwą Nux indica. Na rajskiej
    plaży rozebrany do pasa Suresh pokazuje, jak się otwiera orzech kokosowy. Skorupę rozłupuje się, uderzając
    orzechem o rydel wbity w ziemię. W pierwszej kolejności wypija się wodę kokosową, smaczniejsza jest ta
    z młodych orzechów. Z miąższu tłoczy się olej, a z suchych wytłoczyn produkuje wiórki kokosowe. Włókna
    służą do wyrobu lin, sznurków, szczotek, wycieraczek. Lina kokosowa, mocna i odporna na słoną wodę morską,
    była kiedyś powszechnie używana przez żeglarzy. Na tej rajskiej plaży Robert Makłowicz przyrządza miejscowe
    danie z dodatkiem mleczka kokosowego.
    Kolejny skarb Kerali to pieprz, który był kiedyś synonimem indyjskich przypraw. To głównie po pieprz
    przedzierali się przez oceany wokół Afryki Portugalczycy. Kiedy wreszcie Vasco da Gama odkrył morską drogę
    do Indii, statki portugalskie mogły wieźć do Lizbony transporty tego ziarna, którego cena w Europie była nawet
    200 - krotnie wyższa niż tutaj, w Kerali, gdzie je kupowano.
    Nadmorska aleja zaprowadziła Roberta Makłowicza do małego gaju kauczukowego. Z soku drzew kauczukowych
    otrzymuje się lateks, czyli naturalny kauczuk, kiedyś niezbędny do produkcji gumy. Ta właściwość kauczukowca
    stała się dla Europejczyków niezwykle cenna w XIX wieku, kiedy to John Dunlop wynalazł oponę pneumatyczną.
    Wówczas te drzewa rosły wyłącznie w Brazylii, byłej kolonii portugalskiej, która w XIX wieku stała się niezależną
    monarchią i zazdrośnie strzegła swojego monopolu na kauczuk. Wywóz nasion kauczukowca był surowo zabroniony.
    Dopiero podstęp Brytyjczyków, którym udało się wywieźć porcję nasion w wypchanym okazie ptaka, pozwolił
    rozwinąć uprawy kauczukowca poza Brazylią. Pierwsze plantacje, ze względu na klimat, założono w Indiach.
    Areały kauczuku w Kerali zmniejszyły się znacznie po wynalezieniu gumy syntetycznej. Wiele plantacji zostało
    zlikwidowanych. W ich miejsce założono ośrodki turystyczne. W jednym z nich o nazwie Water Scapes,
    Robert Makłowicz zatrzymał się na posiłek. W jadalni o charakterze bufetowym, stoją na stołach bemary, czyli
    podgrzewane bufetowe naczynia, a w nich cała seria dań i dodatków. Robert Makłowicz wybiera trzy dania:
    dal Thadka, curry jarzynowe i duszonego kurczaka.


  • 03.05.2024 09:55- TVP Rozrywka Podróż 20 (81) Indie "Skarby Kerali"
    Indyjski stan Kerala nie jest ...


    Indyjski stan Kerala nie jest tak popularny jak np. Goa, ale kryje wiele skarbów, takich jak kokosy, pieprz
    czy kauczuk. Robert Makłowicz opowie o nich, spacerując malowniczą nadmorską aleją wysadzaną właśnie
    palmami kokosowymi. Dzisiejszą nazwę orzechom kokosowym nadali dopiero Portugalczycy, którzy zjawili się
    tutaj w XVI wieku. Włochata skorupa orzecha przypominała im upiora z ludowych podań, zwanego Coco.
    Wcześniej Europa znała kokosy z relacji Marco Polo, który określał je łacińską nazwą Nux indica. Na rajskiej
    plaży rozebrany do pasa Suresh pokazuje, jak się otwiera orzech kokosowy. Skorupę rozłupuje się, uderzając
    orzechem o rydel wbity w ziemię. W pierwszej kolejności wypija się wodę kokosową, smaczniejsza jest ta
    z młodych orzechów. Z miąższu tłoczy się olej, a z suchych wytłoczyn produkuje wiórki kokosowe. Włókna
    służą do wyrobu lin, sznurków, szczotek, wycieraczek. Lina kokosowa, mocna i odporna na słoną wodę morską,
    była kiedyś powszechnie używana przez żeglarzy. Na tej rajskiej plaży Robert Makłowicz przyrządza miejscowe
    danie z dodatkiem mleczka kokosowego.
    Kolejny skarb Kerali to pieprz, który był kiedyś synonimem indyjskich przypraw. To głównie po pieprz
    przedzierali się przez oceany wokół Afryki Portugalczycy. Kiedy wreszcie Vasco da Gama odkrył morską drogę
    do Indii, statki portugalskie mogły wieźć do Lizbony transporty tego ziarna, którego cena w Europie była nawet
    200 - krotnie wyższa niż tutaj, w Kerali, gdzie je kupowano.
    Nadmorska aleja zaprowadziła Roberta Makłowicza do małego gaju kauczukowego. Z soku drzew kauczukowych
    otrzymuje się lateks, czyli naturalny kauczuk, kiedyś niezbędny do produkcji gumy. Ta właściwość kauczukowca
    stała się dla Europejczyków niezwykle cenna w XIX wieku, kiedy to John Dunlop wynalazł oponę pneumatyczną.
    Wówczas te drzewa rosły wyłącznie w Brazylii, byłej kolonii portugalskiej, która w XIX wieku stała się niezależną
    monarchią i zazdrośnie strzegła swojego monopolu na kauczuk. Wywóz nasion kauczukowca był surowo zabroniony.
    Dopiero podstęp Brytyjczyków, którym udało się wywieźć porcję nasion w wypchanym okazie ptaka, pozwolił
    rozwinąć uprawy kauczukowca poza Brazylią. Pierwsze plantacje, ze względu na klimat, założono w Indiach.
    Areały kauczuku w Kerali zmniejszyły się znacznie po wynalezieniu gumy syntetycznej. Wiele plantacji zostało
    zlikwidowanych. W ich miejsce założono ośrodki turystyczne. W jednym z nich o nazwie Water Scapes,
    Robert Makłowicz zatrzymał się na posiłek. W jadalni o charakterze bufetowym, stoją na stołach bemary, czyli
    podgrzewane bufetowe naczynia, a w nich cała seria dań i dodatków. Robert Makłowicz wybiera trzy dania:
    dal Thadka, curry jarzynowe i duszonego kurczaka.


  • 03.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 20 (82) Indie "Rozlewiska Kerali"
    Indyjski stan Kerala to przede ...


    Indyjski stan Kerala to przede wszystkim morze i słynne plaże. Ale atrakcją turystyczną są także połączone
    z morzem rozlewiska - rozległa i malownicza sieć kanałów, przypominająca deltę Dunaju. Przy brzegu można wynająć
    łódź na krótki rejs albo na kilka dni. W niektórych łodziach przycumowanych do brzegu ludzie mieszkają na stałe. Inne
    to pływające hotele. Robert Makłowicz postanowił popływać taką łodzią po kanale Backwaters niedaleko Alappuzhy. To
    świetna okazja do poznania okolicy. Klimat na rozlewiskach bardzo sprzyja wegetacji roślin, plony zbiera się tu dwa razy
    do roku. Ponieważ cały ten teren to depresja, poziom wody musi być regulowany przez człowieka. Służą do tego śluzy
    i pompy, które nawadniają i odwadniają leżące obok pola ryżowe.
    Po przypłynięciu do Alappuzhy Robert ma okazję zobaczyć miejscowy dom z ogrodem. Domostwo, do którego
    został zaproszony, ma ponad 60 lat. Na werandzie urządzono ołtarzyk ze świętymi obrazkami, zapewne mieszkają tu
    chrześcijanie. Urządzenie domu - bardzo stylowe - wykonane z drewna. Dla Roberta bardzo ciekawy jest ogród, w którym
    rosną miejscowe rośliny: drzewo curry, krzew kawowy, maniok na tapiokę, palmy kokosowe - mała i duża, pieprz
    pnący się na drzewie - matce oraz imbir.
    W miejscowości Neendakara znajduje się targ rybny. Przybijają tu kutry z połowem i od razu na miejscu odbywa się
    handel i sortowanie. Czasem zdarzają się nawet rekiny. Oprócz ryb łowi tu także krewetki i małże, zwłaszcza słodkowodne,
    bo choć rozlewiska mają połączenie z morzem, to woda w kanałach jest słodka. To zasługa lasów namorzynowych, które pochłaniają sól.
    Rozlewiska są piękne, ale dla niewtajemniczonych mogą być niebezpieczne. Tygrysów i żmij można się tu
    nie obawiać, ale bardzo groźne są komary. Ich ukąszenia mogą wywołać malarię lub dengę. Dlatego, jak twierdzi
    Robert, trzeba się smarować, najlepiej miejscowymi specyfikami.



  • 04.05.2024 07:20- TVP Kobieta Podróż 7 Izrael Morze Martwe (26)
    Górująca nad supersłonym morzem i ...

    Górująca nad supersłonym morzem i Pustynią Judzką starożytna twierdza Masada to dla Izraelczyków miejsce wyjątkowe: symbol niezłomnej walki i poświęcenia w imię wolności. Z czasów antycznych jeden krok do współczesności - położony obok kibuc Ein Gedi jest wzorcowym przykładem udanego zagospodarowania pustynnych nieużytków przez izraelskich osadników. Po obowiązkowej, ozdrowieńczej kąpieli w Morzu Martwym Robert Makłowicz łączy siły z szefem kuchni miejscowego hotelu: wspólnie przyrządzają kebab - danie często opacznie nazywane i podawane w Polsce. Z kolei rajd terenowym autem to okazja do kolejnego gotowania na środku Pustyni Judzkiej: Robert Makłowicz przyrządza tam sałatkę z kaszy bulgur z jarzynami i miętą.

  • 04.05.2024 08:00- TVP Kobieta Podróż 7 Izrael Jerozolima (27)
    Jerozolima ze Ścianą Płaczu i ...

    Jerozolima ze Ścianą Płaczu i Wzgórzem Świątynnym to w Izraelu obowiązkowy punkt zwiedzania. Stare Miasto i jego cztery kwartały: żydowski, chrześcijański, ormiański i muzułmański to z kolei podróż przez różne światy kulturowe i kulinarne w obrębie otomańskich murów obronnych. Robert Makłowicz zaprasza do wspólnego gotowania szefa jerozolimskiej restauracji, znawcę biblijnych ziół. Efektem tej współpracy są figi nadziewane piersią z kurczaka. W podmiejskim miasteczku Abu Gosh, zamieszkanym głównie przez Arabów i słynącym ze znakomitego humusu, smakosz z Krakowa bierze udział w produkcji tego bliskowschodniego specjału robionego z ciecierzycy i pasty sezamowej z dodatkiem ziół i przypraw.

  • 06.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (82) Indie "Rozlewiska Kerali"
    Indyjski stan Kerala to przede ...


    Indyjski stan Kerala to przede wszystkim morze i słynne plaże. Ale atrakcją turystyczną są także połączone
    z morzem rozlewiska - rozległa i malownicza sieć kanałów, przypominająca deltę Dunaju. Przy brzegu można wynająć
    łódź na krótki rejs albo na kilka dni. W niektórych łodziach przycumowanych do brzegu ludzie mieszkają na stałe. Inne
    to pływające hotele. Robert Makłowicz postanowił popływać taką łodzią po kanale Backwaters niedaleko Alappuzhy. To
    świetna okazja do poznania okolicy. Klimat na rozlewiskach bardzo sprzyja wegetacji roślin, plony zbiera się tu dwa razy
    do roku. Ponieważ cały ten teren to depresja, poziom wody musi być regulowany przez człowieka. Służą do tego śluzy
    i pompy, które nawadniają i odwadniają leżące obok pola ryżowe.
    Po przypłynięciu do Alappuzhy Robert ma okazję zobaczyć miejscowy dom z ogrodem. Domostwo, do którego
    został zaproszony, ma ponad 60 lat. Na werandzie urządzono ołtarzyk ze świętymi obrazkami, zapewne mieszkają tu
    chrześcijanie. Urządzenie domu - bardzo stylowe - wykonane z drewna. Dla Roberta bardzo ciekawy jest ogród, w którym
    rosną miejscowe rośliny: drzewo curry, krzew kawowy, maniok na tapiokę, palmy kokosowe - mała i duża, pieprz
    pnący się na drzewie - matce oraz imbir.
    W miejscowości Neendakara znajduje się targ rybny. Przybijają tu kutry z połowem i od razu na miejscu odbywa się
    handel i sortowanie. Czasem zdarzają się nawet rekiny. Oprócz ryb łowi tu także krewetki i małże, zwłaszcza słodkowodne,
    bo choć rozlewiska mają połączenie z morzem, to woda w kanałach jest słodka. To zasługa lasów namorzynowych, które pochłaniają sól.
    Rozlewiska są piękne, ale dla niewtajemniczonych mogą być niebezpieczne. Tygrysów i żmij można się tu
    nie obawiać, ale bardzo groźne są komary. Ich ukąszenia mogą wywołać malarię lub dengę. Dlatego, jak twierdzi
    Robert, trzeba się smarować, najlepiej miejscowymi specyfikami.



  • 06.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 22 (83) Irlandia Północna "Belfast"
    Robert Makłowicz odwiedza Belfast - ...


    Robert Makłowicz odwiedza Belfast - stolicę, a zarazem największe miasto Irlandii Północnej, leżące u ujścia
    rzeki Lagan do Morza Irlandzkiego. Na nabrzeżu wita spacerowiczów kolorowy ceramiczny posąg wielkiego łososia,
    a przed okazałym miejskim ratuszem - zbudowany w 1905 r. - posąg królowej Wiktorii.
    Osadnictwo w tych stronach rozwinęło się już w epoce brązu. W epoce nowożytnej miasto najszybciej rozwijało
    się w dobie Rewolucji Przemysłowej. W XIX wieku liczba ludności w ciągu dekady wzrastała o połowę. Belfast skutecznie
    konkurował z takimi przemysłowymi potęgami jak Manchester czy Liverpool po drugiej stronie morza. Potem przyszedł
    wiek XX, bombardowania Lufwaffe podczas II wojny światowej, powojenne zamachy bombowe IRA, odwetowe zamachy
    i akty przemocy ze strony protestanckich lojalistów.
    Walkę o niepodległość Irlandczycy rozpoczęli na początku XX w. Jednym z jej etapów był podpisany w 1921 r.
    podział na brytyjską Północ i republikańską resztę wyspy. Od tego właśnie podziału zaczął się jeden z najdłużej trwających konfliktów nowoczesnej Europy. Po porozumieniu zawartym w Wielki Piątek 1998 roku (Good Friday Agrement) w mieście
    nie słychać już strzałów i huku bomb. Do Belfastu powrócił spokój, a w rzece Lagan, dawniej mocno zanieczyszczonej,
    pływają jak dawniej łososie. Miasto znów jest dumne i pewne swojej przyszłości. Turyści z całego świata nadrabiają
    zaległości poprzednich dekad i ściągają tu tłumnie. Atutem są względnie niskie ceny. Jedną z największych sobotnich
    atrakcji jest Targ Świętego Jerzego. Robert zatrzymuje się w dziale rybnym. Pewnie zastanawia się, co wybrać: solę
    z Dover, żabnicę, węgorza czy owoce morza, które są atrakcją w miejscowych restauracjach.
    Konflikt między unionistami i republikanami znalazł swoje odbicie w sztuce. Protestanci na ścianach swoich
    domów malowali murale już 100 lat temu, katolicy zaczęli to robić w latach 80. Dzielnicę protestancką od katolickiej
    odgradzał dawniej 8 - kilometrowy wysoki mur. Dziś bramy są otwarte, a wysoka ściana nosi nazwę Muru Pokoju i jest
    już tylko atrakcją turystyczną. Belfast jest idealnym przykładem historii z happy endem. Na jednym ze ściennych malowideł
    ubrana na zielono dziewczynka, katoliczka, i chłopiec w niebieskim stroju, protestant, podają sobie ręce. Napis głosi:
    Nigdy więcej bomb, kul, zabójstw!
    Przy Falls Road, na chodniku pod ścianą z muralami Robert gotuje główne danie odcinka: kotlety wieprzowe
    z jabłkami w sosie z cydru i musztardy gruboziarnistej. A potem w ramach deseru odwiedza słynny sklep cukierniczy
    U Cioci Sandry. Akurat ktoś kupuje cukierki rabarbarowe. Przed sklepem parkuje firmowa ciężarówka, wzbudzająca
    entuzjazm najmłodszych mieszkańców miasta. Na zapleczu odbywa się właśnie produkcja lizaków i landrynek. To
    najprawdziwsza manufaktura w dawnym stylu.
    Z Belfastu pochodził jeden z największych geniuszy piłkarskich wszechczasów, George Best. Reprezentant
    Irlandii Północnej, przez 12 lat napastnik MU, strzelił mnóstwo pięknych goli. Hulaka i król życia. Nie zwolnił tempa nawet
    po przeszczepie wątroby. Zapytany, co zrobił z wielkimi pieniędzmi, które zarobił, odpowiedział: część wydałem na kobiety,
    szybkie samochody i whiskey, a resztę zwyczajnie przepuściłem. Robert ogląda jego dom rodzinny. Po śmierci legendarnego piłkarza do obiegu wszedł banknot 5 - funtowy z jego podobizną. Jego imieniem nazwano też miejscowe lotnisko.

  • 07.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 22 (83) Irlandia Północna "Belfast"
    Robert Makłowicz odwiedza Belfast - ...


    Robert Makłowicz odwiedza Belfast - stolicę, a zarazem największe miasto Irlandii Północnej, leżące u ujścia
    rzeki Lagan do Morza Irlandzkiego. Na nabrzeżu wita spacerowiczów kolorowy ceramiczny posąg wielkiego łososia,
    a przed okazałym miejskim ratuszem - zbudowany w 1905 r. - posąg królowej Wiktorii.
    Osadnictwo w tych stronach rozwinęło się już w epoce brązu. W epoce nowożytnej miasto najszybciej rozwijało
    się w dobie Rewolucji Przemysłowej. W XIX wieku liczba ludności w ciągu dekady wzrastała o połowę. Belfast skutecznie
    konkurował z takimi przemysłowymi potęgami jak Manchester czy Liverpool po drugiej stronie morza. Potem przyszedł
    wiek XX, bombardowania Lufwaffe podczas II wojny światowej, powojenne zamachy bombowe IRA, odwetowe zamachy
    i akty przemocy ze strony protestanckich lojalistów.
    Walkę o niepodległość Irlandczycy rozpoczęli na początku XX w. Jednym z jej etapów był podpisany w 1921 r.
    podział na brytyjską Północ i republikańską resztę wyspy. Od tego właśnie podziału zaczął się jeden z najdłużej trwających konfliktów nowoczesnej Europy. Po porozumieniu zawartym w Wielki Piątek 1998 roku (Good Friday Agrement) w mieście
    nie słychać już strzałów i huku bomb. Do Belfastu powrócił spokój, a w rzece Lagan, dawniej mocno zanieczyszczonej,
    pływają jak dawniej łososie. Miasto znów jest dumne i pewne swojej przyszłości. Turyści z całego świata nadrabiają
    zaległości poprzednich dekad i ściągają tu tłumnie. Atutem są względnie niskie ceny. Jedną z największych sobotnich
    atrakcji jest Targ Świętego Jerzego. Robert zatrzymuje się w dziale rybnym. Pewnie zastanawia się, co wybrać: solę
    z Dover, żabnicę, węgorza czy owoce morza, które są atrakcją w miejscowych restauracjach.
    Konflikt między unionistami i republikanami znalazł swoje odbicie w sztuce. Protestanci na ścianach swoich
    domów malowali murale już 100 lat temu, katolicy zaczęli to robić w latach 80. Dzielnicę protestancką od katolickiej
    odgradzał dawniej 8 - kilometrowy wysoki mur. Dziś bramy są otwarte, a wysoka ściana nosi nazwę Muru Pokoju i jest
    już tylko atrakcją turystyczną. Belfast jest idealnym przykładem historii z happy endem. Na jednym ze ściennych malowideł
    ubrana na zielono dziewczynka, katoliczka, i chłopiec w niebieskim stroju, protestant, podają sobie ręce. Napis głosi:
    Nigdy więcej bomb, kul, zabójstw!
    Przy Falls Road, na chodniku pod ścianą z muralami Robert gotuje główne danie odcinka: kotlety wieprzowe
    z jabłkami w sosie z cydru i musztardy gruboziarnistej. A potem w ramach deseru odwiedza słynny sklep cukierniczy
    U Cioci Sandry. Akurat ktoś kupuje cukierki rabarbarowe. Przed sklepem parkuje firmowa ciężarówka, wzbudzająca
    entuzjazm najmłodszych mieszkańców miasta. Na zapleczu odbywa się właśnie produkcja lizaków i landrynek. To
    najprawdziwsza manufaktura w dawnym stylu.
    Z Belfastu pochodził jeden z największych geniuszy piłkarskich wszechczasów, George Best. Reprezentant
    Irlandii Północnej, przez 12 lat napastnik MU, strzelił mnóstwo pięknych goli. Hulaka i król życia. Nie zwolnił tempa nawet
    po przeszczepie wątroby. Zapytany, co zrobił z wielkimi pieniędzmi, które zarobił, odpowiedział: część wydałem na kobiety,
    szybkie samochody i whiskey, a resztę zwyczajnie przepuściłem. Robert ogląda jego dom rodzinny. Po śmierci legendarnego piłkarza do obiegu wszedł banknot 5 - funtowy z jego podobizną. Jego imieniem nazwano też miejscowe lotnisko.

  • 07.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 22 (84) Irlandia Północna "Kierunek Atlantyk"
    W tym odcinku Robert Makłowicz ...


    W tym odcinku Robert Makłowicz podróżuje po Irlandii Północnej, po hrabstwie Antrim. Chce dotrzeć na północ
    wyspy, nad sam Atlantyk, do miasta Derry/Londonderry. Trasa prowadzi wzdłuż Morza Irlandzkiego, które tu zwane jest
    Kanałem Północnym. Jedzie autobusem po Antrim Coast Road, która została zbudowana w latach 30. XIX wieku. Wyrąbano
    ją w bazaltowych klifach za pomocą ładunków wybuchowych. Po drodze mija polodowcowe wzgórza, zielone nawet zimą,
    i urokliwe nadmorskie miasteczka. Jedno z nich, Glenarm, to prawdziwa perełka. Leży nad rzeką Glen i jest z siedzibą
    rodu McDonnell. Prawie wszystko wygląda tu jak przed wiekami: mury, wieża i dwuskrzydłowa brama o nazwie Barbican
    Gate, która wiedzie do zamku. Dziś jest tu hotelik prowadzony przez fundację zajmującą się odnową zabytków. Sama
    budowla, z czterema narożnymi wieżami, przypomina londyńską Tower. W romantycznej wieży można wynająć pokoje
    i poczuć się jak dawni hrabiowie Antrim. Ród Antrim przybył ze Szkocji w XVII wieku. Pejzaż przed zamkiem jest jak "piękny
    sen golfisty": gładka zieleń i gdzieniegdzie stare celtyckie dęby. Przyzamkowe ogrody pełniły niegdyś funkcję bardzo
    praktyczną: dostarczały warzyw na pałacowy stół. Uprawiano tu rzepę, rzodkiew, buraki i ziemniaki. Dziś na grządkach
    rosną przeważnie kwiaty, ale Robertowi Makłowiczowi udaje się znaleźć skrawek ogrodów, gdzie rośnie jeszcze coś,
    co można włożyć do garnka. Drzewka laurowe, szczypior i kwitnący rozmaryn.
    Kolejne miasteczko na trasie nosi nazwę Carnlough. Jest tu nieduży, ale za to urokliwy port rybacki. Jednak to nie
    z rybami kojarzy się miejscowym ta nazwa. Właścicielką tych terenów przed wojną była babka Winstona Churchilla. Należały
    do niej również okoliczne wzgórza i kamieniołomy wapienia. Wysyłany stąd do Wielkiej Brytanii, używany był jako cenny
    budulec i składnik farb. Do rodziny Churchilla należał też hotel Londonderry Arms, gdzie przy kominku siadywał Sir Winston
    z nieodłącznym cygarem i szklaneczką brandy. W hotelowej restauracji Robert spożywa bułeczkę typu scone z masłem,
    śmietaną i dżemem oraz kawą po irlandzku, a na wybrzeżu, w pobliżu skał, na których roztrzaskały się w XVI wieku niedobitki hiszpańskiej Wielkiej Armady, smakosz z Krakowa przyrządza zupę porową z owsianką i kiełbaskami wieprzowymi. Na deser
    zaś proponuje miasto Derry lub Londonderry i jego burzliwe dzieje.
    Dwie nazwy miasta dobrze oddają jego historię i późniejsze wynikające z niej komplikacje. Derry lub Londonderry
    to drugie co do wielkości miasto Irlandii Północnej, położone nad rzeką Foyle. Historyczna część miasta jest opasana świetnie zachowanymi murami obronnymi. Geneza miasta jest katolicka, ale w początkach XVII wieku król Jakub I Stuart zaczął
    osiedlać tu protestantów, głównie ze Szkocji. To oni wznieśli stare miasto w dzisiejszym kształcie, a ponieważ czuli się
    mocno związani z koroną angielską, zmienili nazwę Derry na Londonderry. Jeśli dziś zapytać kogoś z miejscowych, skąd
    pochodzi, od razu będzie wiadomo, czy mieszka w dzielnicy katolickiej, czy protestanckiej. Historia tak się potoczyła, że
    protestanci byli w mieście liczniejsi i bardziej zamożni. Wytworzył się wyraźny podział: bogate Londonderry na wzgórzu,
    a za murami, w dole, robotnicze dzielnice Derry. Taka sytuacja musiała prowokować konflikty. Nasiliły się one w latach 20.
    XX wieku, po podziale wyspy na brytyjską północ i republikańską resztę. W 1949 roku przyjęty przez parlament brytyjski
    Ireland Act stanowił, że Irlandia Północna będzie częścią UK, dopóki taka będzie wola większości jej mieszkańców,
    a większość była probrytyjska. I tak jest do dziś.

  • 08.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 22 (84) Irlandia Północna "Kierunek Atlantyk"
    W tym odcinku Robert Makłowicz ...


    W tym odcinku Robert Makłowicz podróżuje po Irlandii Północnej, po hrabstwie Antrim. Chce dotrzeć na północ
    wyspy, nad sam Atlantyk, do miasta Derry/Londonderry. Trasa prowadzi wzdłuż Morza Irlandzkiego, które tu zwane jest
    Kanałem Północnym. Jedzie autobusem po Antrim Coast Road, która została zbudowana w latach 30. XIX wieku. Wyrąbano
    ją w bazaltowych klifach za pomocą ładunków wybuchowych. Po drodze mija polodowcowe wzgórza, zielone nawet zimą,
    i urokliwe nadmorskie miasteczka. Jedno z nich, Glenarm, to prawdziwa perełka. Leży nad rzeką Glen i jest z siedzibą
    rodu McDonnell. Prawie wszystko wygląda tu jak przed wiekami: mury, wieża i dwuskrzydłowa brama o nazwie Barbican
    Gate, która wiedzie do zamku. Dziś jest tu hotelik prowadzony przez fundację zajmującą się odnową zabytków. Sama
    budowla, z czterema narożnymi wieżami, przypomina londyńską Tower. W romantycznej wieży można wynająć pokoje
    i poczuć się jak dawni hrabiowie Antrim. Ród Antrim przybył ze Szkocji w XVII wieku. Pejzaż przed zamkiem jest jak "piękny
    sen golfisty": gładka zieleń i gdzieniegdzie stare celtyckie dęby. Przyzamkowe ogrody pełniły niegdyś funkcję bardzo
    praktyczną: dostarczały warzyw na pałacowy stół. Uprawiano tu rzepę, rzodkiew, buraki i ziemniaki. Dziś na grządkach
    rosną przeważnie kwiaty, ale Robertowi Makłowiczowi udaje się znaleźć skrawek ogrodów, gdzie rośnie jeszcze coś,
    co można włożyć do garnka. Drzewka laurowe, szczypior i kwitnący rozmaryn.
    Kolejne miasteczko na trasie nosi nazwę Carnlough. Jest tu nieduży, ale za to urokliwy port rybacki. Jednak to nie
    z rybami kojarzy się miejscowym ta nazwa. Właścicielką tych terenów przed wojną była babka Winstona Churchilla. Należały
    do niej również okoliczne wzgórza i kamieniołomy wapienia. Wysyłany stąd do Wielkiej Brytanii, używany był jako cenny
    budulec i składnik farb. Do rodziny Churchilla należał też hotel Londonderry Arms, gdzie przy kominku siadywał Sir Winston
    z nieodłącznym cygarem i szklaneczką brandy. W hotelowej restauracji Robert spożywa bułeczkę typu scone z masłem,
    śmietaną i dżemem oraz kawą po irlandzku, a na wybrzeżu, w pobliżu skał, na których roztrzaskały się w XVI wieku niedobitki hiszpańskiej Wielkiej Armady, smakosz z Krakowa przyrządza zupę porową z owsianką i kiełbaskami wieprzowymi. Na deser
    zaś proponuje miasto Derry lub Londonderry i jego burzliwe dzieje.
    Dwie nazwy miasta dobrze oddają jego historię i późniejsze wynikające z niej komplikacje. Derry lub Londonderry
    to drugie co do wielkości miasto Irlandii Północnej, położone nad rzeką Foyle. Historyczna część miasta jest opasana świetnie zachowanymi murami obronnymi. Geneza miasta jest katolicka, ale w początkach XVII wieku król Jakub I Stuart zaczął
    osiedlać tu protestantów, głównie ze Szkocji. To oni wznieśli stare miasto w dzisiejszym kształcie, a ponieważ czuli się
    mocno związani z koroną angielską, zmienili nazwę Derry na Londonderry. Jeśli dziś zapytać kogoś z miejscowych, skąd
    pochodzi, od razu będzie wiadomo, czy mieszka w dzielnicy katolickiej, czy protestanckiej. Historia tak się potoczyła, że
    protestanci byli w mieście liczniejsi i bardziej zamożni. Wytworzył się wyraźny podział: bogate Londonderry na wzgórzu,
    a za murami, w dole, robotnicze dzielnice Derry. Taka sytuacja musiała prowokować konflikty. Nasiliły się one w latach 20.
    XX wieku, po podziale wyspy na brytyjską północ i republikańską resztę. W 1949 roku przyjęty przez parlament brytyjski
    Ireland Act stanowił, że Irlandia Północna będzie częścią UK, dopóki taka będzie wola większości jej mieszkańców,
    a większość była probrytyjska. I tak jest do dziś.

  • 08.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 22 (85) Irlandia Północna "Tropem legend"
    W Irlandii Północnej wciąż żywa ...


    W Irlandii Północnej wciąż żywa jest legenda Titanica, największego w swoim czasie liniowca świata zbudowanego
    w Belfaście, w stoczni Harland & Wolff na początku XX wieku. Stocznia ta wypuściła aż trzy ogromne liniowce pasażerskie:
    Olympic, Gigantic i największy z nich Titanic. Wszystkie miały pecha: Olympic już w pierwszym roku żeglugi miał kolizję
    z inną jednostką i musiał wracać na naprawę do Belfastu. Co się stało z Titanikiem, wiadomo. Z kolei Gigantic, który po
    tragedii Titanica zmienił nazwę na Britannic, w I wojnie światowej pływał jako statek szpital. W 1916 r. niemiecka mina
    posłała go na dno Morza Egejskiego.
    Po Titanicu zostało wiele pamiątek, m. in. menu ostatniej kolacji, jaką podano w I klasie wieczorem przed zatonięciem
    statku. Składała się z dziewięciu dań. Jednym z nich była zupa z pęczaku. Miejscowa restauracja specjalizuje się
    w odtwarzaniu jadłospisu z legendarnego liniowca. Na nabrzeżu, przy kabestanie z widokiem na stację pomp, Robert,
    w asyście szefa tutejszej restauracji, gotuje zupę krem z kaszy jęczmiennej, doprawianą śmietaną i irlandzką whisky.
    Kolejną irlandzką legendą jest jabłeczny cydr, doskonały napój niskoalkoholowy, będący chlubą krajów celtyckich.
    W okolicach Armagh Robert odwiedza wytwórnię tego napoju. W sali degustacji stoją pod ścianami zbiorniki, a na stołach
    butelki z gotowymi wyrobami. Robert objaśnia proces produkcji cydru: krojenie, wyciskanie soku, filtrowanie, fermentacja, dojrzewanie. Pokazuje dwa rodzaje gotowego cydru: z jabłek zielonych i czerwonych.
    W miasteczku Enniskillen poznajemy kolejną irlandzką legendę, słynny w całym regionie czarny bekon, czyli surowy
    bekon dojrzewający. Robi się go z mięsa świń hodowanych metodą wolnego wybiegu, w sposób organiczny bez użycia
    fosfatów i nitratów, które w wielkoprzemysłowym bekonie można łatwo wykryć, bo podczas smażenia pozostawiają na
    patelni białą pianę i osad.
    Jedną z najstarszych i najważniejszych w Irlandii jest legenda świętego Patryka. Ten chrześcijański misjonarz
    nie był Irlandczykiem; przybył na wyspę z Anglii lub Walii. Spędził tu resztę życia i dokonał wielkiej rzeczy: zastał Irlandię
    pogańską, a zostawił chrześcijańską. Święty Patryk jest patronem wszystkich Irlandczyków, niezależnie od ich pochodzenia
    i wyznawanej religii. Dobrze widać to mieście w Armagh, siedzibie irlandzkiego prymasa, gdzie stoją dwie katedry pod
    wezwaniem św. Patryka, jedna katolicka, druga protestancka. Nie znamy daty narodzin świętego Patryka. Pewna jest
    data jego śmierci: 17 marca 461 roku. Pochowano go w Downpatrick.
    17 marca to największe święto Irlandczyków. Jak głosi legenda, Patryk surowo skarcił kiedyś szynkarkę, która podawała
    klientom niepełne miarki whisky. Na pamiątkę tamtego zdarzenia w Dniu Świętego Patryka Irlandczycy wznoszą toasty szklaneczkami napełnionymi jak należy. Nie dlatego, żeby mieli jakieś szczególne upodobanie do konsumpcji mocnych
    trunków. Są tylko wierni tradycji świętego Patryka.
    Hillsborough to jedno z bardziej urokliwych miasteczek Irlandii Północnej, leży niecałe 20 km od Belfastu,
    w hrabstwie Down. Na placu przed pałacem Willisa Hilla, w stylowym budynku starej poczty jest dziś siedziba miejskiego
    ratusza. Co roku we wrześniu odbywa się w miasteczku słynny międzynarodowy festiwal ostryg i przegrzebków, na który
    ściągają z całego świata smakosze owoców morza.
    W Hillsborough trzeba koniecznie odwiedzić Plough Inn, tradycyjny irlandzki pub, w którym bywał James Joyce.
    Robert zamawia tu owoce morza: ostrygi oraz małże św. Jakuba w sosie holenderskim. To także jedna z irlandzkich legend,
    która będzie trwać.

  • 09.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 22 (85) Irlandia Północna "Tropem legend"
    W Irlandii Północnej wciąż żywa ...


    W Irlandii Północnej wciąż żywa jest legenda Titanica, największego w swoim czasie liniowca świata zbudowanego
    w Belfaście, w stoczni Harland & Wolff na początku XX wieku. Stocznia ta wypuściła aż trzy ogromne liniowce pasażerskie:
    Olympic, Gigantic i największy z nich Titanic. Wszystkie miały pecha: Olympic już w pierwszym roku żeglugi miał kolizję
    z inną jednostką i musiał wracać na naprawę do Belfastu. Co się stało z Titanikiem, wiadomo. Z kolei Gigantic, który po
    tragedii Titanica zmienił nazwę na Britannic, w I wojnie światowej pływał jako statek szpital. W 1916 r. niemiecka mina
    posłała go na dno Morza Egejskiego.
    Po Titanicu zostało wiele pamiątek, m. in. menu ostatniej kolacji, jaką podano w I klasie wieczorem przed zatonięciem
    statku. Składała się z dziewięciu dań. Jednym z nich była zupa z pęczaku. Miejscowa restauracja specjalizuje się
    w odtwarzaniu jadłospisu z legendarnego liniowca. Na nabrzeżu, przy kabestanie z widokiem na stację pomp, Robert,
    w asyście szefa tutejszej restauracji, gotuje zupę krem z kaszy jęczmiennej, doprawianą śmietaną i irlandzką whisky.
    Kolejną irlandzką legendą jest jabłeczny cydr, doskonały napój niskoalkoholowy, będący chlubą krajów celtyckich.
    W okolicach Armagh Robert odwiedza wytwórnię tego napoju. W sali degustacji stoją pod ścianami zbiorniki, a na stołach
    butelki z gotowymi wyrobami. Robert objaśnia proces produkcji cydru: krojenie, wyciskanie soku, filtrowanie, fermentacja, dojrzewanie. Pokazuje dwa rodzaje gotowego cydru: z jabłek zielonych i czerwonych.
    W miasteczku Enniskillen poznajemy kolejną irlandzką legendę, słynny w całym regionie czarny bekon, czyli surowy
    bekon dojrzewający. Robi się go z mięsa świń hodowanych metodą wolnego wybiegu, w sposób organiczny bez użycia
    fosfatów i nitratów, które w wielkoprzemysłowym bekonie można łatwo wykryć, bo podczas smażenia pozostawiają na
    patelni białą pianę i osad.
    Jedną z najstarszych i najważniejszych w Irlandii jest legenda świętego Patryka. Ten chrześcijański misjonarz
    nie był Irlandczykiem; przybył na wyspę z Anglii lub Walii. Spędził tu resztę życia i dokonał wielkiej rzeczy: zastał Irlandię
    pogańską, a zostawił chrześcijańską. Święty Patryk jest patronem wszystkich Irlandczyków, niezależnie od ich pochodzenia
    i wyznawanej religii. Dobrze widać to mieście w Armagh, siedzibie irlandzkiego prymasa, gdzie stoją dwie katedry pod
    wezwaniem św. Patryka, jedna katolicka, druga protestancka. Nie znamy daty narodzin świętego Patryka. Pewna jest
    data jego śmierci: 17 marca 461 roku. Pochowano go w Downpatrick.
    17 marca to największe święto Irlandczyków. Jak głosi legenda, Patryk surowo skarcił kiedyś szynkarkę, która podawała
    klientom niepełne miarki whisky. Na pamiątkę tamtego zdarzenia w Dniu Świętego Patryka Irlandczycy wznoszą toasty szklaneczkami napełnionymi jak należy. Nie dlatego, żeby mieli jakieś szczególne upodobanie do konsumpcji mocnych
    trunków. Są tylko wierni tradycji świętego Patryka.
    Hillsborough to jedno z bardziej urokliwych miasteczek Irlandii Północnej, leży niecałe 20 km od Belfastu,
    w hrabstwie Down. Na placu przed pałacem Willisa Hilla, w stylowym budynku starej poczty jest dziś siedziba miejskiego
    ratusza. Co roku we wrześniu odbywa się w miasteczku słynny międzynarodowy festiwal ostryg i przegrzebków, na który
    ściągają z całego świata smakosze owoców morza.
    W Hillsborough trzeba koniecznie odwiedzić Plough Inn, tradycyjny irlandzki pub, w którym bywał James Joyce.
    Robert zamawia tu owoce morza: ostrygi oraz małże św. Jakuba w sosie holenderskim. To także jedna z irlandzkich legend,
    która będzie trwać.

  • 09.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 23 (86) Luksemburg Belgia
    Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym ...


    Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym miastem, które odwiedza, jest Akwizgran, czyli Aachen - dawna stolica
    państwa Karola Wielkiego, jednego z najwybitniejszych władców w dziejach świata. Polskie słowo król, czeskie krl,
    rosyjskie "король" pochodzą właśnie od imienia Karola.
    Karol Wielki był królem Franków, których nie należy mylić z dzisiejszymi Francuzami, bo Frankowie byli plemieniem
    germańskim. Został też koronowany na cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Na ziemiach, którymi władał, wprowadzał
    wspólne prawa i monetę. Była to więc pierwsza próba stworzenia zjednoczonej Europy. W dokumentach z tej epoki po raz
    pierwszy pada określenie Europejczycy. Karol Wielki spoczywa w katedrze w Akwizgranie.
    Po Akwizgranie kolej na Trewir, bo jak mówi Robert: być w tej części Niemiec i nie odwiedzić Trewiru, to jak w Belgii
    zamówić frytki bez majonezu. Trewir to jedno z najstarszych miast Niemiec i największe miasto starożytne na północ od
    Alp. Mimo to zabytków rzymskich zachowało się do naszych czasów niewiele. W centrum miasta zachwyca katedra
    św. Piotra. W czasach starożytnych była jedną z czterech najważniejszych świątyń świata chrześcijańskiego, obok bazyliki
    św. Piotra w Rzymie, kościoła Grobu Pańskiego w Jerozolimie i bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Ich budowę
    zlecił Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz rzymski. W skarbcu katedry przechowywane są cenne relikwie,
    m. in. ząb św. Piotra, sandał św. Andrzeja i święta szata, którą Jezus miał na sobie przed ukrzyżowaniem, i o którą rzymscy
    żołnierze grali w kości pod krzyżem. Szata zostanie wystawiona na widok publiczny w kwietniu 2012 roku. Po najazdach
    barbarzyńców katedra została odbudowana przez Karola Wielkiego i jego następców. A tuż przy katedrze można spróbować
    miejscowych specjałów: na przykład szparagów.
    By wyobrazić sobie niegdysiejszą potęgę miasta, wystarczy spojrzeć na rzymską bramę z II wieku naszej ery, zwaną
    Porta Nigra, czyli czarna brama. Tak zaczęto ją nazywać w średniowieczu, kiedy szary piaskowiec, z którego została
    zbudowana, po prostu sczerniał. W Trewirze były cztery takie bramy, ale ocalała tylko ta. I pewnie dzięki temu zamieniono
    ją na kościół. Przetrwała także okres wojen napoleońskich. Napoleon, dowiedziawszy się o antycznym pochodzeniu bramy,
    kazał ją zachować i wyremontować.
    Wystarczy pół godziny drogi od Trewiru i można znaleźć się w zupełnie innym świecie. Nad rzeką Saarą w okolicach
    Wiltingen są zlokalizowane winnice mozelskiego okręgu winiarskiego. Dzięki dużemu nachyleniu winnic doskonale operuje
    tu słońce: w dzień jest gorąco, w nocy zimno. Uprawom sprzyja też skalista gleba łupkowa. Białe winogrona bardzo lubią
    takie warunki. Pracownicy winnicy sadzą właśnie młody riesling. Krzewy wydadzą pierwsze owoce za 5 lat, ale na ich wysoką
    jakość trzeba poczekać aż 30 lat. Robert zwiedza winnicę o nazwie Gottesfuss, czyli Boża Stopa. Wina z niej trafiały kiedyś
    na najlepsze stoły Europy. Wiltingen to malownicze miasteczko w sercu regionu winiarskiego. Jedne z najlepszych win
    produkuje tu Roman Niewodniczański, który jest synem profesora Tomasza Niewodniczańskiego, wybitnego polskiego fizyka.
    Robert jest gościem Romana Niewodniczańskiego. Na tarasie z widokiem na ogród odbywa się degustacja trzech rodzajów
    białych win jego produkcji.
    W Wiltingen Robert proponuje cielęcinę w białym winie ze szpeclami, danie łatwe do przygotowania, zwłaszcza gdy pod
    ręką jest białe mozelskie, a przed oczami widok na rzekę Mozelę i winnice, które ciągną się po obu jej stronach. Rzeka
    stanowi granicę między Niemcami i Luksemburgiem. Robert odwiedza okoliczne miasteczka: Nittel i Ehnen.

  • 10.05.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 23 (86) Luksemburg Belgia
    Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym ...


    Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym miastem, które odwiedza, jest Akwizgran, czyli Aachen - dawna stolica
    państwa Karola Wielkiego, jednego z najwybitniejszych władców w dziejach świata. Polskie słowo król, czeskie krl,
    rosyjskie "король" pochodzą właśnie od imienia Karola.
    Karol Wielki był królem Franków, których nie należy mylić z dzisiejszymi Francuzami, bo Frankowie byli plemieniem
    germańskim. Został też koronowany na cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Na ziemiach, którymi władał, wprowadzał
    wspólne prawa i monetę. Była to więc pierwsza próba stworzenia zjednoczonej Europy. W dokumentach z tej epoki po raz
    pierwszy pada określenie Europejczycy. Karol Wielki spoczywa w katedrze w Akwizgranie.
    Po Akwizgranie kolej na Trewir, bo jak mówi Robert: być w tej części Niemiec i nie odwiedzić Trewiru, to jak w Belgii
    zamówić frytki bez majonezu. Trewir to jedno z najstarszych miast Niemiec i największe miasto starożytne na północ od
    Alp. Mimo to zabytków rzymskich zachowało się do naszych czasów niewiele. W centrum miasta zachwyca katedra
    św. Piotra. W czasach starożytnych była jedną z czterech najważniejszych świątyń świata chrześcijańskiego, obok bazyliki
    św. Piotra w Rzymie, kościoła Grobu Pańskiego w Jerozolimie i bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Ich budowę
    zlecił Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz rzymski. W skarbcu katedry przechowywane są cenne relikwie,
    m. in. ząb św. Piotra, sandał św. Andrzeja i święta szata, którą Jezus miał na sobie przed ukrzyżowaniem, i o którą rzymscy
    żołnierze grali w kości pod krzyżem. Szata zostanie wystawiona na widok publiczny w kwietniu 2012 roku. Po najazdach
    barbarzyńców katedra została odbudowana przez Karola Wielkiego i jego następców. A tuż przy katedrze można spróbować
    miejscowych specjałów: na przykład szparagów.
    By wyobrazić sobie niegdysiejszą potęgę miasta, wystarczy spojrzeć na rzymską bramę z II wieku naszej ery, zwaną
    Porta Nigra, czyli czarna brama. Tak zaczęto ją nazywać w średniowieczu, kiedy szary piaskowiec, z którego została
    zbudowana, po prostu sczerniał. W Trewirze były cztery takie bramy, ale ocalała tylko ta. I pewnie dzięki temu zamieniono
    ją na kościół. Przetrwała także okres wojen napoleońskich. Napoleon, dowiedziawszy się o antycznym pochodzeniu bramy,
    kazał ją zachować i wyremontować.
    Wystarczy pół godziny drogi od Trewiru i można znaleźć się w zupełnie innym świecie. Nad rzeką Saarą w okolicach
    Wiltingen są zlokalizowane winnice mozelskiego okręgu winiarskiego. Dzięki dużemu nachyleniu winnic doskonale operuje
    tu słońce: w dzień jest gorąco, w nocy zimno. Uprawom sprzyja też skalista gleba łupkowa. Białe winogrona bardzo lubią
    takie warunki. Pracownicy winnicy sadzą właśnie młody riesling. Krzewy wydadzą pierwsze owoce za 5 lat, ale na ich wysoką
    jakość trzeba poczekać aż 30 lat. Robert zwiedza winnicę o nazwie Gottesfuss, czyli Boża Stopa. Wina z niej trafiały kiedyś
    na najlepsze stoły Europy. Wiltingen to malownicze miasteczko w sercu regionu winiarskiego. Jedne z najlepszych win
    produkuje tu Roman Niewodniczański, który jest synem profesora Tomasza Niewodniczańskiego, wybitnego polskiego fizyka.
    Robert jest gościem Romana Niewodniczańskiego. Na tarasie z widokiem na ogród odbywa się degustacja trzech rodzajów
    białych win jego produkcji.
    W Wiltingen Robert proponuje cielęcinę w białym winie ze szpeclami, danie łatwe do przygotowania, zwłaszcza gdy pod
    ręką jest białe mozelskie, a przed oczami widok na rzekę Mozelę i winnice, które ciągną się po obu jej stronach. Rzeka
    stanowi granicę między Niemcami i Luksemburgiem. Robert odwiedza okoliczne miasteczka: Nittel i Ehnen.

  • 10.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 23 (87) Luksemburg Belgia
    Ardeny to pasmo niewysokich gór, ...


    Ardeny to pasmo niewysokich gór, właściwie pagórków, na terenie Belgii i Luksemburga, zahaczające też
    o Francję. Kraina ta słynie z pięknych widoków i wielu wspaniałych przysmaków. Bawiąc w Ardenach, koniecznie trzeba
    odwiedzić miasto Spa, belgijski kurort, którego gorące źródła były znane już w XVI wieku. Leczył się tu np. król Henryk VIII.
    Oprócz łaźni jest tu też kasyno. Ale tym, co najbardziej przyciąga dziś turystów do Spa, jest zbudowany w latach 20. tor
    wyścigowy Spa - Francorchamps, na którym co roku odbywa się Grand Prix Belgii Formuły I.
    Historia państwowości belgijskiej to niecałe 200 lat, ale tradycje tych ziem są bardzo dawne. Przykładem jest
    zamek Montjardin z XIV wieku, stojący na wzgórzu Theux, który od XVIII wieku jest w rękach tej samej rodziny. Miejscowa
    arystokracja miała koligacje niemieckie i francuskie, ale także hiszpańskie, bo ziemie te były częścią hiszpańskich
    Niderlandów. Gospodarz, pan Charles Antoine de Theux de Montjardin zaprasza Roberta do zamku. Podczas rozmowy
    panowie omawiają trzy ważne elementy belgijskiego stołu, a są to: odpowiednie nakrycia, piwo i dziczyzna. A jako że
    patronem polowań jest św. Hubert, Robert wybiera się do miasta Saint Hubert. Miejscowa restauracji o nazwie, jakżeby
    inaczej, Le Saint Hubert, specjalizuje się w dziczyźnie. Robert zamawia więc gulasz z dzika, frytki i piwo w kufelku.
    Święty Hubert z Liege żył w VII wieku, pochodził z królewskiego rodu i był zapalonym myśliwym. Jak mówi legenda,
    kiedy polował w Wielki Piątek, objawił mu się biały jeleń z lśniącym krzyżem w porożu. To odmieniło życie późniejszego
    świętego. Poświęcił się studiowaniu ksiąg religijnych i został biskupem. Prowadził działalność misjonarską na ziemiach
    dzisiejszej Belgii, a jego szczątki spoczywają w tutejszym kościele.
    Sezon na dziczyznę trwa krótko, a wieprzowinę można jeść przez cały rok, odkąd człowiek udomowił dziką świnię.
    W pobliskim miasteczku Nassogne produkuje się ardeński specjał, prawie zupełnie nieznany w Polsce. Jest to szynka
    ardeńska, najsłynniejsza z tych, które dojrzewają na północy Europy. Dorównuje sławą tym włoskim i tym z południowej
    Francji. Występuje w odmianach z kością i bez. Wędzona w dymie z dębiny i drewna jesionowego jest wyjątkowo
    aromatyczna. W zakładzie pana Magerotte’a wyrabiane są także kiełbasy. Pokryte szlachetną pleśnią wyglądają naprawdę
    zachęcająco. Rodzina Magerotte zajmuje się wędliniarstwem już od trzech pokoleń. Wszystkie wyroby można kupić
    nieopodal, w firmowym sklepie na rogu ulicy. Właściciel sklepu, pan Andr Magerotte częstuje Roberta szynką o nazwie
    formidable. Podobno specjały pana Magerotte’a zamawiane są na spotkania prezydenta Sarkozy’ego z kanclerz Merkel.
    Kolejny punkt na trasie to słynne opactwo trapistów w Orval, legenda monastyczna i piwowarska. Już od XII wieku
    bracia trapiści warzą tu doskonałe piwo. Na wewnętrznym dziedzińcu klasztoru Robert przyrządza danie z miejscowym
    piwem: kotlety wieprzowe w piwie z boczkiem. A na pożegnanie zaprasza na typowy belgijski specjał: frytki z kremowym
    majonezem.

  • 11.05.2024 07:20- TVP Kobieta Podróż 7 Izrael Śladami Biblii (28)
    Na mapie podróży Roberta Makłowicza ...

    Na mapie podróży Roberta Makłowicza śladami Biblii pojawiają się nazwy takich miejsc i miejscowości, jak: Góra Oliwna, góra Syjon, Droga Krzyżowa, Bazylika Grobu Świętego, Cezarea Maritima, Kana Galilejska, góra Tabor czy Nazaret. Wiele z nich wygląda dziś całkiem prozaicznie, można jednak poczuć w nich tchnienie biblijnej historii. W karcie dań odcinka pozycje z czasów biblijnych: między innymi majadarra, czyli pilaw z soczewicą, ryba piotrosz przyrządzana nad Jeziorem Galilejskim i wyjątkowo słodkie pyszności z nazarejskiej cukierni.

  • 11.05.2024 08:00- TVP Kobieta Podróż 7 Izrael Magia Lewantu (29)
    Wyprawa przez magiczny Lewant zaczyna ...

    Wyprawa przez magiczny Lewant zaczyna się na północnym wybrzeżu Izraela przy granicy z Libanem. Miejsce to znane jest z niezwykłych skalnych grot wyrzeźbionych przez morskie fale. Stąd lewantyński szlak wiedzie przez Akkę - port krzyżowców i ich ostatnią twierdzę. Na jej dziedzińcu gospodarz programu gotuje falafel - popularne w całym regionie danie z mielonej ciecierzycy i ziół. Po wielu zakrętach historii dziś w Akce znów dominuje żywioł arabski, co widać wyraźnie na miejskim targu. Kolejne przystanki na trasie podróży to bajecznie położona nadmorska Hajfa i podmiejski park agroturystyczny, gdzie Robert Makłowicz i jego izraelski przewodnik gotują wojskowe danie z warzyw i jajek o nazwie szakszuka.

  • 13.05.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 23 (87) Luksemburg Belgia
    Ardeny to pasmo niewysokich gór, ...


    Ardeny to pasmo niewysokich gór, właściwie pagórków, na terenie Belgii i Luksemburga, zahaczające też
    o Francję. Kraina ta słynie z pięknych widoków i wielu wspaniałych przysmaków. Bawiąc w Ardenach, koniecznie trzeba
    odwiedzić miasto Spa, belgijski kurort, którego gorące źródła były znane już w XVI wieku. Leczył się tu np. król Henryk VIII.
    Oprócz łaźni jest tu też kasyno. Ale tym, co najbardziej przyciąga dziś turystów do Spa, jest zbudowany w latach 20. tor
    wyścigowy Spa - Francorchamps, na którym co roku odbywa się Grand Prix Belgii Formuły I.
    Historia państwowości belgijskiej to niecałe 200 lat, ale tradycje tych ziem są bardzo dawne. Przykładem jest
    zamek Montjardin z XIV wieku, stojący na wzgórzu Theux, który od XVIII wieku jest w rękach tej samej rodziny. Miejscowa
    arystokracja miała koligacje niemieckie i francuskie, ale także hiszpańskie, bo ziemie te były częścią hiszpańskich
    Niderlandów. Gospodarz, pan Charles Antoine de Theux de Montjardin zaprasza Roberta do zamku. Podczas rozmowy
    panowie omawiają trzy ważne elementy belgijskiego stołu, a są to: odpowiednie nakrycia, piwo i dziczyzna. A jako że
    patronem polowań jest św. Hubert, Robert wybiera się do miasta Saint Hubert. Miejscowa restauracji o nazwie, jakżeby
    inaczej, Le Saint Hubert, specjalizuje się w dziczyźnie. Robert zamawia więc gulasz z dzika, frytki i piwo w kufelku.
    Święty Hubert z Liege żył w VII wieku, pochodził z królewskiego rodu i był zapalonym myśliwym. Jak mówi legenda,
    kiedy polował w Wielki Piątek, objawił mu się biały jeleń z lśniącym krzyżem w porożu. To odmieniło życie późniejszego
    świętego. Poświęcił się studiowaniu ksiąg religijnych i został biskupem. Prowadził działalność misjonarską na ziemiach
    dzisiejszej Belgii, a jego szczątki spoczywają w tutejszym kościele.
    Sezon na dziczyznę trwa krótko, a wieprzowinę można jeść przez cały rok, odkąd człowiek udomowił dziką świnię.
    W pobliskim miasteczku Nassogne produkuje się ardeński specjał, prawie zupełnie nieznany w Polsce. Jest to szynka
    ardeńska, najsłynniejsza z tych, które dojrzewają na północy Europy. Dorównuje sławą tym włoskim i tym z południowej
    Francji. Występuje w odmianach z kością i bez. Wędzona w dymie z dębiny i drewna jesionowego jest wyjątkowo
    aromatyczna. W zakładzie pana Magerotte’a wyrabiane są także kiełbasy. Pokryte szlachetną pleśnią wyglądają naprawdę
    zachęcająco. Rodzina Magerotte zajmuje się wędliniarstwem już od trzech pokoleń. Wszystkie wyroby można kupić
    nieopodal, w firmowym sklepie na rogu ulicy. Właściciel sklepu, pan Andr Magerotte częstuje Roberta szynką o nazwie
    formidable. Podobno specjały pana Magerotte’a zamawiane są na spotkania prezydenta Sarkozy’ego z kanclerz Merkel.
    Kolejny punkt na trasie to słynne opactwo trapistów w Orval, legenda monastyczna i piwowarska. Już od XII wieku
    bracia trapiści warzą tu doskonałe piwo. Na wewnętrznym dziedzińcu klasztoru Robert przyrządza danie z miejscowym
    piwem: kotlety wieprzowe w piwie z boczkiem. A na pożegnanie zaprasza na typowy belgijski specjał: frytki z kremowym
    majonezem.

  • 13.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 23 (88) Luksemburg Belgia
    Robert Makłowicz odwiedza Wielkie Księstwo ...


    Robert Makłowicz odwiedza Wielkie Księstwo Luksemburg. Mimo tej nazwy kraj to malutki. Swą podróż Robert
    rozpoczyna w Grevenmacher nad rzeką Mozelą. Okolice Mozeli to region, w którym produkuje się słynne wina.
    Gleba skalista, wapienna i południowe stoki to świetne warunki do uprawy winorośli. Tutejsze wina, świeże, owocowe,
    wypijane są przeważnie przez samych Luksemburczyków. Niewielka ich część jest eksportowana do Belgii. W Polsce
    są one właściwe nieznane.
    W miasteczku Grevenmacher, na placu przed ratuszem stoi pomnik ulicznego grajka z psem. Legenda głosi,
    że skrzypek uwieczniony na tym pomniku jako pierwszy śpiewał publicznie w XVIII wieku utwory w języku luksemburskim.
    Jest on odmianą niemieckiego, dialektem zbliżonym do języka siedmiogrodzkich Sasów.
    W Grevenmacher znajdują się piwnice Bernarda Mansarda, jednego z najpoważniejszych luksemburskich
    winiarzy. Wina musujące produkuje się tu metodą champanoise, polegającą na wykorzystaniu fermentacji wtórnej
    w butelce. W szyjce odwróconej butelki zbierają się drożdże. Wino trzeba poddać licznym zabiegom, zanim będzie
    takie, jak w sklepie.
    W przypadku win słodkich i półsłodkich do butelek wstrzykuje się przed ich zakorkowaniem koncentrat winnego
    likieru. Potem zawartość butelki trzeba wymieszać, w tym celu maszyna odwraca butelki. Na tarasie wytwórni,
    z widokiem na rzekę, Robert degustuje miejscowe wino musujące w wersji brut, czyli wytrawnej. Butelka tego zacnego
    trunku kosztuje mniej niż 8 euro, a więc niewiele jak na kraj, który ma najwyższy (po Liechtensteinie) produkt krajowy
    na głowę mieszkańca.
    Na luksemburskiej prowincji w maleńkiej wiosce Bech, w której mieszka maksimum kilkadziesiąt osób, kryją się
    prawdziwe skarby kulinarne. Zjeżdżają tu smakosze z Niemiec, Belgii, nawet z Francji w poszukiwaniu najlepszych knajpek
    i restauracyjek. W całym regionie jest ich tu największe zagęszczenie. Robert wybrał się do jednej z nich o nazwie
    Steinmetz. Wybrał danie rybne: filet z turbota pokryty chrupiącą skórką zapieczoną migdałami i figami, w sosie na bazie
    wina Gewürtztraminer. Do picia zaproponowano wino i przeróżne destylaty. Zgodnie z tutejszym zwyczajem w Luksemburgu
    w restauracjach podaje się nie tylko wina, ale także destylaty własnej produkcji.
    Kolejny punkt wycieczki to pałac Septfontaines, czyli Siedmiu Źródeł. Budowę pałacu zleciła rodzina von Boch.
    Kiedy z początkiem XVIII wieku Chińczycy utracili monopol na produkcję białego złota, czyli porcelany, jej głównym
    producentem na ziemiach dzisiejszego Luksemburga była rodzina von Boch. W roku 1748 pan von Boch dokonał
    zaskakującego posunięcia rynkowego, połączył siły ze swoim dotychczasowym konkurentem, panem Villeroyem.
    Na dziedzińcu przed pałacem Robert kończy opowieść o porcelanie i przyrządza sandacza w rieslingu z groszkiem.
    Koniunktura na porcelanę znacznie się poprawiła po rewolucji francuskiej, kiedy narodziła się nowoczesna burżuazja.
    Bogaci mieszczanie również chcieli jadać wykwintnie. Porcelana przestała być wyłącznym przywilejem arystokracji
    i koronowanych głów. Tak samo zresztą jak dobre jedzenie.
    Zagłębie produkcji porcelany znajduje się w Merzig na pograniczu luksembursko - niemieckim. Robert zwiedza fabrykę porcelany. Produkcja jest tutaj w pełni zautomatyzowana. Oczywiście wzory są malowane ręcznie. W niedalekim Mettlach
    jest muzeum porcelany. W gablotach wyjątkowo ciekawe eksponaty, swoista kronika naszej cywilizacji, bo przez wieki wyroby
    z miejscowych fabryk trafiały do rąk największych osobistości tego świata. Jest tu zastawa dla Jana Pawła II z herbem
    watykańskim, talerze, na których jadali pasażerowie sterowca Hindenburg. (Ten słynny zeppelin spłonął w latach 30. podczas
    próby lądowania w USA.) Jest też porcelana dla kanclerza Adenauera i dla szacha perskiego Rezy Pahlaviego.

  • 14.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 23 (88) Luksemburg Belgia
    Robert Makłowicz odwiedza Wielkie Księstwo ...


    Robert Makłowicz odwiedza Wielkie Księstwo Luksemburg. Mimo tej nazwy kraj to malutki. Swą podróż Robert
    rozpoczyna w Grevenmacher nad rzeką Mozelą. Okolice Mozeli to region, w którym produkuje się słynne wina.
    Gleba skalista, wapienna i południowe stoki to świetne warunki do uprawy winorośli. Tutejsze wina, świeże, owocowe,
    wypijane są przeważnie przez samych Luksemburczyków. Niewielka ich część jest eksportowana do Belgii. W Polsce
    są one właściwe nieznane.
    W miasteczku Grevenmacher, na placu przed ratuszem stoi pomnik ulicznego grajka z psem. Legenda głosi,
    że skrzypek uwieczniony na tym pomniku jako pierwszy śpiewał publicznie w XVIII wieku utwory w języku luksemburskim.
    Jest on odmianą niemieckiego, dialektem zbliżonym do języka siedmiogrodzkich Sasów.
    W Grevenmacher znajdują się piwnice Bernarda Mansarda, jednego z najpoważniejszych luksemburskich
    winiarzy. Wina musujące produkuje się tu metodą champanoise, polegającą na wykorzystaniu fermentacji wtórnej
    w butelce. W szyjce odwróconej butelki zbierają się drożdże. Wino trzeba poddać licznym zabiegom, zanim będzie
    takie, jak w sklepie.
    W przypadku win słodkich i półsłodkich do butelek wstrzykuje się przed ich zakorkowaniem koncentrat winnego
    likieru. Potem zawartość butelki trzeba wymieszać, w tym celu maszyna odwraca butelki. Na tarasie wytwórni,
    z widokiem na rzekę, Robert degustuje miejscowe wino musujące w wersji brut, czyli wytrawnej. Butelka tego zacnego
    trunku kosztuje mniej niż 8 euro, a więc niewiele jak na kraj, który ma najwyższy (po Liechtensteinie) produkt krajowy
    na głowę mieszkańca.
    Na luksemburskiej prowincji w maleńkiej wiosce Bech, w której mieszka maksimum kilkadziesiąt osób, kryją się
    prawdziwe skarby kulinarne. Zjeżdżają tu smakosze z Niemiec, Belgii, nawet z Francji w poszukiwaniu najlepszych knajpek
    i restauracyjek. W całym regionie jest ich tu największe zagęszczenie. Robert wybrał się do jednej z nich o nazwie
    Steinmetz. Wybrał danie rybne: filet z turbota pokryty chrupiącą skórką zapieczoną migdałami i figami, w sosie na bazie
    wina Gewürtztraminer. Do picia zaproponowano wino i przeróżne destylaty. Zgodnie z tutejszym zwyczajem w Luksemburgu
    w restauracjach podaje się nie tylko wina, ale także destylaty własnej produkcji.
    Kolejny punkt wycieczki to pałac Septfontaines, czyli Siedmiu Źródeł. Budowę pałacu zleciła rodzina von Boch.
    Kiedy z początkiem XVIII wieku Chińczycy utracili monopol na produkcję białego złota, czyli porcelany, jej głównym
    producentem na ziemiach dzisiejszego Luksemburga była rodzina von Boch. W roku 1748 pan von Boch dokonał
    zaskakującego posunięcia rynkowego, połączył siły ze swoim dotychczasowym konkurentem, panem Villeroyem.
    Na dziedzińcu przed pałacem Robert kończy opowieść o porcelanie i przyrządza sandacza w rieslingu z groszkiem.
    Koniunktura na porcelanę znacznie się poprawiła po rewolucji francuskiej, kiedy narodziła się nowoczesna burżuazja.
    Bogaci mieszczanie również chcieli jadać wykwintnie. Porcelana przestała być wyłącznym przywilejem arystokracji
    i koronowanych głów. Tak samo zresztą jak dobre jedzenie.
    Zagłębie produkcji porcelany znajduje się w Merzig na pograniczu luksembursko - niemieckim. Robert zwiedza fabrykę porcelany. Produkcja jest tutaj w pełni zautomatyzowana. Oczywiście wzory są malowane ręcznie. W niedalekim Mettlach
    jest muzeum porcelany. W gablotach wyjątkowo ciekawe eksponaty, swoista kronika naszej cywilizacji, bo przez wieki wyroby
    z miejscowych fabryk trafiały do rąk największych osobistości tego świata. Jest tu zastawa dla Jana Pawła II z herbem
    watykańskim, talerze, na których jadali pasażerowie sterowca Hindenburg. (Ten słynny zeppelin spłonął w latach 30. podczas
    próby lądowania w USA.) Jest też porcelana dla kanclerza Adenauera i dla szacha perskiego Rezy Pahlaviego.

  • 14.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 23 (89) Luksemburg Belgia
    Robert Makłowicz odwiedza Luksemburg, stolicę ...


    Robert Makłowicz odwiedza Luksemburg, stolicę Wielkiego Księstwa o tej samej nazwie. Pierwszą średniowieczną
    twierdzę założył tu Zygfryd Lotaryński w X stuleciu. Później miastem i księstwem władała słynna dynastia Luxemburgów.
    W XIV wieku jeden z jej przedstawicieli, Henryk VII, został cesarzem rzymskim narodu niemieckiego. W XIX wieku
    Luksemburg uzyskał niepodległość. Język luksemburski jest pokrewny z niemieckim, ale mieszkańcy księstwa bynajmniej
    nie czują się Niemcami.
    W historycznym centrum miasta przy rue de Marche - des - Herbes stoi dawny pałac wielkoksiążęcy. W pałacu ma
    dziś swoją siedzibę luksemburski parlament. Obecny wielki książę Henryk, wraz z żoną Marią Teresą i pięciorgiem dzieci
    mieszka w rezydencji za miastem. W całym Wielkim Księstwie mieszka pół miliona ludzi, w stolicy zaledwie 80 tysięcy.
    To mniej niż np. w Tarnowie.
    W dzielnicy nowoczesnych biurowców na wzgórzu Kirchberg znajdują się siedziby wielu instytucji administracyjnych
    Unii Europejskiej. Może to zbieg okoliczności, ale to w Luksemburgu urodził się Robert Schuman, minister spraw
    zagranicznych Francji, ojciec Unii Europejskiej. Luksemburg jest także jednym z najważniejszych centrów finansowych
    świata.
    Przy wiadukcie nad rzeką Alzette Robert Makłowicz przyrządza tatara z szalotką, żółtkami, kaparami, majonezem
    i ketchupem, a po posiłku wyrusza na dalszy spacer uliczkami starej części Luksemburga. Place D’Armes raz na jakiś
    czas gości pchli targ. Dużo tu zwłaszcza porcelany i przeróżnych bibelotów. 200 metrów dalej znajduje się kolejny plac,
    na którym raz w tygodniu odbywa się słynny targ spożywczy.
    Kolejny punkt na trasie to stojący w parku budynek Radia Luksemburg, legendarnej rozgłośni, grającej w latach 60.
    i 70. muzykę rock - and - rollową. Radio Luksemburg powstało w latach 20. , założyli je Brytyjczycy, żeby złamać
    państwowy monopol radiowy BBC, wykluczający z rynku nadawców komercyjnych.
    W centrum handlowym Robert Makłowicz odnajduje restaurację rybną o nazwie Amarain. Po degustacji owoców
    morza udaje się na dalszy spacer w kierunku dworca kolejowego. Tutejsza kolej raczej nie służy luksemburczykom
    do podróżowania po kraju, bo wszędzie można dojechać w jeden dzień na rowerze. Łączy ona Luksemburg ze światem.
    Wokół dworca rozciąga się dzielnica, która wzięła od niego nazwę - La Gare. Zasługuje ona na uwagę z jednego
    zasadniczego powodu. Mieszkają tu przybysze z całego świata. Rodowitych luksemburczyków z dziada pradziada
    jest w mieście najwyżej 50%. Wśród imigrantów większość stanowią Portugalczycy, którzy napłynęli tu masowo
    w latach 70. Stworzyli tak silną społeczność, że dziś w luksemburskich szkołach dzieci mogą uczyć się również
    portugalskiego. W tym języku można także zdawać w Luksemburgu egzamin na prawo jazdy.
    W dzielnicy La Gare Robert Makłowicz wstępuje do baru portugalskiego o nazwie Tasquinha, czyli przekąseczka,
    gdzie zamawia kawę i portugalski destylat z wytłoczyn winogronowych. Ażeby coś zjeść, udaje się do pobliskiej
    restauracji, też portugalskiej, i zamawia krewetki smażone z czosnkiem oraz suszonego dorsza z ziemniakami
    i jajkiem.




  • 15.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 23 (89) Luksemburg Belgia
    Robert Makłowicz odwiedza Luksemburg, stolicę ...


    Robert Makłowicz odwiedza Luksemburg, stolicę Wielkiego Księstwa o tej samej nazwie. Pierwszą średniowieczną
    twierdzę założył tu Zygfryd Lotaryński w X stuleciu. Później miastem i księstwem władała słynna dynastia Luxemburgów.
    W XIV wieku jeden z jej przedstawicieli, Henryk VII, został cesarzem rzymskim narodu niemieckiego. W XIX wieku
    Luksemburg uzyskał niepodległość. Język luksemburski jest pokrewny z niemieckim, ale mieszkańcy księstwa bynajmniej
    nie czują się Niemcami.
    W historycznym centrum miasta przy rue de Marche - des - Herbes stoi dawny pałac wielkoksiążęcy. W pałacu ma
    dziś swoją siedzibę luksemburski parlament. Obecny wielki książę Henryk, wraz z żoną Marią Teresą i pięciorgiem dzieci
    mieszka w rezydencji za miastem. W całym Wielkim Księstwie mieszka pół miliona ludzi, w stolicy zaledwie 80 tysięcy.
    To mniej niż np. w Tarnowie.
    W dzielnicy nowoczesnych biurowców na wzgórzu Kirchberg znajdują się siedziby wielu instytucji administracyjnych
    Unii Europejskiej. Może to zbieg okoliczności, ale to w Luksemburgu urodził się Robert Schuman, minister spraw
    zagranicznych Francji, ojciec Unii Europejskiej. Luksemburg jest także jednym z najważniejszych centrów finansowych
    świata.
    Przy wiadukcie nad rzeką Alzette Robert Makłowicz przyrządza tatara z szalotką, żółtkami, kaparami, majonezem
    i ketchupem, a po posiłku wyrusza na dalszy spacer uliczkami starej części Luksemburga. Place D’Armes raz na jakiś
    czas gości pchli targ. Dużo tu zwłaszcza porcelany i przeróżnych bibelotów. 200 metrów dalej znajduje się kolejny plac,
    na którym raz w tygodniu odbywa się słynny targ spożywczy.
    Kolejny punkt na trasie to stojący w parku budynek Radia Luksemburg, legendarnej rozgłośni, grającej w latach 60.
    i 70. muzykę rock - and - rollową. Radio Luksemburg powstało w latach 20. , założyli je Brytyjczycy, żeby złamać
    państwowy monopol radiowy BBC, wykluczający z rynku nadawców komercyjnych.
    W centrum handlowym Robert Makłowicz odnajduje restaurację rybną o nazwie Amarain. Po degustacji owoców
    morza udaje się na dalszy spacer w kierunku dworca kolejowego. Tutejsza kolej raczej nie służy luksemburczykom
    do podróżowania po kraju, bo wszędzie można dojechać w jeden dzień na rowerze. Łączy ona Luksemburg ze światem.
    Wokół dworca rozciąga się dzielnica, która wzięła od niego nazwę - La Gare. Zasługuje ona na uwagę z jednego
    zasadniczego powodu. Mieszkają tu przybysze z całego świata. Rodowitych luksemburczyków z dziada pradziada
    jest w mieście najwyżej 50%. Wśród imigrantów większość stanowią Portugalczycy, którzy napłynęli tu masowo
    w latach 70. Stworzyli tak silną społeczność, że dziś w luksemburskich szkołach dzieci mogą uczyć się również
    portugalskiego. W tym języku można także zdawać w Luksemburgu egzamin na prawo jazdy.
    W dzielnicy La Gare Robert Makłowicz wstępuje do baru portugalskiego o nazwie Tasquinha, czyli przekąseczka,
    gdzie zamawia kawę i portugalski destylat z wytłoczyn winogronowych. Ażeby coś zjeść, udaje się do pobliskiej
    restauracji, też portugalskiej, i zamawia krewetki smażone z czosnkiem oraz suszonego dorsza z ziemniakami
    i jajkiem.




  • 15.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 24 (90) Niemcy: Badeńska prowincja
    Nizina Górnoreńska w południowo - ...


    Nizina Górnoreńska w południowo - zachodnich Niemczech ciągnie się od Frankfurtu aż do szwajcarskiej Bazylei.
    Od wschodu zamyka ją łańcuch Szwarcwaldu, od zachodu zaś francuskie Wogezy za Renem. Historyczna kraina po tej
    stronie rzeki to Badenia. W dole typowy dla tych stron krajobraz: wieża kościoła, czerwone dachówki domów w miasteczku,
    białe połacie upraw szparagów i majaczące w oddali Wogezy.
    Robert podziwia ruiny rzymskiej willi z 30 roku naszej ery, zagubione wśród badeńskiej prowincji. Krajobraz wokół
    ruin niewiele zmienił się od czasów starożytnych, wtedy też dookoła rosły winnice, które sadzili Rzymianie. W IV wieku
    pojawiły się tu plemiona germańskie, rzymska willa nie przetrwała ich najazdu, ale winorośl owszem. Te okolice Badenii
    noszą nazwę Markgräferland, co znaczy ziemia margrabiów. Jest to najcieplejszy region Niemiec. Doliną Rodanu dociera
    tu gorący prąd śródziemnomorskiego powietrza z południa Francji. Niekiedy w październiku temperatura dochodzi do
    30 stopni. Nic dziwnego, że Markgräferland słynie z win.
    W miasteczku Sulzburg - Laufen Robert odwiedza miejscową winiarnię. Spróbowawszy sektu, kieruje się do winnicy,
    gdzie na zboczu pod stromym wzgórzem z ruinami zamku, z widokiem na miasto Staufen, gotuje Badische Schupfnudeln,
    czyli kluski ziemniaczane z białymi szparagami.
    Zabawne, zwłaszcza dla turystów miasteczko Heitersheim liczy najwyżej kilkuset mieszkańców. Na placyku przed
    starym ratuszem i posterunkiem policji stoi pomnik miłości - na kolumnie ustawiono Amora. Budynek komisariatu przypomina
    chatkę z piernika. Robert Makłowicz wstępuje do miejscowej gospody, która, jak głosi napis, została założona w 1777 roku;
    od pokoleń w rękach jednej rodziny, karmi gości i daje im dach nad głową.
    Na tarasie restauracji miejscowego hotelu Robert Makłowicz degustuje egzotyczną zupę curry z mleczka kokosowego
    z pieczonym przegrzebkiem, wędzoną szynkę z pobliskiego Szwarcwaldu oraz szynkę gotowaną. Do tego miejscowy
    wynalazek kulinarny: grube naleśniki poszarpane na kawałki specjalną techniką na patelni. Szef kuchni poleca także szparagi
    z różową cielęcą polędwiczką. Do tego domowe kluski typu szpecle (niem. spätzle) i kieliszek miejscowego czerwonego
    wina. Na deser Robert udaje się do domowej destylarni. Właścicielka prezentuje cztery trunki własnego wyrobu: destylat
    gruszkowy, Kirschwasser, czyli destylat z czereśni, destylat ze śliwek i Tresterbrand, czyli grappę.
    W małym miasteczku Rust blisko granicy z Francją znajduje się największy niemiecki park rozrywki. Podzielono
    go na sektory reprezentujące różne kraje Europy. Każdy dział narodowy ma swoje restauracje, ale najwięcej chętnych
    ustawia się w kolejce do lokalu komputerowego. Przy stolikach monitory komputerów, menu wyświetla się na ekranie,
    a dania zamawia się, naciskając klawisze; nie ma tu w ogóle kelnerów. Kuchnia znajduje się na dole, tam docierają
    zamówienia z komputera i tam przygotowuje się potrawy. Wjeżdżają one windą do stanowiska dystrybucji, skąd
    napowietrzne minikolejki rozwożą je wprost na stoły gości. Wizytę w parku rozrywki Robert kończy w sektorze niemieckim,
    gdzie powiewają żółto - czarne flagi, barwy Badenii - Wirtembergii.

  • 16.05.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 24 (90) Niemcy: Badeńska prowincja
    Nizina Górnoreńska w południowo - ...


    Nizina Górnoreńska w południowo - zachodnich Niemczech ciągnie się od Frankfurtu aż do szwajcarskiej Bazylei.
    Od wschodu zamyka ją łańcuch Szwarcwaldu, od zachodu zaś francuskie Wogezy za Renem. Historyczna kraina po tej
    stronie rzeki to Badenia. W dole typowy dla tych stron krajobraz: wieża kościoła, czerwone dachówki domów w miasteczku,
    białe połacie upraw szparagów i majaczące w oddali Wogezy.
    Robert podziwia ruiny rzymskiej willi z 30 roku naszej ery, zagubione wśród badeńskiej prowincji. Krajobraz wokół
    ruin niewiele zmienił się od czasów starożytnych, wtedy też dookoła rosły winnice, które sadzili Rzymianie. W IV wieku
    pojawiły się tu plemiona germańskie, rzymska willa nie przetrwała ich najazdu, ale winorośl owszem. Te okolice Badenii
    noszą nazwę Markgräferland, co znaczy ziemia margrabiów. Jest to najcieplejszy region Niemiec. Doliną Rodanu dociera
    tu gorący prąd śródziemnomorskiego powietrza z południa Francji. Niekiedy w październiku temperatura dochodzi do
    30 stopni. Nic dziwnego, że Markgräferland słynie z win.
    W miasteczku Sulzburg - Laufen Robert odwiedza miejscową winiarnię. Spróbowawszy sektu, kieruje się do winnicy,
    gdzie na zboczu pod stromym wzgórzem z ruinami zamku, z widokiem na miasto Staufen, gotuje Badische Schupfnudeln,
    czyli kluski ziemniaczane z białymi szparagami.
    Zabawne, zwłaszcza dla turystów miasteczko Heitersheim liczy najwyżej kilkuset mieszkańców. Na placyku przed
    starym ratuszem i posterunkiem policji stoi pomnik miłości - na kolumnie ustawiono Amora. Budynek komisariatu przypomina
    chatkę z piernika. Robert Makłowicz wstępuje do miejscowej gospody, która, jak głosi napis, została założona w 1777 roku;
    od pokoleń w rękach jednej rodziny, karmi gości i daje im dach nad głową.
    Na tarasie restauracji miejscowego hotelu Robert Makłowicz degustuje egzotyczną zupę curry z mleczka kokosowego
    z pieczonym przegrzebkiem, wędzoną szynkę z pobliskiego Szwarcwaldu oraz szynkę gotowaną. Do tego miejscowy
    wynalazek kulinarny: grube naleśniki poszarpane na kawałki specjalną techniką na patelni. Szef kuchni poleca także szparagi
    z różową cielęcą polędwiczką. Do tego domowe kluski typu szpecle (niem. spätzle) i kieliszek miejscowego czerwonego
    wina. Na deser Robert udaje się do domowej destylarni. Właścicielka prezentuje cztery trunki własnego wyrobu: destylat
    gruszkowy, Kirschwasser, czyli destylat z czereśni, destylat ze śliwek i Tresterbrand, czyli grappę.
    W małym miasteczku Rust blisko granicy z Francją znajduje się największy niemiecki park rozrywki. Podzielono
    go na sektory reprezentujące różne kraje Europy. Każdy dział narodowy ma swoje restauracje, ale najwięcej chętnych
    ustawia się w kolejce do lokalu komputerowego. Przy stolikach monitory komputerów, menu wyświetla się na ekranie,
    a dania zamawia się, naciskając klawisze; nie ma tu w ogóle kelnerów. Kuchnia znajduje się na dole, tam docierają
    zamówienia z komputera i tam przygotowuje się potrawy. Wjeżdżają one windą do stanowiska dystrybucji, skąd
    napowietrzne minikolejki rozwożą je wprost na stoły gości. Wizytę w parku rozrywki Robert kończy w sektorze niemieckim,
    gdzie powiewają żółto - czarne flagi, barwy Badenii - Wirtembergii.

  • 16.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 24 (91) Niemcy: Fryburg Bryzgowijski
    Ze szczytu góry Schauinsland, z ...


    Ze szczytu góry Schauinsland, z której w średniowieczu Bryzgowijczycy czerpali swoje srebrne bogactwo, krakowski
    podróżnik i smakosz zjeżdża kolejką linową do samego centrum Fryburga Bryzgowijskiego. Miasto założono na ważnym
    szlaku kupieckim łączącym Morze Śródziemne z Północnym. Określenie Bryzgowijski pochodzi od Bryzgowii, historycznej
    krainy leżącej nad granicznym Renem w południowo - zachodnich Niemiec. Niedaleko stąd, w Schwarzwaldzie, ma swoje
    źródła inna wielka rzeka - Dunaj. Takie położenie bardzo sprzyjało budowaniu pozycji handlowej Wolnego Miasta, bo tak
    się tłumaczy jego nazwę. Fryburg - wolne miasto kupieckie.
    W zabytkowym średniowiecznym centrum uwagę zwraca XIII - wieczna gotycka katedra, cudem ocalała z alianckich
    bombardowań w czasie II wojny światowej. 27 listopada 1944 roku wieczorem nad Fryburg nadleciały alianckie bombowce.
    Zmasowanego bombardowania nie uzasadniały cele wojskowe, takich na starym mieście nie było. Chodziło o złamanie
    w Niemcach ducha walki i odwet. W gruzach legła większość domów przy placu Katedralnym. Prawie wszystkie starannie
    odbudowano. Szczególnie piękna jest czerwona kamieniczka z późnego średniowiecza. W XVI wieku była tu siedziba gildii
    kupieckiej. Na frontonie można podziwiać herby i posągi panujących tu przez prawie 500 lat Habsburgów.
    Każde miasto średniowieczne miało swoje mury obronne, a w nich bramy. We Fryburgu zachowały się dwie;
    słynniejsza z nich jest Brama Szwabska. Tuż przy niej ulokowała się słynna gospoda Pod Czerwonym Niedźwiedziem,
    najstarsza w Niemczech. Od 700 lat przyjmuje gości. Pierwsze wpisy w dokumentach historycznych na jej temat pochodzą
    z roku 1311.
    Na placu Katedralnym codziennie oprócz niedziel odbywa się największy targ w mieście. Sery, szparagi, zioła,
    domowej produkcji destylaty, pesto z dzikiego czosnku, grzyby, przeróżne mięsa i kiełbasy - wszystkiego w bród. Robert
    kupuje 10 deka kurek. Potem wśród ozdobnych kamienic degustuje Maultaschen z wieprzowiną i jarzynami. Są to po prostu
    nasze polskie pierogi, tylko inaczej podawane. Sam zaś gotuje pod Bramą Szwabską arcyniemieckie ziemniaki ze szpekiem
    i młodymi kurkami w winie.
    Fryburg nieodparcie kojarzy się z uniwersytetem. Pierwotna zamożność miasta, oparta była na srebrnym kruszcu.
    Kiedy zasoby szwarcwaldzkiego srebra się wyczerpały, Fryburg znalazł inne źródło bogactwa, postawił na rozwój nauk.
    Założony w połowie XV wieku Uniwersytet Alberta i Ludwika należy dziś do grona najbardziej prestiżowych uczelni w Europie.
    Z Fryburgiem związani byli filozofowie Max Weber i Martin Heidegger. We Fryburgu pod koniec życia mieszkał Erazm
    z Rotterdamu, słynny filozof epoki reformacji. Jego księgi znalazły się na indeksie, a wielki humanista zmarł w pobliskiej
    Bazylei. Dzięki studentom miasto nie ma typowego dla Niemiec statycznego, mieszczańskiego charakteru. Prezentuje
    oblicze młode, dynamiczne i kosmopolityczne.


  • 17.05.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 24 (91) Niemcy: Fryburg Bryzgowijski
    Ze szczytu góry Schauinsland, z ...


    Ze szczytu góry Schauinsland, z której w średniowieczu Bryzgowijczycy czerpali swoje srebrne bogactwo, krakowski
    podróżnik i smakosz zjeżdża kolejką linową do samego centrum Fryburga Bryzgowijskiego. Miasto założono na ważnym
    szlaku kupieckim łączącym Morze Śródziemne z Północnym. Określenie Bryzgowijski pochodzi od Bryzgowii, historycznej
    krainy leżącej nad granicznym Renem w południowo - zachodnich Niemiec. Niedaleko stąd, w Schwarzwaldzie, ma swoje
    źródła inna wielka rzeka - Dunaj. Takie położenie bardzo sprzyjało budowaniu pozycji handlowej Wolnego Miasta, bo tak
    się tłumaczy jego nazwę. Fryburg - wolne miasto kupieckie.
    W zabytkowym średniowiecznym centrum uwagę zwraca XIII - wieczna gotycka katedra, cudem ocalała z alianckich
    bombardowań w czasie II wojny światowej. 27 listopada 1944 roku wieczorem nad Fryburg nadleciały alianckie bombowce.
    Zmasowanego bombardowania nie uzasadniały cele wojskowe, takich na starym mieście nie było. Chodziło o złamanie
    w Niemcach ducha walki i odwet. W gruzach legła większość domów przy placu Katedralnym. Prawie wszystkie starannie
    odbudowano. Szczególnie piękna jest czerwona kamieniczka z późnego średniowiecza. W XVI wieku była tu siedziba gildii
    kupieckiej. Na frontonie można podziwiać herby i posągi panujących tu przez prawie 500 lat Habsburgów.
    Każde miasto średniowieczne miało swoje mury obronne, a w nich bramy. We Fryburgu zachowały się dwie;
    słynniejsza z nich jest Brama Szwabska. Tuż przy niej ulokowała się słynna gospoda Pod Czerwonym Niedźwiedziem,
    najstarsza w Niemczech. Od 700 lat przyjmuje gości. Pierwsze wpisy w dokumentach historycznych na jej temat pochodzą
    z roku 1311.
    Na placu Katedralnym codziennie oprócz niedziel odbywa się największy targ w mieście. Sery, szparagi, zioła,
    domowej produkcji destylaty, pesto z dzikiego czosnku, grzyby, przeróżne mięsa i kiełbasy - wszystkiego w bród. Robert
    kupuje 10 deka kurek. Potem wśród ozdobnych kamienic degustuje Maultaschen z wieprzowiną i jarzynami. Są to po prostu
    nasze polskie pierogi, tylko inaczej podawane. Sam zaś gotuje pod Bramą Szwabską arcyniemieckie ziemniaki ze szpekiem
    i młodymi kurkami w winie.
    Fryburg nieodparcie kojarzy się z uniwersytetem. Pierwotna zamożność miasta, oparta była na srebrnym kruszcu.
    Kiedy zasoby szwarcwaldzkiego srebra się wyczerpały, Fryburg znalazł inne źródło bogactwa, postawił na rozwój nauk.
    Założony w połowie XV wieku Uniwersytet Alberta i Ludwika należy dziś do grona najbardziej prestiżowych uczelni w Europie.
    Z Fryburgiem związani byli filozofowie Max Weber i Martin Heidegger. We Fryburgu pod koniec życia mieszkał Erazm
    z Rotterdamu, słynny filozof epoki reformacji. Jego księgi znalazły się na indeksie, a wielki humanista zmarł w pobliskiej
    Bazylei. Dzięki studentom miasto nie ma typowego dla Niemiec statycznego, mieszczańskiego charakteru. Prezentuje
    oblicze młode, dynamiczne i kosmopolityczne.


  • 17.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 24 (92) Niemcy: Żyzna Badenia
    Robert Makłowicz podróżuje po Badenii, ...


    Robert Makłowicz podróżuje po Badenii, krainie słynącej z doskonałej kuchni i pięknych krajobrazów. Zatrzymał
    się w Breisach nad Renem. W swoim górnym biegu rzeka ta stanowi naturalną granicę Niemiec z Francją - na zachodzie
    i ze Szwajcarią - na południu. Tworzy tam rozległą dolinę, którą zamykają z dwóch stron górskie pasma Wogezów
    i Szwarcwaldu. Na pograniczu francusko - niemieckim często widzi się budujące dziś hasła typu "Niech żyje przyjaźń
    niemiecko - francuska!".
    Ale nie zawsze tak było. Przez wiele lat te ziemie, zwłaszcza położona po drugiej stronie Renu Alzacja, stanowiły
    kość niezgody i były jątrzącą się raną na mapie Europy. Dopiero po II wojnie światowej zapanowała tu zgoda i spokój.
    Był to efekt pracy polityków oraz obu żyjących nad Renem społeczeństw. Warto jednak poszperać w historii, by
    odnaleźć wcześniejsze przykłady współpracy francusko - niemieckiej. W XIV stuleciu Breisach razem z niemieckim
    dziś Fryburgiem, francuskim Colmar i szwajcarską Bazyleą utworzyły wspólnotę handlową, która przetrwała ponad
    200 lat. Dziś współpracę handlową i przenikanie się kultur obserwujemy chociażby w lokalnym fast - foodzie.
    Obok niemieckich wurstów można tu kupić francuskie merguezy z jagnięciny, które Francuzi przejęli od Arabów
    ze swych dawnych kolonii w północnej Afryce. Po II wojnie światowej aż do lat 90 wojska francuskie stacjonowały
    w Badenii - jako strefie okupacyjnej. Służyło w nich wielu Arabów z Maghrebu i to oni przywieźli tu merguezy.
    Ciekawa jest wyprawa na drugi brzeg Renu. Można tam podziwiać Kanał Alzacki, imponujące dzieło sztuki
    inżynieryjnej. W swoim górnym biegu Ren jest niespławny, więc od Bazylei do Strasburga przekopano kanał, szerszy
    od Kanału Sueskiego, dzięki któremu dopływają tu duże barki aż z Morza Północnego. Uprzemysłowiona Alzacja
    potrzebuje dużo energii elektrycznej, więc zasilany wodą z Renu kanał napędza cztery hydroelektrownie i chłodzi
    reaktory jądrowe w pobliskim francuskim Fassenheim.
    W Niemczech Robert obowiązkowo podgląda uprawy ziemniaków. Wędrując z motyką między kwitnącym
    krzakami po polach ziemniaczanych w okolicach Hartheim, ze znawstwem opowiada o tutejszych odmianach,
    ogólnospożywczych i sałatkowych. Jest zdania, że w kwestii kultury ziemniaka możemy się od Niemców
    jeszcze wiele nauczyć. A warto, bo ziemniak to najwspanialszy żywiciel ludzkości. Na wzniesieniu dominującym
    nad okoliczną równiną Robert gotuje pozornie plebejskie danie w szlachetnym wydaniu: zupę ziemniaczaną
    z grzankami z czarnego chleba z pasztetówką. W tej okolicy sadzi się nie tylko ziemniaki, ale też i inne warzywa.
    Kolejny etap podróży wiedzie do przygranicznego Feldkirch, gdzie Robert Makłowicz zwiedza
    gospodarstwo specjalizujące się w uprawie szparagów. Brudne szparagi wprost z pola przywozi się w skrzyniach
    do przetwórni. Prosto z rampy są transportowane wózkami widłowymi do hali. Zanim jednak zmienią się w biały
    smakołyk, najpierw trafią pod zimny prysznic. Lodowata woda nie tylko oczyszcza je z ziemi, ale też schładza
    i usztywnia, co jest bardzo ważne w późniejszej obróbce. Z chłodni szparagi kierowane są do płukania ręcznego.
    Następnie są sortowane na taśmie i przycinane na standardową długość 22 cm. Mniejszy kaliber czy cieńsze
    sztuki doskonale nadają się na zupę szparagową. W gospodarstwie jest też sklep z własnymi wyrobami. Można
    do niego wejść prosto z przetwórni, więc klienci wiedzą, co kupują. Robert Makłowicz prezentuje wybrane towary
    na sklepowych półkach, m.in. bitter z korzenia cykorii - niskoalkoholowy napój w typie campari.

  • 18.05.2024 07:20- TVP Kobieta Podróż 7 Izrael Tel Awiw (30)
    Swoją podróż po Tel Awiwie ...

    Swoją podróż po Tel Awiwie Robert Makłowicz zaczyna od Jaffy, starożytnego portu znanego już 4 tysiące lat temu, a dziś stanowiącego część miasta. Historia samego Tel Awiwu liczy zaledwie 100 lat; czuje się tu europejską nowoczesność, którą jako pierwsi przywieźli ze sobą imigranci z Niemiec, Polski, Czech i Węgier już w latach 30. XX wieku. O dzisiejszym Izraelu, jego kulturze i kuchni mówią w programie: znany również w Polsce pisarz Etgar Keret, czołowa postać muzycznej sceny ethno Yair Dalal oraz córki Józefa Baua, żydowskiego grafika urodzonego i wykształconego w Krakowie. Na telawiwskim stole Roberta Makłowicza znajdą się: barwena w sosie pomarańczowym, falafel, szawarma, 3 rodzaje zup pochodzenia jemeńskiego oraz wątróbka z cebulą i ziemniakami puree.

  • 18.05.2024 08:00- TVP Kobieta Podróż 8 Portugalia "Morze i Tag" (31)
    Lizbona, położona nad ujściem Tagu ...

    Lizbona, położona nad ujściem Tagu do Atlantyku, jest nierozerwalnie związana tak z rzeką, jak i oceanem. Robert Makłowicz rozpoczyna swoją podróż po Portugalii właśnie nad rozlewiskiem Tagu, skąd w XV wieku wyruszały morskie wyprawy do Indii i Nowego Świata. Oglądając w Belem zabytki z tamtych czasów, kieruje się wzdłuż brzegu rzeki do centrum miasta, a stamtąd do nowej dzielnicy powstałej na terenach Wystawy Światowej EXPO, którą Portugalia organizowała w 1998 r. Przysmakiem jest tu solony dorsz bacalhau, król portugalskich stołów. Wśród propozycji na słodko nie zabraknie oczywiście słynnych babeczek z Belem.

  • 20.05.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 24 (92) Niemcy: Żyzna Badenia
    Robert Makłowicz podróżuje po Badenii, ...


    Robert Makłowicz podróżuje po Badenii, krainie słynącej z doskonałej kuchni i pięknych krajobrazów. Zatrzymał
    się w Breisach nad Renem. W swoim górnym biegu rzeka ta stanowi naturalną granicę Niemiec z Francją - na zachodzie
    i ze Szwajcarią - na południu. Tworzy tam rozległą dolinę, którą zamykają z dwóch stron górskie pasma Wogezów
    i Szwarcwaldu. Na pograniczu francusko - niemieckim często widzi się budujące dziś hasła typu "Niech żyje przyjaźń
    niemiecko - francuska!".
    Ale nie zawsze tak było. Przez wiele lat te ziemie, zwłaszcza położona po drugiej stronie Renu Alzacja, stanowiły
    kość niezgody i były jątrzącą się raną na mapie Europy. Dopiero po II wojnie światowej zapanowała tu zgoda i spokój.
    Był to efekt pracy polityków oraz obu żyjących nad Renem społeczeństw. Warto jednak poszperać w historii, by
    odnaleźć wcześniejsze przykłady współpracy francusko - niemieckiej. W XIV stuleciu Breisach razem z niemieckim
    dziś Fryburgiem, francuskim Colmar i szwajcarską Bazyleą utworzyły wspólnotę handlową, która przetrwała ponad
    200 lat. Dziś współpracę handlową i przenikanie się kultur obserwujemy chociażby w lokalnym fast - foodzie.
    Obok niemieckich wurstów można tu kupić francuskie merguezy z jagnięciny, które Francuzi przejęli od Arabów
    ze swych dawnych kolonii w północnej Afryce. Po II wojnie światowej aż do lat 90 wojska francuskie stacjonowały
    w Badenii - jako strefie okupacyjnej. Służyło w nich wielu Arabów z Maghrebu i to oni przywieźli tu merguezy.
    Ciekawa jest wyprawa na drugi brzeg Renu. Można tam podziwiać Kanał Alzacki, imponujące dzieło sztuki
    inżynieryjnej. W swoim górnym biegu Ren jest niespławny, więc od Bazylei do Strasburga przekopano kanał, szerszy
    od Kanału Sueskiego, dzięki któremu dopływają tu duże barki aż z Morza Północnego. Uprzemysłowiona Alzacja
    potrzebuje dużo energii elektrycznej, więc zasilany wodą z Renu kanał napędza cztery hydroelektrownie i chłodzi
    reaktory jądrowe w pobliskim francuskim Fassenheim.
    W Niemczech Robert obowiązkowo podgląda uprawy ziemniaków. Wędrując z motyką między kwitnącym
    krzakami po polach ziemniaczanych w okolicach Hartheim, ze znawstwem opowiada o tutejszych odmianach,
    ogólnospożywczych i sałatkowych. Jest zdania, że w kwestii kultury ziemniaka możemy się od Niemców
    jeszcze wiele nauczyć. A warto, bo ziemniak to najwspanialszy żywiciel ludzkości. Na wzniesieniu dominującym
    nad okoliczną równiną Robert gotuje pozornie plebejskie danie w szlachetnym wydaniu: zupę ziemniaczaną
    z grzankami z czarnego chleba z pasztetówką. W tej okolicy sadzi się nie tylko ziemniaki, ale też i inne warzywa.
    Kolejny etap podróży wiedzie do przygranicznego Feldkirch, gdzie Robert Makłowicz zwiedza
    gospodarstwo specjalizujące się w uprawie szparagów. Brudne szparagi wprost z pola przywozi się w skrzyniach
    do przetwórni. Prosto z rampy są transportowane wózkami widłowymi do hali. Zanim jednak zmienią się w biały
    smakołyk, najpierw trafią pod zimny prysznic. Lodowata woda nie tylko oczyszcza je z ziemi, ale też schładza
    i usztywnia, co jest bardzo ważne w późniejszej obróbce. Z chłodni szparagi kierowane są do płukania ręcznego.
    Następnie są sortowane na taśmie i przycinane na standardową długość 22 cm. Mniejszy kaliber czy cieńsze
    sztuki doskonale nadają się na zupę szparagową. W gospodarstwie jest też sklep z własnymi wyrobami. Można
    do niego wejść prosto z przetwórni, więc klienci wiedzą, co kupują. Robert Makłowicz prezentuje wybrane towary
    na sklepowych półkach, m.in. bitter z korzenia cykorii - niskoalkoholowy napój w typie campari.

  • 20.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (93) "Co ma polder do wiatraka?"
    Gdyby zapytać o pierwsze skojarzenie ...


    Gdyby zapytać o pierwsze skojarzenie z Holandią, większość pytanych odpowiedziałaby pewnie wiatraki. I słusznie,
    stanowiły one dawniej obowiązkowy element tutejszego krajobrazu. Wszędzie indziej mełły ziarno na mąkę, ale w Holandii
    miały zupełnie inne zadanie. Były to swoiste stacje pomp. W Kinderdijk Robert Makłowicz odwiedza stację pomp w wersji współczesnej, napędzaną elektrycznie. Widok potężnych śrub pompujących wodę z kanału na wyższy poziom robi wrażenie. Wiatraki zostały zastąpione przez wydajne pompy elektryczne, ale całe urządzenie działa według tej samej zasady; śruba Archimedesa - genialny wynalazek stosowany już w starożytności - wynosi wodę z obszarów położonych niżej na wyższe. Identyczny mechanizm znajdziemy w maszynce do mielenia mięsa.
    Okolice Naaldwijk to polder w klasycznej formie: mostek nad kanałem i droga biegnąca groblą do ogrodzenia, za którym rozciągają się położone niżej polderowe pastwiska. Polder to obszar zalewowy, położony poniżej poziomu morza. Holendrzy zbudowali tamy i groble, przekopali kanały odprowadzające wodę i odsolili glebę. W ten sposób w XX wieku powiększyli
    obszar kraju prawie o jedną czwartą. Holendrzy walczą z morzem jak nikt inny, ale też przez wieki nauczyli się perfekcyjnie
    je wykorzystywać.
    Rotterdam jest największym portem świata. Nabrzeża portowe ciągną się wokół miasta przez blisko 100 kilometrów.
    Związki z morzem widać oczywiście na holenderskim stole. Dla Roberta Makłowicza niewątpliwą atrakcją są tutejsze delikatesy rybne z częścią barową, gdzie degustuje kanapki z krewetkami i majonezem.
    Holandia to prawdziwy fenomen. Kraj, który można przejechać na rezerwie paliwa, jest drugim światowym eksporterem żywności. Można się o tym przekonać np. w regionie Westland, na południe od Hagi. Kiedy leci się nad nim samolotem, prawie
    nie widać ziemi. Cała jest pod szkłem. To holenderskie centrum upraw warzywnych. Przedsiębiorstwo Koppert Cress
    specjalizuje się w uprawach kiełków spożywczych. Jest ich tyle odmian, że trudno byłoby się nauczyć wszystkich nazw,
    a tutejsze produkty są wysyłane na cały świat. W Koppert Cress jest też studio telewizyjne, w którym urządzono kuchnię
    z wielkim kombajnem do gotowania. W telewizyjnej kuchni Robert Makłowicz przygotował sałatkę z piersi kurczaka
    a la plancha, ze smażonymi batatami i kiełkami, w sosie vinegrette.
    Honselersdijk, w regionie Westland to kraina pomidorów. W szklarniach na tyczkach można podziwiać przeróżne odmiany
    tego smacznego warzywa. Świat pomidorów to ok. 50 odmian, a Holandia jest ich największym producentem na świecie.
    Kolejny przystanek to Schiedam, malownicze miasteczko z wysokimi wiatrakami i kanałami. Dziś są to właściwie
    przedmieścia Rotterdamu. Wiele holenderskich miast powstało w XIII wieku, kiedy ludzie biegle opanowali sztukę budowania
    na rzekach tam. Od tych rzek osady ludzkie brały swoje nazwy. Amsterdam nad rzeką Amstel, Rotterdam nad rzeką Rotte,
    a Schiedam nad Schie. Ale to miasto ma coś, czego nie ma nigdzie indziej, a z czego dumna jest cała Holandia. Jest to
    Jenever Museum, czyli Muzeum Jałowcówki, które mieści się w pięknym zabytkowym budynku.
    W XVII wieku nastąpił szczyt holenderskiej ekspansji morskiej. Kompanie Wschodnio - i Zachodnioindyjska zarządzały posiadłościami na całej kuli ziemskiej. W ładowniach statków holenderskich pionierów i kolonizatorów nie mogło zabraknąć
    jeneveru - wódki zbożowej aromatyzowanej jagodami jałowca. Co ciekawe, angielski gin wzorowany jest na holenderskim
    jeneverze.

  • 21.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (93) "Co ma polder do wiatraka?"
    Gdyby zapytać o pierwsze skojarzenie ...


    Gdyby zapytać o pierwsze skojarzenie z Holandią, większość pytanych odpowiedziałaby pewnie wiatraki. I słusznie,
    stanowiły one dawniej obowiązkowy element tutejszego krajobrazu. Wszędzie indziej mełły ziarno na mąkę, ale w Holandii
    miały zupełnie inne zadanie. Były to swoiste stacje pomp. W Kinderdijk Robert Makłowicz odwiedza stację pomp w wersji współczesnej, napędzaną elektrycznie. Widok potężnych śrub pompujących wodę z kanału na wyższy poziom robi wrażenie. Wiatraki zostały zastąpione przez wydajne pompy elektryczne, ale całe urządzenie działa według tej samej zasady; śruba Archimedesa - genialny wynalazek stosowany już w starożytności - wynosi wodę z obszarów położonych niżej na wyższe. Identyczny mechanizm znajdziemy w maszynce do mielenia mięsa.
    Okolice Naaldwijk to polder w klasycznej formie: mostek nad kanałem i droga biegnąca groblą do ogrodzenia, za którym rozciągają się położone niżej polderowe pastwiska. Polder to obszar zalewowy, położony poniżej poziomu morza. Holendrzy zbudowali tamy i groble, przekopali kanały odprowadzające wodę i odsolili glebę. W ten sposób w XX wieku powiększyli
    obszar kraju prawie o jedną czwartą. Holendrzy walczą z morzem jak nikt inny, ale też przez wieki nauczyli się perfekcyjnie
    je wykorzystywać.
    Rotterdam jest największym portem świata. Nabrzeża portowe ciągną się wokół miasta przez blisko 100 kilometrów.
    Związki z morzem widać oczywiście na holenderskim stole. Dla Roberta Makłowicza niewątpliwą atrakcją są tutejsze delikatesy rybne z częścią barową, gdzie degustuje kanapki z krewetkami i majonezem.
    Holandia to prawdziwy fenomen. Kraj, który można przejechać na rezerwie paliwa, jest drugim światowym eksporterem żywności. Można się o tym przekonać np. w regionie Westland, na południe od Hagi. Kiedy leci się nad nim samolotem, prawie
    nie widać ziemi. Cała jest pod szkłem. To holenderskie centrum upraw warzywnych. Przedsiębiorstwo Koppert Cress
    specjalizuje się w uprawach kiełków spożywczych. Jest ich tyle odmian, że trudno byłoby się nauczyć wszystkich nazw,
    a tutejsze produkty są wysyłane na cały świat. W Koppert Cress jest też studio telewizyjne, w którym urządzono kuchnię
    z wielkim kombajnem do gotowania. W telewizyjnej kuchni Robert Makłowicz przygotował sałatkę z piersi kurczaka
    a la plancha, ze smażonymi batatami i kiełkami, w sosie vinegrette.
    Honselersdijk, w regionie Westland to kraina pomidorów. W szklarniach na tyczkach można podziwiać przeróżne odmiany
    tego smacznego warzywa. Świat pomidorów to ok. 50 odmian, a Holandia jest ich największym producentem na świecie.
    Kolejny przystanek to Schiedam, malownicze miasteczko z wysokimi wiatrakami i kanałami. Dziś są to właściwie
    przedmieścia Rotterdamu. Wiele holenderskich miast powstało w XIII wieku, kiedy ludzie biegle opanowali sztukę budowania
    na rzekach tam. Od tych rzek osady ludzkie brały swoje nazwy. Amsterdam nad rzeką Amstel, Rotterdam nad rzeką Rotte,
    a Schiedam nad Schie. Ale to miasto ma coś, czego nie ma nigdzie indziej, a z czego dumna jest cała Holandia. Jest to
    Jenever Museum, czyli Muzeum Jałowcówki, które mieści się w pięknym zabytkowym budynku.
    W XVII wieku nastąpił szczyt holenderskiej ekspansji morskiej. Kompanie Wschodnio - i Zachodnioindyjska zarządzały posiadłościami na całej kuli ziemskiej. W ładowniach statków holenderskich pionierów i kolonizatorów nie mogło zabraknąć
    jeneveru - wódki zbożowej aromatyzowanej jagodami jałowca. Co ciekawe, angielski gin wzorowany jest na holenderskim
    jeneverze.

  • 21.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (94) "Z Zelandii do Bredy"
    Robert Makłowicz podróżuje po Holandii. ...


    Robert Makłowicz podróżuje po Holandii. Trasa wiedzie z Zelandii do Bredy. Zelandia to po niderlandzku Zeeland,
    czyli morska kraina.
    Zatoka Oosterschelde to nie tylko miejsce żeglugi, hoduje się tu tutaj również owoce morza. Rocznie 50 milionów ton
    małży i 3 miliony ton ostryg. W miasteczku Yerseke Robert pokazuje nam wanny z narybkiem małży i uprawą alg, które
    są podstawowym pożywieniem małży. Widok kutra pełnego wyłowionych z wody małży to normalny tutaj widok. Małże
    przetwarza się i sprzedaje na miejscu. Większość mieszkańców Yerseke właśnie z tego żyje. Przy kutrach cumujących
    w porcie rybackim Robert gotuje na stosie skrzynek mule w piwie z warzywami po holendersku.
    W Maasbracht podziwiamy wraz z Robertem kanał imienia królowej Juliany. Kanał płynie powyżej otaczających go
    terenów. Zbudowany w latach 30. XX wieku jest sztuczną odnogą Mozy i umożliwia żeglugę na jej niespławnym odcinku
    w Limburgii - południowej części kraju. Ta największa w Holandii śluza to prawdziwe hydrologiczne cudo. Różnica poziomów
    między lustrami wody wynosi 11 metrów.
    Ulubionym środkiem lokomocji są w Holandii statki wycieczkowe. Takim statkiem Robert wybiera się w rejs po Mozie.
    W czasie rejsu na pokładzie serwowane są dania barowe: kiełbaski kroket i frikandel z miejscowym piwem.
    Kościec hydrologiczny Holandii stanowią trzy rzeki, które uchodzą do Morza Północnego, Ren, Moza i Skalda,
    połączone licznymi kanałami. Z koryta Mozy wydobywano piasek i żwir, w wyniku czego utworzyła się tu śródlądowa delta
    rzeczna. I choć Holandia ma świetnie rozwiniętą sieć dróg i autostrad, to na wodzie jest o wiele przyjemniej.
    Statkiem Robert dopłynął do Bredy, miasta leżącego blisko granicy z Belgią. W XVI wieku dzisiejsze Niderlandy
    i Belgia stanowiły jedno państwo - Niderlandy. Władzę w nim przejęli katoliccy królowie Hiszpanii. Po reformacji południowe
    prowincje Niderlandów pozostały katolickie, ale północ była protestancka i zbuntowała się przeciwko Habsburgom. W hallu
    ratusza w Bredzie wisi kopia obrazu Velazqueza "Poddanie Bredy". Hiszpanie pacyfikowali zbuntowane prowincje. Jeden
    z epizodów wojny - poddanie Bredy w 1625 - uwiecznił na obrazie Diego Velazquez. Zdobywcą miasta był wówczas hiszpański generał Spinola. Oryginał obrazu można obejrzeć w madryckim muzeum Prado. Wysiłek północnych prowincji przyniósł efekt: zrzuciły hiszpańskie jarzmo i wybiły się na niepodległość jako dzisiejsza Holandia. Znacznie później, w XIX wieku, z prowincji południowych powstała Belgia.
    Przy głównym placu Bredy stoi zabytkowy kościół Grote Kerk, największy i najważniejszy w mieście. W tym gotyckim
    kościele spoczywa jeden z namiestników dawnych Niderlandów i jego żona. Mają dość oryginalne imiona: Engelbrecht Nassau
    i Kineburga Badeńska. Kościół ocalał z II wojny światowej, jak zresztą i całe miasto, dzięki brawurowemu manewrowi polskich żołnierzy. Wielu z nich spoczęło na polskim cmentarzu wojennym. W październiku 1944 roku Bredę wyzwoliła I Dywizja
    Pancerna pod dowództwem generała Stanisława Maczka. W oknach domów pojawiły się wówczas napisy: "dziękujemy wam, Polacy", a generał Maczek otrzymał honorowe obywatelstwo miasta. Przeżył 102 lata i kazał się pochować tutaj, obok swoich chłopców.

  • 22.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (94) "Z Zelandii do Bredy"
    Robert Makłowicz podróżuje po Holandii. ...


    Robert Makłowicz podróżuje po Holandii. Trasa wiedzie z Zelandii do Bredy. Zelandia to po niderlandzku Zeeland,
    czyli morska kraina.
    Zatoka Oosterschelde to nie tylko miejsce żeglugi, hoduje się tu tutaj również owoce morza. Rocznie 50 milionów ton
    małży i 3 miliony ton ostryg. W miasteczku Yerseke Robert pokazuje nam wanny z narybkiem małży i uprawą alg, które
    są podstawowym pożywieniem małży. Widok kutra pełnego wyłowionych z wody małży to normalny tutaj widok. Małże
    przetwarza się i sprzedaje na miejscu. Większość mieszkańców Yerseke właśnie z tego żyje. Przy kutrach cumujących
    w porcie rybackim Robert gotuje na stosie skrzynek mule w piwie z warzywami po holendersku.
    W Maasbracht podziwiamy wraz z Robertem kanał imienia królowej Juliany. Kanał płynie powyżej otaczających go
    terenów. Zbudowany w latach 30. XX wieku jest sztuczną odnogą Mozy i umożliwia żeglugę na jej niespławnym odcinku
    w Limburgii - południowej części kraju. Ta największa w Holandii śluza to prawdziwe hydrologiczne cudo. Różnica poziomów
    między lustrami wody wynosi 11 metrów.
    Ulubionym środkiem lokomocji są w Holandii statki wycieczkowe. Takim statkiem Robert wybiera się w rejs po Mozie.
    W czasie rejsu na pokładzie serwowane są dania barowe: kiełbaski kroket i frikandel z miejscowym piwem.
    Kościec hydrologiczny Holandii stanowią trzy rzeki, które uchodzą do Morza Północnego, Ren, Moza i Skalda,
    połączone licznymi kanałami. Z koryta Mozy wydobywano piasek i żwir, w wyniku czego utworzyła się tu śródlądowa delta
    rzeczna. I choć Holandia ma świetnie rozwiniętą sieć dróg i autostrad, to na wodzie jest o wiele przyjemniej.
    Statkiem Robert dopłynął do Bredy, miasta leżącego blisko granicy z Belgią. W XVI wieku dzisiejsze Niderlandy
    i Belgia stanowiły jedno państwo - Niderlandy. Władzę w nim przejęli katoliccy królowie Hiszpanii. Po reformacji południowe
    prowincje Niderlandów pozostały katolickie, ale północ była protestancka i zbuntowała się przeciwko Habsburgom. W hallu
    ratusza w Bredzie wisi kopia obrazu Velazqueza "Poddanie Bredy". Hiszpanie pacyfikowali zbuntowane prowincje. Jeden
    z epizodów wojny - poddanie Bredy w 1625 - uwiecznił na obrazie Diego Velazquez. Zdobywcą miasta był wówczas hiszpański generał Spinola. Oryginał obrazu można obejrzeć w madryckim muzeum Prado. Wysiłek północnych prowincji przyniósł efekt: zrzuciły hiszpańskie jarzmo i wybiły się na niepodległość jako dzisiejsza Holandia. Znacznie później, w XIX wieku, z prowincji południowych powstała Belgia.
    Przy głównym placu Bredy stoi zabytkowy kościół Grote Kerk, największy i najważniejszy w mieście. W tym gotyckim
    kościele spoczywa jeden z namiestników dawnych Niderlandów i jego żona. Mają dość oryginalne imiona: Engelbrecht Nassau
    i Kineburga Badeńska. Kościół ocalał z II wojny światowej, jak zresztą i całe miasto, dzięki brawurowemu manewrowi polskich żołnierzy. Wielu z nich spoczęło na polskim cmentarzu wojennym. W październiku 1944 roku Bredę wyzwoliła I Dywizja
    Pancerna pod dowództwem generała Stanisława Maczka. W oknach domów pojawiły się wówczas napisy: "dziękujemy wam, Polacy", a generał Maczek otrzymał honorowe obywatelstwo miasta. Przeżył 102 lata i kazał się pochować tutaj, obok swoich chłopców.

  • 22.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (95) "W dawnym stylu"
    Delft, Gouda, Thorn i Wessem ...


    Delft, Gouda, Thorn i Wessem to trasa podróży przez Holandię w dawnym stylu.
    W Delfcie na dziedzińcu pałacu Prinsehof, dawnej siedziby księcia Wilhelma I Orańskiego Robert w pomarańczowej
    koszulce przypomina bohaterską historię Wilhelma I Orańskiego i wyjaśnia, dlaczego Holendrzy to Oranje.
    W połowie XVI wieku niemiecki hrabia Nassau Wilhelm odziedziczył tytuł księcia Orange - stąd pomarańcza - wraz z wielkimi posiadłościami w Niderlandach. W tym czasie panowali tam Hiszpanie, byli to katoliccy Habsburgowie. Niderlandzcy kalwiniści wypowiedzieli im wojnę. Wilhelm stanął na czele zbuntowanych prowincji jako ich namiestnik, a na swoją siedzibę wybrał pałac
    w Delfcie. W nim zresztą zginął. Nie ustrzegł się skrytobójczych kul fanatycznego katolika, Francuza Balthazara Gerdarda,
    który wstąpił do niego na służbę pod fałszywym nazwiskiem i 10 lipca 1584 r. dokonał politycznego mordu. Ślady po kulach
    w ścianie są widoczne do dziś, a Wilhelm I Orański stał się bohaterem narodowym, którego sławi holenderski hymn.
    Historia Wilhelma Orańskiego przyciąga do Delft głównie Holendrów. Magnesem dla turystów z zagranicy jest Jan Vermeer,
    jeden z najwybitniejszych malarzy w historii sztuki, uznawany za mistrza światła.
    Gouda leżąca na trasie między Utrechtem a Hagą słynie z produkcji serów. Jej pracowici mieszkańcy osiągnęli
    bogactwo, warząc piwo i zajmując się tkactwem, ale jeden produkt rozsławił miasto w całym świecie. Ten produkt to coś
    do jedzenia. Ów specyfik spożywczy nie był produkowany w samym mieście, lecz w okolicznych wsiach, ale to miasto dało
    mu nazwę. W Goudzie Robert wstępuje do sklepiku z serami. Na zewnątrz jako reklama wiszą atrapy serów. Nasz kulinarny recenzent omawia bogatą ofertę serów, przyznając, że wielowiekową tradycję serowarską doskonale widać w takich sklepach.
    To prawdziwe świątynie sera.
    Kilka kilometrów od centrum Goudy znajduje się gospodarstwo De Twee Hoeven, prawdziwe zagłębie produkcji sera,
    gdzie tradycję łączy się z nowoczesnością. Sery gouda wyrabia się tu z mleka krów rasy holsztyńskiej - fryzyjskiej.
    Wszystkie sery produkuje się z mleka niepasteryzowanego. Do handlu trafiają sery młode - dojrzewające minimum pięć
    tygodni oraz średnio dojrzałe - po trzech i ośmiu miesiącach. Najstarsze - sprzedawane są po dwóch latach dojrzewania.
    Degustacja serów odbywa się na dziedzińcu; na stole czekają na Roberta różne gatunki: aromatyzowane pieprzem,
    czosnkiem, papryką, kminkiem i gorczycą.
    Na zakończenie pobytu w Goudzie Robert wstępuje do kawiarni przy Domu Wagi. W ogródku kawiarnianym degustuje miejscowy przysmak, wafle przekładane masą karmelową. Do tego kawa z dawnych holenderskich kolonii: Jawy i Sumatry.
    Limburskie miasteczko Thorn nad Mozą ktoś w zabawny sposób pomylił z polskim Toruniem, który po niemiecku
    nazywa się tak samo. Thorn to maleństwo, ale z tak imponującą historią, że mogłaby zająć pół tomu encyklopedii. Przed
    wiekami były tu mokradła, które osuszono, jak to w Holandii, i na wzniesieniu zbudowano klasztor. Od niego zaczynają się
    dzieje Thorn. Klasztor założyło żeńskie zgromadzenie benedyktynek. Należały do niego wyłącznie arystokratki. Z czasem
    reguła zeświecczała i przeorysza zakonu stała się księżną niezależnego minipaństewka, najmniejszego w niemieckiej Rzeszy.
    Kres istnienia księstwa, po 800 latach władzy kobiet w Thorn, położyła rewolucyjna armia francuska, która zburzyła
    zabudowania klasztorne. Francuzi nałożyli nowe podatki od wysokości okien i drzwi, więc mieszkańcy je zmniejszali
    i zamurowywali, a przeróbki zamalowywali na biało. Stąd dzisiejsze określenie "Białe miasto".

  • 23.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (95) "W dawnym stylu"
    Delft, Gouda, Thorn i Wessem ...


    Delft, Gouda, Thorn i Wessem to trasa podróży przez Holandię w dawnym stylu.
    W Delfcie na dziedzińcu pałacu Prinsehof, dawnej siedziby księcia Wilhelma I Orańskiego Robert w pomarańczowej
    koszulce przypomina bohaterską historię Wilhelma I Orańskiego i wyjaśnia, dlaczego Holendrzy to Oranje.
    W połowie XVI wieku niemiecki hrabia Nassau Wilhelm odziedziczył tytuł księcia Orange - stąd pomarańcza - wraz z wielkimi posiadłościami w Niderlandach. W tym czasie panowali tam Hiszpanie, byli to katoliccy Habsburgowie. Niderlandzcy kalwiniści wypowiedzieli im wojnę. Wilhelm stanął na czele zbuntowanych prowincji jako ich namiestnik, a na swoją siedzibę wybrał pałac
    w Delfcie. W nim zresztą zginął. Nie ustrzegł się skrytobójczych kul fanatycznego katolika, Francuza Balthazara Gerdarda,
    który wstąpił do niego na służbę pod fałszywym nazwiskiem i 10 lipca 1584 r. dokonał politycznego mordu. Ślady po kulach
    w ścianie są widoczne do dziś, a Wilhelm I Orański stał się bohaterem narodowym, którego sławi holenderski hymn.
    Historia Wilhelma Orańskiego przyciąga do Delft głównie Holendrów. Magnesem dla turystów z zagranicy jest Jan Vermeer,
    jeden z najwybitniejszych malarzy w historii sztuki, uznawany za mistrza światła.
    Gouda leżąca na trasie między Utrechtem a Hagą słynie z produkcji serów. Jej pracowici mieszkańcy osiągnęli
    bogactwo, warząc piwo i zajmując się tkactwem, ale jeden produkt rozsławił miasto w całym świecie. Ten produkt to coś
    do jedzenia. Ów specyfik spożywczy nie był produkowany w samym mieście, lecz w okolicznych wsiach, ale to miasto dało
    mu nazwę. W Goudzie Robert wstępuje do sklepiku z serami. Na zewnątrz jako reklama wiszą atrapy serów. Nasz kulinarny recenzent omawia bogatą ofertę serów, przyznając, że wielowiekową tradycję serowarską doskonale widać w takich sklepach.
    To prawdziwe świątynie sera.
    Kilka kilometrów od centrum Goudy znajduje się gospodarstwo De Twee Hoeven, prawdziwe zagłębie produkcji sera,
    gdzie tradycję łączy się z nowoczesnością. Sery gouda wyrabia się tu z mleka krów rasy holsztyńskiej - fryzyjskiej.
    Wszystkie sery produkuje się z mleka niepasteryzowanego. Do handlu trafiają sery młode - dojrzewające minimum pięć
    tygodni oraz średnio dojrzałe - po trzech i ośmiu miesiącach. Najstarsze - sprzedawane są po dwóch latach dojrzewania.
    Degustacja serów odbywa się na dziedzińcu; na stole czekają na Roberta różne gatunki: aromatyzowane pieprzem,
    czosnkiem, papryką, kminkiem i gorczycą.
    Na zakończenie pobytu w Goudzie Robert wstępuje do kawiarni przy Domu Wagi. W ogródku kawiarnianym degustuje miejscowy przysmak, wafle przekładane masą karmelową. Do tego kawa z dawnych holenderskich kolonii: Jawy i Sumatry.
    Limburskie miasteczko Thorn nad Mozą ktoś w zabawny sposób pomylił z polskim Toruniem, który po niemiecku
    nazywa się tak samo. Thorn to maleństwo, ale z tak imponującą historią, że mogłaby zająć pół tomu encyklopedii. Przed
    wiekami były tu mokradła, które osuszono, jak to w Holandii, i na wzniesieniu zbudowano klasztor. Od niego zaczynają się
    dzieje Thorn. Klasztor założyło żeńskie zgromadzenie benedyktynek. Należały do niego wyłącznie arystokratki. Z czasem
    reguła zeświecczała i przeorysza zakonu stała się księżną niezależnego minipaństewka, najmniejszego w niemieckiej Rzeszy.
    Kres istnienia księstwa, po 800 latach władzy kobiet w Thorn, położyła rewolucyjna armia francuska, która zburzyła
    zabudowania klasztorne. Francuzi nałożyli nowe podatki od wysokości okien i drzwi, więc mieszkańcy je zmniejszali
    i zamurowywali, a przeróbki zamalowywali na biało. Stąd dzisiejsze określenie "Białe miasto".

  • 23.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (96) "Haga"
    W Holandii poruszanie się po ...


    W Holandii poruszanie się po mieście rowerem to niemal obywatelski obowiązek i dlatego na wycieczkę po
    Hadze Robert Makłowicz wyrusza na dwóch kółkach.
    Największym miastem Holandii jest Amsterdam, ale to Haga jest siedzibą najwyższych władz. W Binnenhof,
    XIII - wiecznym dawnym zamku myśliwskim hrabiów flandryjskich, urzęduje parlament i rząd. Przy głównej bramie
    Binnenhof Robert parkuje rower i tuż obok w kramie rybnym kupuje śledzia matjasa. Najpopularniejsze tutaj śledzie
    to Malse Maatjes, czyli matjasy z cebulką, które je się rękami, metodą prosto do ust.
    Od ponad 100 lat Holandią rządzą kobiety. Krolowa Beatrix jest już czwartą kolejną monarchinią, ale następcą
    tronu jest mężczyzna, książę Wilhelm Alexander. Przed pałacem Noordeinde, w którym pracuje królowa, stoi pomnik
    Wilhelma I Orańskiego. Królowa Beatrix jest z tej samej dynastii orańskiej. Współcześnie specjalnością Hagi jest
    m.in. międzynarodowa sprawiedliwość. W Hadze mieści się Międzynarodowy Trybunał Karny oraz Międzynarodowy
    Trybunał Sprawiedliwości, który rozstrzyga spory miedzy państwami.
    Tymczasem Robert, porzuciwszy już swój wehikuł, z wielkim zainteresowaniem przechadza się po głównym
    targu miejskim. Stoisk z wszelką żywnością jest tu bez liku. Na tureckich straganach Robert podziwia dorodne opuncje
    i papryki. Zagląda też do kramów z warzywami, owocami, ziołami i przyprawami. Szczególnie pasjonująca jest oferta
    ryb. Robert kupuje trzy barweny i surowe krewetki black tiger, z których przygotuje danie z kuchni marokańskiej.
    Przy alei Beeklaan znajduje się sklep i bar z produktami i daniami jawajskimi. Przy stoliku w części barowej
    Robert degustuje ryż, makaron, wołowinę i jaja w pikantnym sosie.
    Haga leży nad morzem, a najbardziej eleganckie plaże w całym Beneluksie znajdują się na północ od centrum,
    w dzielnicy Scheveningen. W szczycie sezonu trudno tu o wolne miejsce. Kiedyś osada rybacka i port - dziś jest
    nowoczesnym kurortem na przedmieściach miasta. Przy nabrzeżu stoją zacumowane kutry i zabytkowy okręt wojenny
    o drewnianej konstrukcji. Ponieważ pogoda nie nastraja do spacerów, Robert wyprawia się do portowych delikatesów
    rybnych, obok których jest tłumnie odwiedzana restauracja. Można tu zjeść ryby z całego świata: portugalskie sardynki
    i śródziemnomorskie mieczniki. Robert wybiera ryby miejscowe, z Morza Północnego, solę, ostrygi i śledzie.
    Atrakcją Scheveningen jest park rozrywki Madurodam, w którym można zobaczyć Holandię w miniaturowej skali.
    Najsłynniejsze gmachy i elementy holenderskiego krajobrazu zostały odtworzone w skali 1:25. Miasteczko Madurodam
    otwarto w roku 1953, a jego honorowym burmistrzem została nastoletnia wówczas księżniczka, obecnie królowa, Beatrix.
    Nazwa Madurodam pochodzi od nazwiska studenta, George'a Maduro, który zginął w obozie koncentracyjnym Dachau.
    Fundatorami miasteczka byli m.in. rodzice studenta. Madurodam został stworzony ku czci ofiar II wojny światowej.
    Spacer po Madurodam kończymy w sektorze polderów. Kanał z wiatrakami, a za nimi zbiorniki rafinerii to dla Holandii
    widok symboliczny: Taki właśnie jest ten kraj: dbałość o tradycję i wyrafinowana nowoczesność.



  • 24.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 25 Holandia (96) "Haga"
    W Holandii poruszanie się po ...


    W Holandii poruszanie się po mieście rowerem to niemal obywatelski obowiązek i dlatego na wycieczkę po
    Hadze Robert Makłowicz wyrusza na dwóch kółkach.
    Największym miastem Holandii jest Amsterdam, ale to Haga jest siedzibą najwyższych władz. W Binnenhof,
    XIII - wiecznym dawnym zamku myśliwskim hrabiów flandryjskich, urzęduje parlament i rząd. Przy głównej bramie
    Binnenhof Robert parkuje rower i tuż obok w kramie rybnym kupuje śledzia matjasa. Najpopularniejsze tutaj śledzie
    to Malse Maatjes, czyli matjasy z cebulką, które je się rękami, metodą prosto do ust.
    Od ponad 100 lat Holandią rządzą kobiety. Krolowa Beatrix jest już czwartą kolejną monarchinią, ale następcą
    tronu jest mężczyzna, książę Wilhelm Alexander. Przed pałacem Noordeinde, w którym pracuje królowa, stoi pomnik
    Wilhelma I Orańskiego. Królowa Beatrix jest z tej samej dynastii orańskiej. Współcześnie specjalnością Hagi jest
    m.in. międzynarodowa sprawiedliwość. W Hadze mieści się Międzynarodowy Trybunał Karny oraz Międzynarodowy
    Trybunał Sprawiedliwości, który rozstrzyga spory miedzy państwami.
    Tymczasem Robert, porzuciwszy już swój wehikuł, z wielkim zainteresowaniem przechadza się po głównym
    targu miejskim. Stoisk z wszelką żywnością jest tu bez liku. Na tureckich straganach Robert podziwia dorodne opuncje
    i papryki. Zagląda też do kramów z warzywami, owocami, ziołami i przyprawami. Szczególnie pasjonująca jest oferta
    ryb. Robert kupuje trzy barweny i surowe krewetki black tiger, z których przygotuje danie z kuchni marokańskiej.
    Przy alei Beeklaan znajduje się sklep i bar z produktami i daniami jawajskimi. Przy stoliku w części barowej
    Robert degustuje ryż, makaron, wołowinę i jaja w pikantnym sosie.
    Haga leży nad morzem, a najbardziej eleganckie plaże w całym Beneluksie znajdują się na północ od centrum,
    w dzielnicy Scheveningen. W szczycie sezonu trudno tu o wolne miejsce. Kiedyś osada rybacka i port - dziś jest
    nowoczesnym kurortem na przedmieściach miasta. Przy nabrzeżu stoją zacumowane kutry i zabytkowy okręt wojenny
    o drewnianej konstrukcji. Ponieważ pogoda nie nastraja do spacerów, Robert wyprawia się do portowych delikatesów
    rybnych, obok których jest tłumnie odwiedzana restauracja. Można tu zjeść ryby z całego świata: portugalskie sardynki
    i śródziemnomorskie mieczniki. Robert wybiera ryby miejscowe, z Morza Północnego, solę, ostrygi i śledzie.
    Atrakcją Scheveningen jest park rozrywki Madurodam, w którym można zobaczyć Holandię w miniaturowej skali.
    Najsłynniejsze gmachy i elementy holenderskiego krajobrazu zostały odtworzone w skali 1:25. Miasteczko Madurodam
    otwarto w roku 1953, a jego honorowym burmistrzem została nastoletnia wówczas księżniczka, obecnie królowa, Beatrix.
    Nazwa Madurodam pochodzi od nazwiska studenta, George'a Maduro, który zginął w obozie koncentracyjnym Dachau.
    Fundatorami miasteczka byli m.in. rodzice studenta. Madurodam został stworzony ku czci ofiar II wojny światowej.
    Spacer po Madurodam kończymy w sektorze polderów. Kanał z wiatrakami, a za nimi zbiorniki rafinerii to dla Holandii
    widok symboliczny: Taki właśnie jest ten kraj: dbałość o tradycję i wyrafinowana nowoczesność.



  • 24.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (97) Stolica Piemontu
    Rozległe place, barokowe pałace, wielokilometrowe ...


    Rozległe place, barokowe pałace, wielokilometrowe ciągi arkad wzdłuż eleganckich ulic to architektoniczne
    wizytówki Turynu, stolicy Piemontu. Miasto leży w dolinie Padu, najżyźniejszej i najbardziej zamożnej części Italii.
    Piemonte znaczy po włosku u podnóża gór. I tak właśnie jest; cały region schował się między Alpami.
    Turyści zachwycają się podcieniami przy głównych ulicach miasta. W sumie jest ich w Turynie aż 18 kilometrów.
    W zabudowie miasta przeważa jednak styl barokowy, ale jest też monumentalna architektura międzywojenna. Jedyny
    w mieście gmach renesansowy to katedra pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, gdzie przechowuje się całun turyński,
    najsłynniejszą relikwię chrześcijaństwa.
    Turyn, dawna stolica królów sabaudzkich, przez kilka lat w XIX wieku był stolicą zjednoczonych Włoch. Dziś
    słynie z bogatych tradycji kulinarnych. Najstarsza w mieście kawiarnia - niezwykle elegancka Caffe San Carlo już
    w 1822 roku miała oświetlenie gazowe. W pięknym stylowym wnętrzu Robert ma okazję skosztować zabajone i biszkopty
    savoiardi. To jeden z najsłynniejszych deserów świata. Przysmaki te zawdzięczamy dynastii sabaudzkiej i hiszpańskiemu
    mnichowi. Zabajone to ubijany na parze krem z żółtek, marsali, cynamonu i rumu. Jego nazwa pochodzi od San Pasquale
    Bayona, ogłoszonego w 1772 roku patronem turyńskiego związku kucharzy. Z Turynu wywodzą się też orzechowe
    czekoladki gianduiotti.
    Na Piazza della Consolta działa od XVIII wieku kawiarnia Il Bicerin. W dialekcie piemockim bicchierino to coś
    w rodzaju szklaneczki / kieliszeczka. Podaje się w nich tradycyjny piemoncki napój: kawę espresso, gorącą czekoladę
    i słodką śmietankę nalewane warstwami do kieliszka. Bicerinem zachwycał się już Alexander Dumas ojciec, a na jego
    kulinarnym guście można polegać; był znanym smakoszem, sam znakomicie gotował, był też autorem Wielkiego Słownika Kulinarnego (Grand Dictionnaire de Cuisine). Inni znani wielbiciele bicerina to Pablo Picasso i Ernest Hemingway.
    Każda dzielnica miasta ma swój targ, ale ten największy i najtańszy mieści się przy Via Milano. Produkty
    sprzedaje się tu z pominięciem pośredników. Pomidory z Apulii, karczochy, młode cukinie, kasztany i pepperoncino wprost
    z południa kraju. Robert podziwia na straganach solone sardele, wędliny: ostrą metkę i kiełbasę z koprem włoskim,
    i oczywiście sery, wśród nich miejscowe parmigiano o nazwie valgrana Piemonte.
    Na Piazza San Carlo pod pomnikiem konnym księcia Emanuela Filiberta Robert gotuje miejscowy specjał: tagliolini
    con salsa piemontese di nocciole, czyli makaron cienkie wstążki z sosem piemonckim z orzechami laskowymi.
    Włosi zaciekle bronią swoich regionalnych odrębności. Proces zjednoczeniowy, zapoczątkowany przez dynastię
    sabaudzką, nadal trwa i być może nigdy się nie zakończy. Ale jedna rzecz łączy Włochów lepiej niż idee Risorgimento
    i republikańskie; to cibo di qualita - miłość do dobrego jedzenia.


  • 25.05.2024 07:20- TVP Kobieta Podróż 8 Portugalia "Tramwajem nr 28" (32)
    Do zwiedzania historycznej części Lizbony ...

    Do zwiedzania historycznej części Lizbony Robert Makłowicz, podróżnik i krytyk kulinarny z Krakowa, wybiera środek lokomocji wręcz stworzony do tego celu - zabytkowy tramwaj linii 28. Żółty wagonik wyrusza z dzielnicy Mourarii, związanej z muzyką fado, i przez Alfamę, Dolne i Górne Miasto, dojeżdża do bazyliki i ogrodów Estrela. Robert wysiada na kolejnych przystankach, żeby skosztować miejscowych przysmaków. Przyrządza je również sam - w atrakcyjnych punktach widokowych. W tramwajowej ofercie kulinarnej trasy znajdą się m.in.: krewetki w piwie, królik z małżami, solony dorsz i typowo portugalska asorda z chlebem i krewetkami.

  • 25.05.2024 08:00- TVP Kobieta Podróż 8 Portugalia "W stronę Alentejo" (33)
    W drodze do Alentejo, największej ...

    W drodze do Alentejo, największej i zarazem najmniej zaludnionej prowincji Portugalii, Robert Makłowicz zatrzymuje się w hotelu typu pousada, urządzonym w zabytkowym klasztorze obok średniowiecznego zamku w miejscowości Palmela. Następnie decyduje się zboczyć z trasy, by z przylądka Espichel zobaczyć Atlantyk. Nad jego urwistym brzegiem Makłowicz przyrządza pożywną potrawę rybną - caldeiradę. Wielki wybór specjałów wiejskiej kuchni Alentejo smakosz z Polski odnajduje w przydrożnej restauracji, obleganej przez miejscowych. Po wizycie w dwóch nowoczesnych winnicach przychodzi czas na przyrządzenie typowo wiejskiego dania, dającego siłę do pracy w polu: kotletów wieprzowych z boczkiem, kiełbasą i kaszanką.

  • 27.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (97) Stolica Piemontu
    Rozległe place, barokowe pałace, wielokilometrowe ...


    Rozległe place, barokowe pałace, wielokilometrowe ciągi arkad wzdłuż eleganckich ulic to architektoniczne
    wizytówki Turynu, stolicy Piemontu. Miasto leży w dolinie Padu, najżyźniejszej i najbardziej zamożnej części Italii.
    Piemonte znaczy po włosku u podnóża gór. I tak właśnie jest; cały region schował się między Alpami.
    Turyści zachwycają się podcieniami przy głównych ulicach miasta. W sumie jest ich w Turynie aż 18 kilometrów.
    W zabudowie miasta przeważa jednak styl barokowy, ale jest też monumentalna architektura międzywojenna. Jedyny
    w mieście gmach renesansowy to katedra pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, gdzie przechowuje się całun turyński,
    najsłynniejszą relikwię chrześcijaństwa.
    Turyn, dawna stolica królów sabaudzkich, przez kilka lat w XIX wieku był stolicą zjednoczonych Włoch. Dziś
    słynie z bogatych tradycji kulinarnych. Najstarsza w mieście kawiarnia - niezwykle elegancka Caffe San Carlo już
    w 1822 roku miała oświetlenie gazowe. W pięknym stylowym wnętrzu Robert ma okazję skosztować zabajone i biszkopty
    savoiardi. To jeden z najsłynniejszych deserów świata. Przysmaki te zawdzięczamy dynastii sabaudzkiej i hiszpańskiemu
    mnichowi. Zabajone to ubijany na parze krem z żółtek, marsali, cynamonu i rumu. Jego nazwa pochodzi od San Pasquale
    Bayona, ogłoszonego w 1772 roku patronem turyńskiego związku kucharzy. Z Turynu wywodzą się też orzechowe
    czekoladki gianduiotti.
    Na Piazza della Consolta działa od XVIII wieku kawiarnia Il Bicerin. W dialekcie piemockim bicchierino to coś
    w rodzaju szklaneczki / kieliszeczka. Podaje się w nich tradycyjny piemoncki napój: kawę espresso, gorącą czekoladę
    i słodką śmietankę nalewane warstwami do kieliszka. Bicerinem zachwycał się już Alexander Dumas ojciec, a na jego
    kulinarnym guście można polegać; był znanym smakoszem, sam znakomicie gotował, był też autorem Wielkiego Słownika Kulinarnego (Grand Dictionnaire de Cuisine). Inni znani wielbiciele bicerina to Pablo Picasso i Ernest Hemingway.
    Każda dzielnica miasta ma swój targ, ale ten największy i najtańszy mieści się przy Via Milano. Produkty
    sprzedaje się tu z pominięciem pośredników. Pomidory z Apulii, karczochy, młode cukinie, kasztany i pepperoncino wprost
    z południa kraju. Robert podziwia na straganach solone sardele, wędliny: ostrą metkę i kiełbasę z koprem włoskim,
    i oczywiście sery, wśród nich miejscowe parmigiano o nazwie valgrana Piemonte.
    Na Piazza San Carlo pod pomnikiem konnym księcia Emanuela Filiberta Robert gotuje miejscowy specjał: tagliolini
    con salsa piemontese di nocciole, czyli makaron cienkie wstążki z sosem piemonckim z orzechami laskowymi.
    Włosi zaciekle bronią swoich regionalnych odrębności. Proces zjednoczeniowy, zapoczątkowany przez dynastię
    sabaudzką, nadal trwa i być może nigdy się nie zakończy. Ale jedna rzecz łączy Włochów lepiej niż idee Risorgimento
    i republikańskie; to cibo di qualita - miłość do dobrego jedzenia.


  • 27.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (98) Blaski Turynu
    Architektonicznym symbolem Turynu jest Mole ...


    Architektonicznym symbolem Turynu jest Mole Antonelliana. Mole znaczy kolos. I rzeczywiście budowla jest imponująca.
    Z tarasu na szczycie Robert Makłowicz podziwia panoramę miasta. Podróżnik z Krakowa jest zdania, że dzieło Alessandra
    Antonellego jest dla Turynu tym, czym Pałac Kultury i Nauki dla Warszawy, a Wieża Eiffela dla Paryża. Początkowo miała
    to być synagoga. Jej budowę rozpoczęto zaraz po zjednoczeniu Włoch, bo gmina żydowska chciała mieć w Turynie
    odpowiednio okazałą świątynię. Dziś mieści się tu Muzeum Sztuki Filmowej - też świątynia, ale innego rodzaju.
    Poszczególne gatunki filmowe można oglądać w tzw. kaplicach, np. filmów grozy, horroru, burleski, kina absurdu czy
    czarno - białego filmu niemego. W muzeum ważne miejsce zajmuje kinematografia włoska, której pierwszą stolicą był Turyn.
    Zwiedzający podziwiają scenografię z filmu "Cabiria", klasycznego dzieła z epoki kina niemego, nakręconego w roku 1914,
    którego akcja toczy się w starożytności. W produkcji tego filmu brał udział sam Gabriele d’Annunzio.
    Z Muzeum Sztuki Filmowej przenosimy się do eleganckiej zabytkowej kawiarni mieszczącej się w podcieniach Via Po.
    Otwarta w 1780 roku Caffe Fiorio wciąż jest atrakcją Turynu. W przeszłości częstym gościem był tu hrabia Cavour, jeden
    z ojców zjednoczenia Włoch. W Cafe Fiorio Robert opowiada historię grissini, wynalazku kulinarnego rodem z Turynu.
    Są to pałeczki chlebowe upieczone po raz pierwszy w 1679 roku dla księcia Wiktora Amadeusza II, późniejszego króla,
    który cierpiał na niestrawność i nie mógł jeść chleba. Przepis na grissini opracowali: lekarz Teobaldo Pecchio i piekarz
    Antonio Bruneto.
    Przy Via Lagrange 39 mieści się Pastificio Defilippis - tradycyjny sklep z makaronami własnej produkcji. Istniejąca
    od 150 lat manufaktura wytwarza różnego rodzaju pastę i pierożki. Robert kupił papardelle, które przygotuje z grzybami,
    a zrobi to nie byle gdzie, bo w centrum miasta, na skrzyżowaniu Via Gramschi i Via Lagrange
    Królowie sabaudzcy, którzy przez wieki urzędowali w Turynie, chętnie wypoczywali za miastem. Jedna z ich rezydencji,
    wielkością przypominająca Wersal, nosi nazwę Venaria Reale. Zwiedzający zachwycają się La Grande Galeria (Wielką
    Galerią), zbudowaną na zlecenie króla Wiktora Amadeusza sabaudzkiego, tego od paluszków grissini. Galerię rozświetla
    słońce Piemontu i dlatego przyrównywana jest do Sali Zwierciadlanej w Wersalu. Można tutaj zobaczyć wystawę
    poświęconą modzie. Oprócz dzieł najlepszych włoskich projektantów są tu stroje historyczne i kostiumy filmowe, np.
    suknia, w której Claudia Cardinale wystąpiła w filmie "Lampart" Luchina Viscontiego.
    Włosi wiedzą, że ważne jest nie tylko to, w czym się chodzi, ale również to, czym się jeździ. Zatem będąc w Turynie,
    trzeba koniecznie odwiedzić słynne Museo dell’Automobile (Muzeum Motoryzacji), gdzie można podziwiać wspaniałe
    maszyny z początku XX wieku oraz z lat 30. i 50. Są auta włoskie, francuskie, a także produkowane za żelazną kurtyną,
    nasza syrena czy enerdowski trabant. I są oczywiście supernowoczesne auta sportowe i futurystyczne. Takie muzeum
    musiało powstać właśnie w Turynie, bo to kolebka włoskiego przemysłu motoryzacyjnego.
    W Turynie bardzo modne są tereny postindustrialne. Przy Via Nizza w starej wytwórni win, mieszczącej się naprzeciwko
    dawnej montowni fiata, są dziś delikatesy Eataly. Hala sklepowa jest tak wielka, że można jeździć na rowerze, byle
    z dużym bagażnikiem. W sąsiedniej sali zaś można zobaczyć portrety włoskich bohaterów narodowych i ich ulubione
    dania z przepisami. Giuseppe Mazzini, Giuseppe Garibaldi, Wiktor Emanuel II, a obok na ścianie hasło: "Il buon cibo che
    unisce L’Italia", co znaczy: Dobre jedzenie jednoczy Włochy!

  • 28.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (98) Blaski Turynu
    Architektonicznym symbolem Turynu jest Mole ...


    Architektonicznym symbolem Turynu jest Mole Antonelliana. Mole znaczy kolos. I rzeczywiście budowla jest imponująca.
    Z tarasu na szczycie Robert Makłowicz podziwia panoramę miasta. Podróżnik z Krakowa jest zdania, że dzieło Alessandra
    Antonellego jest dla Turynu tym, czym Pałac Kultury i Nauki dla Warszawy, a Wieża Eiffela dla Paryża. Początkowo miała
    to być synagoga. Jej budowę rozpoczęto zaraz po zjednoczeniu Włoch, bo gmina żydowska chciała mieć w Turynie
    odpowiednio okazałą świątynię. Dziś mieści się tu Muzeum Sztuki Filmowej - też świątynia, ale innego rodzaju.
    Poszczególne gatunki filmowe można oglądać w tzw. kaplicach, np. filmów grozy, horroru, burleski, kina absurdu czy
    czarno - białego filmu niemego. W muzeum ważne miejsce zajmuje kinematografia włoska, której pierwszą stolicą był Turyn.
    Zwiedzający podziwiają scenografię z filmu "Cabiria", klasycznego dzieła z epoki kina niemego, nakręconego w roku 1914,
    którego akcja toczy się w starożytności. W produkcji tego filmu brał udział sam Gabriele d’Annunzio.
    Z Muzeum Sztuki Filmowej przenosimy się do eleganckiej zabytkowej kawiarni mieszczącej się w podcieniach Via Po.
    Otwarta w 1780 roku Caffe Fiorio wciąż jest atrakcją Turynu. W przeszłości częstym gościem był tu hrabia Cavour, jeden
    z ojców zjednoczenia Włoch. W Cafe Fiorio Robert opowiada historię grissini, wynalazku kulinarnego rodem z Turynu.
    Są to pałeczki chlebowe upieczone po raz pierwszy w 1679 roku dla księcia Wiktora Amadeusza II, późniejszego króla,
    który cierpiał na niestrawność i nie mógł jeść chleba. Przepis na grissini opracowali: lekarz Teobaldo Pecchio i piekarz
    Antonio Bruneto.
    Przy Via Lagrange 39 mieści się Pastificio Defilippis - tradycyjny sklep z makaronami własnej produkcji. Istniejąca
    od 150 lat manufaktura wytwarza różnego rodzaju pastę i pierożki. Robert kupił papardelle, które przygotuje z grzybami,
    a zrobi to nie byle gdzie, bo w centrum miasta, na skrzyżowaniu Via Gramschi i Via Lagrange
    Królowie sabaudzcy, którzy przez wieki urzędowali w Turynie, chętnie wypoczywali za miastem. Jedna z ich rezydencji,
    wielkością przypominająca Wersal, nosi nazwę Venaria Reale. Zwiedzający zachwycają się La Grande Galeria (Wielką
    Galerią), zbudowaną na zlecenie króla Wiktora Amadeusza sabaudzkiego, tego od paluszków grissini. Galerię rozświetla
    słońce Piemontu i dlatego przyrównywana jest do Sali Zwierciadlanej w Wersalu. Można tutaj zobaczyć wystawę
    poświęconą modzie. Oprócz dzieł najlepszych włoskich projektantów są tu stroje historyczne i kostiumy filmowe, np.
    suknia, w której Claudia Cardinale wystąpiła w filmie "Lampart" Luchina Viscontiego.
    Włosi wiedzą, że ważne jest nie tylko to, w czym się chodzi, ale również to, czym się jeździ. Zatem będąc w Turynie,
    trzeba koniecznie odwiedzić słynne Museo dell’Automobile (Muzeum Motoryzacji), gdzie można podziwiać wspaniałe
    maszyny z początku XX wieku oraz z lat 30. i 50. Są auta włoskie, francuskie, a także produkowane za żelazną kurtyną,
    nasza syrena czy enerdowski trabant. I są oczywiście supernowoczesne auta sportowe i futurystyczne. Takie muzeum
    musiało powstać właśnie w Turynie, bo to kolebka włoskiego przemysłu motoryzacyjnego.
    W Turynie bardzo modne są tereny postindustrialne. Przy Via Nizza w starej wytwórni win, mieszczącej się naprzeciwko
    dawnej montowni fiata, są dziś delikatesy Eataly. Hala sklepowa jest tak wielka, że można jeździć na rowerze, byle
    z dużym bagażnikiem. W sąsiedniej sali zaś można zobaczyć portrety włoskich bohaterów narodowych i ich ulubione
    dania z przepisami. Giuseppe Mazzini, Giuseppe Garibaldi, Wiktor Emanuel II, a obok na ścianie hasło: "Il buon cibo che
    unisce L’Italia", co znaczy: Dobre jedzenie jednoczy Włochy!

  • 28.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (99) Asti
    Robert Makłowicz odwiedza Asti we ...


    Robert Makłowicz odwiedza Asti we Włoszech. W średniowieczu była to wolna republika miejska i najpotężniejszy
    ośrodek w całym Piemoncie. Z tamtych czasów została tylko imponująca katedra. Dzisiaj Asti to niewielkie centrum
    regionu Monferrato, słynące z czerwonych win barbera, białych muskatów i win musujących. W regionie Asti panowali
    i francuscy Walezjusze, i hiszpańscy Habsburgowie, a wreszcie dynastia sabaudzka, która zjednoczyła Włochy.
    Przy Piazza Medici Robert Makłowicz podziwia Torre Trojana, dom, który jest właściwie wieżą. W średniowieczu
    takich wież było w mieście 120; do naszych czasów przetrwało tylko kilka i stanowią turystyczną atrakcję.
    W winiarni przy Piazza Statuto trafiamy na degustację. Do słynnego czerwonego barbera d’Asti podano miejscowe
    sery kozie o nazwach: robiola i toma. Nieopodal przy Via Brofferio jest wspaniała cukiernia, torroneria - cioccolateria.
    W środku wita Roberta właściciel, pan Davide Maddaleno. Zakład działa w mieście od ponad stu lat. Maddaleno częstuje
    Roberta Makłowicza "dumą Piemontu", czyli nugatem własnej produkcji. W hali produkcyjnej Robert ma okazję zobaczyć
    minilinię do produkcji nugatów i paluszków grissini w polewie czekoladowej. Tutejsze grissini to po prostu piemonckie
    paluszki chlebowe w wersji słodkiej. W cukierni Davide Maddaleno jest sala tradycji. Na wystawie dokumentującej tradycje
    wyrobu słodyczy można zobaczyć ciekawy eksponat: walizkę obwoźnego sprzedawcy. Dzisiaj komiwojażerowie nie sprzedają
    już słodyczy w ten sposób, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu używali takich walizek z przegródkami na próbki towaru.
    Po wizycie w cukierni pora na coś konkretnego. W restauracji w centrum miasta Robert Makłowicz ma okazję spróbować
    salumi e formaggi. Jest to przystawka z miejscowych wędlin i serów. Danie główne zaś to agnolotti antignano al sugo
    d’arrosto, czyli typowe dla regionu kwadratowe pierożki w sosie pieczeniowym, do których jak ulał pasuje kieliszek barbery.
    Kilka kilometrów na południe od Asti rozpościerają się łagodne pagórki regionu Monferrato. Na zboczach króluje
    winorośl i orzechy laskowe. Te dwie uprawy są bardzo ważne nie tylko dla krajobrazu, ale też dla miejscowej kuchni.
    W miasteczku Canelli Robert Makłowicz zwiedza historyczną winiarnię Gancia. Wita go ogromna makieta butli wina
    spumante. Winiarnia jest jednym z najstarszych i największych wytwórców białych win z regionu. Produkuje moscato d’Asti
    i Asti spumante. Piwnice winiarni o łukowatych sklepieniach przypominają katedrę i są nazywane podziemnymi katedrami.
    Te niezwykłe pomieszczenia mają wkrótce zostać wpisane na listę UNESCO. Robert uczestniczy w pokazie czarno - białego
    filmu o historii tego wyjątkowego miejsca.
    Był rok 1865. Młody Carlo Gancia wrócił do miasteczka Canelli z Szampanii, gdzie poznawał tajniki produkcji win
    musujących. Gancia stworzył miejscowy odpowiednik szampana. Takie wina wytwarza się tutaj do dziś. Odbiorcami win
    musujących w XIX wieku byli możni tego świata. Również koronowane głowy. Na ścianie piwnicy wisi dyplom podpisany
    przez Wiktora Emanuela II, który zaświadcza, że Carlo Gancia jest dostawcą szampana na królewski dwór. Wtedy jeszcze
    można było tak nazywać tego typu wina w różnych krajach. Dziś nazwa ta jest zastrzeżona wyłącznie dla Szampanii.
    W jednej z sal muzealnych winiarni odbywa się degustacja trzech gatunków wina ze szczepu: Moscato d’Asti

  • 29.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (99) Asti
    Robert Makłowicz odwiedza Asti we ...


    Robert Makłowicz odwiedza Asti we Włoszech. W średniowieczu była to wolna republika miejska i najpotężniejszy
    ośrodek w całym Piemoncie. Z tamtych czasów została tylko imponująca katedra. Dzisiaj Asti to niewielkie centrum
    regionu Monferrato, słynące z czerwonych win barbera, białych muskatów i win musujących. W regionie Asti panowali
    i francuscy Walezjusze, i hiszpańscy Habsburgowie, a wreszcie dynastia sabaudzka, która zjednoczyła Włochy.
    Przy Piazza Medici Robert Makłowicz podziwia Torre Trojana, dom, który jest właściwie wieżą. W średniowieczu
    takich wież było w mieście 120; do naszych czasów przetrwało tylko kilka i stanowią turystyczną atrakcję.
    W winiarni przy Piazza Statuto trafiamy na degustację. Do słynnego czerwonego barbera d’Asti podano miejscowe
    sery kozie o nazwach: robiola i toma. Nieopodal przy Via Brofferio jest wspaniała cukiernia, torroneria - cioccolateria.
    W środku wita Roberta właściciel, pan Davide Maddaleno. Zakład działa w mieście od ponad stu lat. Maddaleno częstuje
    Roberta Makłowicza "dumą Piemontu", czyli nugatem własnej produkcji. W hali produkcyjnej Robert ma okazję zobaczyć
    minilinię do produkcji nugatów i paluszków grissini w polewie czekoladowej. Tutejsze grissini to po prostu piemonckie
    paluszki chlebowe w wersji słodkiej. W cukierni Davide Maddaleno jest sala tradycji. Na wystawie dokumentującej tradycje
    wyrobu słodyczy można zobaczyć ciekawy eksponat: walizkę obwoźnego sprzedawcy. Dzisiaj komiwojażerowie nie sprzedają
    już słodyczy w ten sposób, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu używali takich walizek z przegródkami na próbki towaru.
    Po wizycie w cukierni pora na coś konkretnego. W restauracji w centrum miasta Robert Makłowicz ma okazję spróbować
    salumi e formaggi. Jest to przystawka z miejscowych wędlin i serów. Danie główne zaś to agnolotti antignano al sugo
    d’arrosto, czyli typowe dla regionu kwadratowe pierożki w sosie pieczeniowym, do których jak ulał pasuje kieliszek barbery.
    Kilka kilometrów na południe od Asti rozpościerają się łagodne pagórki regionu Monferrato. Na zboczach króluje
    winorośl i orzechy laskowe. Te dwie uprawy są bardzo ważne nie tylko dla krajobrazu, ale też dla miejscowej kuchni.
    W miasteczku Canelli Robert Makłowicz zwiedza historyczną winiarnię Gancia. Wita go ogromna makieta butli wina
    spumante. Winiarnia jest jednym z najstarszych i największych wytwórców białych win z regionu. Produkuje moscato d’Asti
    i Asti spumante. Piwnice winiarni o łukowatych sklepieniach przypominają katedrę i są nazywane podziemnymi katedrami.
    Te niezwykłe pomieszczenia mają wkrótce zostać wpisane na listę UNESCO. Robert uczestniczy w pokazie czarno - białego
    filmu o historii tego wyjątkowego miejsca.
    Był rok 1865. Młody Carlo Gancia wrócił do miasteczka Canelli z Szampanii, gdzie poznawał tajniki produkcji win
    musujących. Gancia stworzył miejscowy odpowiednik szampana. Takie wina wytwarza się tutaj do dziś. Odbiorcami win
    musujących w XIX wieku byli możni tego świata. Również koronowane głowy. Na ścianie piwnicy wisi dyplom podpisany
    przez Wiktora Emanuela II, który zaświadcza, że Carlo Gancia jest dostawcą szampana na królewski dwór. Wtedy jeszcze
    można było tak nazywać tego typu wina w różnych krajach. Dziś nazwa ta jest zastrzeżona wyłącznie dla Szampanii.
    W jednej z sal muzealnych winiarni odbywa się degustacja trzech gatunków wina ze szczepu: Moscato d’Asti

  • 29.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (100) Alba
    Robert Makłowicz kontynuuje podróż po ...


    Robert Makłowicz kontynuuje podróż po Piemoncie w północnych Włoszech. Tym razem odwiedza miasto Alba
    i region Langhe. Alba słynie z biały trufli, a cały region z czerwonego wina barolo.
    Oficjalne otwarcie sezonu na trufle odbywa się w pierwszą niedzielę października. Tego wydarzenia smakosz
    z Krakowa nie mógł przegapić. Całe miasto zamienia się wtedy w wielki targ spożywczy. W ogromnym namiocie ustawionym
    w centrum Alby spotykają się trifulau, czyli poszukiwacze trufli i ich amatorzy, aby pod okiem sędziów i ekspertów zawierać
    truflowe transakcje, często bardzo kosztowne, zawsze bardzo aromatyczne.
    Przy jednym ze stoisk Robert objaśnia fenomen białych trufli. Wiele jest odmian tych niezwykłych grzybów rosnących
    pod ziemią, ale tylko dwie są jadalne: czarna i biała. Ta druga, tuber magnatum pico, jest cenniejsza. Najmniejsze okazy
    trufli kosztują 2 euro za gram. Ponadkilogramowe giganty sprzedawane są za sumy grubo przekraczające 100 tys. euro.
    Na stanowisku sędziów okazy o wadze powyżej 10 gramów można zapakować w woreczek i otrzymać certyfikat jakości
    i autentyczności trufli.
    Laikom trufle kojarzą się ze świniami. Rzeczywiście świnia szuka trufli i sama je zjada. Ludziom zaś w poszukiwaniu
    tych grzybów pomagają specjalnie szkolone psy. Sutki szczennej suki smaruje się truflami, żeby małe pieski wyssały
    zamiłowanie do trufli dosłownie z mlekiem matki.
    Trufle zbierano w Albie od dawna, ale dopiero w latach 30. XX wieku miejscowy trifulau i właściciel sklepu wpadł
    na pomysł zorganizowania targów truflowych i rozpropagował tę ideę. Był nim Giacomo Morra; jego sklep działa do dziś
    przy Piazza Pertinace. Nieopodal w niezwykłej scenerii restauracyjnego ogrodu z widokiem na okolice Robert gotuje risotto
    z winem barolo i oczywiście z truflami.
    Wino barolo wzięło swoją nazwę od niewielkiego miasteczka. Miejscowość ta nie zaistniałaby pewnie jako atrakcja
    turystyczna, gdyby nie tutejsze warunki do uprawy winorośli. Barolo to dziś jeden z najsłynniejszych adresów winiarskiego
    świata. Turyści przyjeżdżają tu skosztować jedynego w swoim rodzaju wina. W miejscowym zamku urządzono nawet Muzeum Wina, do którego wchodzi się przez bar z figurami bóstw i kieliszkami. Łączy je to, że wszystkie są związane z winem.
    W tej części Włoch istnieje tylko jedna obowiązkowa przekąska do wina: piemockie paluszki grissini. W grissinificio
    można zobaczyć, jak się je wytwarza. Produkcja jest w zasadzie ręczna. Maszyna kroi tylko wyrobione ciasto na wałki,
    które są rozciągane ręcznie i formowane. Słynne grissini powstają nie tylko w wielkich piekarniach, ale i małych domowych zakładach.
    Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, Robert odwiedza wiejską masarnię w okolicy Alby. Przy zakładzie
    sklepik firmowy, w którym można dostać wyrabianą tu wędlinę o nazwie salsiccia di verduno. Składa się ona w 80%
    z cielęciny, w 20% ze słoniny. Można ją jeść na surowo albo z makaronem w postaci ragu.

  • 30.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 26 Włochy Piemont (100) Alba
    Robert Makłowicz kontynuuje podróż po ...


    Robert Makłowicz kontynuuje podróż po Piemoncie w północnych Włoszech. Tym razem odwiedza miasto Alba
    i region Langhe. Alba słynie z biały trufli, a cały region z czerwonego wina barolo.
    Oficjalne otwarcie sezonu na trufle odbywa się w pierwszą niedzielę października. Tego wydarzenia smakosz
    z Krakowa nie mógł przegapić. Całe miasto zamienia się wtedy w wielki targ spożywczy. W ogromnym namiocie ustawionym
    w centrum Alby spotykają się trifulau, czyli poszukiwacze trufli i ich amatorzy, aby pod okiem sędziów i ekspertów zawierać
    truflowe transakcje, często bardzo kosztowne, zawsze bardzo aromatyczne.
    Przy jednym ze stoisk Robert objaśnia fenomen białych trufli. Wiele jest odmian tych niezwykłych grzybów rosnących
    pod ziemią, ale tylko dwie są jadalne: czarna i biała. Ta druga, tuber magnatum pico, jest cenniejsza. Najmniejsze okazy
    trufli kosztują 2 euro za gram. Ponadkilogramowe giganty sprzedawane są za sumy grubo przekraczające 100 tys. euro.
    Na stanowisku sędziów okazy o wadze powyżej 10 gramów można zapakować w woreczek i otrzymać certyfikat jakości
    i autentyczności trufli.
    Laikom trufle kojarzą się ze świniami. Rzeczywiście świnia szuka trufli i sama je zjada. Ludziom zaś w poszukiwaniu
    tych grzybów pomagają specjalnie szkolone psy. Sutki szczennej suki smaruje się truflami, żeby małe pieski wyssały
    zamiłowanie do trufli dosłownie z mlekiem matki.
    Trufle zbierano w Albie od dawna, ale dopiero w latach 30. XX wieku miejscowy trifulau i właściciel sklepu wpadł
    na pomysł zorganizowania targów truflowych i rozpropagował tę ideę. Był nim Giacomo Morra; jego sklep działa do dziś
    przy Piazza Pertinace. Nieopodal w niezwykłej scenerii restauracyjnego ogrodu z widokiem na okolice Robert gotuje risotto
    z winem barolo i oczywiście z truflami.
    Wino barolo wzięło swoją nazwę od niewielkiego miasteczka. Miejscowość ta nie zaistniałaby pewnie jako atrakcja
    turystyczna, gdyby nie tutejsze warunki do uprawy winorośli. Barolo to dziś jeden z najsłynniejszych adresów winiarskiego
    świata. Turyści przyjeżdżają tu skosztować jedynego w swoim rodzaju wina. W miejscowym zamku urządzono nawet Muzeum Wina, do którego wchodzi się przez bar z figurami bóstw i kieliszkami. Łączy je to, że wszystkie są związane z winem.
    W tej części Włoch istnieje tylko jedna obowiązkowa przekąska do wina: piemockie paluszki grissini. W grissinificio
    można zobaczyć, jak się je wytwarza. Produkcja jest w zasadzie ręczna. Maszyna kroi tylko wyrobione ciasto na wałki,
    które są rozciągane ręcznie i formowane. Słynne grissini powstają nie tylko w wielkich piekarniach, ale i małych domowych zakładach.
    Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, Robert odwiedza wiejską masarnię w okolicy Alby. Przy zakładzie
    sklepik firmowy, w którym można dostać wyrabianą tu wędlinę o nazwie salsiccia di verduno. Składa się ona w 80%
    z cielęciny, w 20% ze słoniny. Można ją jeść na surowo albo z makaronem w postaci ragu.

  • 30.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 27 Madera (101) "Wyspa ogród"
    Robert Makłowicz wybrał się na ...


    Robert Makłowicz wybrał się na Maderę. Ta piękna wyspa - ogród leży na Oceanie Atlantyckim na wysokości Casablanki,
    700 km od wybrzeży Afryki i 1000 km od Lizbony. Wyspa powstała ok. 5 milionów lat temu na skutek podwodnych erupcji
    wulkanu. Pełna jej nazwa w języku portugalskim brzmi: Ilha da Madeira, czyli Wyspa Drewna, bo pierwotnie porastały ją
    gęste lasy. Osadnicy wypalali je, żeby uzyskać pola uprawne.
    Portugalczycy uprawiali na Maderze trzcinę cukrową, która trafiła tu z Sycylii w połowie XV stulecia. Od niej zaczęła się
    dla wyspy gospodarcza hossa. Z trzciny wyrabiano cukier i rum. W miejscowości Calheta Robert odwiedza starą wytwórnię
    cukru i rumu zarazem. Dziś jest tu muzeum. We wnętrzu ogromnej hali fabrycznej stoją stare żeliwne angielskie maszyny
    i wielkie zbiorniki. Proces produkcji rumu nie jest skomplikowany: najpierw trzeba wycisnąć sok z trzciny (jeśli chce się go
    pić w naturalnej postaci, trzeba go zakwasić sokiem z cytryny, żeby się nie utlenił), potem sok poddać fermentacji i destylacji.
    W saloniku, w dawnym biurze dyrektora, Robert degustuje rum biały, kolorowy i ciemny. Do trunków podaje się ciasto
    piernikowe bolo de mel i suszone owoce.
    Po wytwórni rumu kolej na winnice. W Estreito, na zboczu wzgórza, wysoko nad oceanem rozpina się wspaniale na pergolach winorośl. W tym miejscu doskonale widać specyfikę Madery: nad brzegiem oceanu słońce, wyżej w górach już chmury
    i deszcz. Te pogodowe anomalie tworzą świetne warunki do uprawy różnych roślin, z których winorośl to największy rolniczy
    skarb wyspy. Pierwsze sadzonki winorośli przyjechały tu w XV wieku z Cypru i Krety.
    W Funchal Robert zwiedza zabytkową winiarnię. Na piętrze mieści się sala ze starymi beczkami. Równie pieczołowicie
    jak wino przechowuje się tu stare księgi handlowe. Jedna z nich pochodzi z roku 1794. We Francji szaleje rewolucja,
    na gilotynie spadają głowy arystokratów, a tutaj spisuje się kolejne partie wysyłanego w świat wina, z których najbardziej
    znane to oczywiście madera. Wina tego typu świetnie się przechowują. Nawet 200 - letni trunek zachowuje swoje walory,
    a otwartą butelkę można trzymać 2 lata. W sali degustacji, za stołami zrobionymi z beczek, Robert raczy się czterema
    typami madery: wytrawną, półwytrawną, półsłodką i słodką, czyli małmazją. To szczepy białe, ale kolor wina zmienia się
    w trakcie procesu dojrzewania. Miejscowi piją je jako aperitif albo na deser. Nie popijają nimi jedzenia.
    W okolicach Estreito na wzgórzu z widokiem na winnice i daleki ocean Robert przyrządza danie: peixe espada de vinhalhos,
    czyli rybę pałasz w zalewie octowo - czosnkowej.
    Na niżej położonych, najcieplejszych obszarach wyspy rosną bananowce. To jedna z najstarszych roślin uprawnych, jakie
    zna człowiek. Wygląda jak drzewo podobne do palmy, ale to bylina. Tylko jeden raz w cyklu życia bananowca na jego
    szczycie wyrasta kwiatostan. Na Maderze jest on koloru fioletowego. Kolba kwiatowa rośnie do góry, potem zwiesza się
    w dół. Kiedy się ją zetnie, można ściąć całą roślinę, bo drugi kwiat już nie wyrośnie. Ale wtedy z podziemnego kłącza
    wyrasta drugi pęd i cała historia się powtarza. Można w ten sposób sterować fazami dojrzewania kolejnych kiści i jeść świeże banany przez cały rok.

  • 31.05.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 27 Madera (101) "Wyspa ogród"
    Robert Makłowicz wybrał się na ...


    Robert Makłowicz wybrał się na Maderę. Ta piękna wyspa - ogród leży na Oceanie Atlantyckim na wysokości Casablanki,
    700 km od wybrzeży Afryki i 1000 km od Lizbony. Wyspa powstała ok. 5 milionów lat temu na skutek podwodnych erupcji
    wulkanu. Pełna jej nazwa w języku portugalskim brzmi: Ilha da Madeira, czyli Wyspa Drewna, bo pierwotnie porastały ją
    gęste lasy. Osadnicy wypalali je, żeby uzyskać pola uprawne.
    Portugalczycy uprawiali na Maderze trzcinę cukrową, która trafiła tu z Sycylii w połowie XV stulecia. Od niej zaczęła się
    dla wyspy gospodarcza hossa. Z trzciny wyrabiano cukier i rum. W miejscowości Calheta Robert odwiedza starą wytwórnię
    cukru i rumu zarazem. Dziś jest tu muzeum. We wnętrzu ogromnej hali fabrycznej stoją stare żeliwne angielskie maszyny
    i wielkie zbiorniki. Proces produkcji rumu nie jest skomplikowany: najpierw trzeba wycisnąć sok z trzciny (jeśli chce się go
    pić w naturalnej postaci, trzeba go zakwasić sokiem z cytryny, żeby się nie utlenił), potem sok poddać fermentacji i destylacji.
    W saloniku, w dawnym biurze dyrektora, Robert degustuje rum biały, kolorowy i ciemny. Do trunków podaje się ciasto
    piernikowe bolo de mel i suszone owoce.
    Po wytwórni rumu kolej na winnice. W Estreito, na zboczu wzgórza, wysoko nad oceanem rozpina się wspaniale na pergolach winorośl. W tym miejscu doskonale widać specyfikę Madery: nad brzegiem oceanu słońce, wyżej w górach już chmury
    i deszcz. Te pogodowe anomalie tworzą świetne warunki do uprawy różnych roślin, z których winorośl to największy rolniczy
    skarb wyspy. Pierwsze sadzonki winorośli przyjechały tu w XV wieku z Cypru i Krety.
    W Funchal Robert zwiedza zabytkową winiarnię. Na piętrze mieści się sala ze starymi beczkami. Równie pieczołowicie
    jak wino przechowuje się tu stare księgi handlowe. Jedna z nich pochodzi z roku 1794. We Francji szaleje rewolucja,
    na gilotynie spadają głowy arystokratów, a tutaj spisuje się kolejne partie wysyłanego w świat wina, z których najbardziej
    znane to oczywiście madera. Wina tego typu świetnie się przechowują. Nawet 200 - letni trunek zachowuje swoje walory,
    a otwartą butelkę można trzymać 2 lata. W sali degustacji, za stołami zrobionymi z beczek, Robert raczy się czterema
    typami madery: wytrawną, półwytrawną, półsłodką i słodką, czyli małmazją. To szczepy białe, ale kolor wina zmienia się
    w trakcie procesu dojrzewania. Miejscowi piją je jako aperitif albo na deser. Nie popijają nimi jedzenia.
    W okolicach Estreito na wzgórzu z widokiem na winnice i daleki ocean Robert przyrządza danie: peixe espada de vinhalhos,
    czyli rybę pałasz w zalewie octowo - czosnkowej.
    Na niżej położonych, najcieplejszych obszarach wyspy rosną bananowce. To jedna z najstarszych roślin uprawnych, jakie
    zna człowiek. Wygląda jak drzewo podobne do palmy, ale to bylina. Tylko jeden raz w cyklu życia bananowca na jego
    szczycie wyrasta kwiatostan. Na Maderze jest on koloru fioletowego. Kolba kwiatowa rośnie do góry, potem zwiesza się
    w dół. Kiedy się ją zetnie, można ściąć całą roślinę, bo drugi kwiat już nie wyrośnie. Ale wtedy z podziemnego kłącza
    wyrasta drugi pęd i cała historia się powtarza. Można w ten sposób sterować fazami dojrzewania kolejnych kiści i jeść świeże banany przez cały rok.

  • 31.05.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 27 Madera (102) "Goście archipelagu"
    Robert odwiedza archipelag Madery, którego ...


    Robert odwiedza archipelag Madery, którego odkrywcami byli trzej Portugalczycy: Zarco, Teixeira i Perestrello.
    Przybyli tu w 1418 roku. Najpierw wylądowali na Porto Santo, a rok później na Maderze. Inicjatorem ich wyprawy
    był książę Henryk Żeglarz.
    Stolicą Porto Santo jest Vila da Baleira. W 1479 roku na wyspę przybył Krzysztof Kolumb, który poślubił Filipe Moniz,
    córkę gubernatora Perestrello. Śledząc losy Kolumba na Porto Santo, trzeba zadać sobie pytanie, jakim cudem ten
    ubogi genueńczyk mógł pojąć za żonę tak szlachetnie urodzoną pannę.
    W jednym z najstarszych budynków miasteczka, zwanym domem Kolumba, jest dziś muzeum. Można tu podziwiać
    model Santa Marii oraz innych okrętów uczestniczących w historycznej wyprawie Kolumba, zakończonej w 1492 roku
    odkryciem nieznanego lądu.
    Tymczasem na placu Vila da Baleira w ogródku restauracji Robert degustuje typowe dla wyspy danie: prego no bolo
    do caco, czyli wołowinę w placku chlebowym z masłem czosnkowym.
    Na Maderze mieszka ćwierć miliona ludzi, na Porto Santo zaledwie 4 tysiące. Nic dziwnego, wyspa jest sucha jak pieprz.
    Dziś jej mieszkańcy żyją głównie z turystyki, ale dawniej walczyli z naturą i próbowali uprawiać różne jadalne rośliny.
    Trudno uwierzyć, że na tych łysych górskich zboczach wyspy zbierano kiedyś zboże.
    Robert odwiedza Casa da Serra, gospodarstwo skansen, gdzie można zobaczyć, jak wyspiarze z Santo Porto wypiekali
    chleb bolo do caco. Po portugalsku caco znaczy skorupa. Chodzi o rozgrzaną kamienna płytę, na której piecze się ten
    właśnie chleb. Bolo do caco to również dodatek do słynnego miejscowego dania, wołowiny z papryką, które Robert
    przyrządza na dziedzińcu gospodarstwa.
    Spacerując po kamienistej plaży Porto Santo, Robert podziwia klif Cabo Giro i rozmyśla o królu Władysławie Warneńczyku,
    który rzekomo nie zginął pod Warną. Po przegranej bitwie nie wrócił do Polski, ale osiadł na Maderze. Od portugalskiego
    króla otrzymał posiadłość w miejscowości Madalena do Mar, położonej za tym klifem. Przedziwny też spotkał go koniec.
    Kiedy płynął tędy do domu, ze szczytu klifu oderwał się wielki odłam skalny i spadł prosto na jego łódź. Nie są to jakieś
    bajki, tylko naukowa teoria, którą opublikował w swoich książkach portugalski historyk Manuel Rosa.
    Zwiedzanie Madery Robert rozpoczyna od wioski rybackiej Cmara de Lobos, co po portugalsku znaczy zatoka wilków.
    Nie chodzi jednak o wilki z lasu, tylko o foki mniszki, które upodobały sobie to miejsce. Na tarasie jednego z domów
    malował akwarele Winston Churchill, o czym przypomina pamiątkowa tablica na ścianie. W roku 1949 Churchill przeszedł
    wylew. Rodzina wysłała go na wypoczynek na Maderę.
    W tutejszym porcie rybackim cumuje mnóstwo kolorowych łodzi rybackich, a na specjalnych wieszakach suszą się
    w słońcu ryby. Przeważnie peixe - gata, czyli zębacze. W portowej knajpce Robert degustuje najpopularniejszy napój
    na Maderze, którego nazwa - poncha - pochodzi od angielskiego punch, czyli ponczu, rumu mieszanego z sokami
    owocowymi.
    Bardzo znaną miejscowością na Maderze jest wieś Monte (po portugalsku góra). W XIX i XX wieku mieszkało tu wiele
    znanych osobistości. Jedną z nich był cesarz Karol Habsburg, ostatni władca Austro - Węgier, który abdykował 10 listopada
    1918 roku. Cesarz spoczywa w kościele Nossa Senhora, w Sanktuarium Matki Boskiej Górskiej. Papież Jan Paweł II ogłosił
    Karola błogosławionym.

stacja telewizyjna
typ programu
podkategoria program
pierwsza emisja
02.05 10:00