magazyn kulinarny
- 04.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 15 (60) Tunezja "Północ"
Bizerta na północy Tunezji - ...
Bizerta na północy Tunezji - najsłynniejszy port południowego wybrzeża Morza Śródziemnego. Ten północny skrawek
Tunisu jest przykładem tego, że coś może być południowe i północne zarazem. Założony prawie 3 tysiące lat temu port
szybko stał się kosmopolitycznym miastem. Kogóż tu nie było! Fenicjanie, Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie, Hiszpanie
i Turcy, wreszcie Francuzi. Dziś to niepodległa Tunezja, ale klimat kosmopolityczny pozostał. Mówi się, że to najbardziej
europejskie miasto w tej części Afryki.
Kiedy pod koniec XIX w. Francuzi ustanowili tu swój protektorat, założyli koło Bizerty bazę marynarki wojennej.
Nie chcieli jej opuścić nawet, kiedy w roku 1956 Tunezja stała się niepodległym państwem. Doszło do regularnej bitwy,
w której zginęło ok. 1000 Tunezyjczyków. Ostatecznie, Bizerta i baza morska stały się terytorium tunezyjskim dopiero
w roku 1963.
Herbaciarnia - kawiarnia na placu przy twierdzy. Kelner podaje herbatkę. Przy stolikach sami mężczyźni. Nie dlatego,
że kobietom nie wolno tu przychodzić. Pod tym względem, na tle innych krajów arabskich, Tunezja jest bardzo liberalna.
A panie w tym czasie gotują kolację.
Winnica koło Nabeul. Robert Makłowicz buszuje wśród krzewów winnych. Tunezja jest krajem arabskim, ale
tolerancyjnym, więc alkohol piją, a nawet sami produkują. Wina tunezyjskie są chętnie kupowane na świecie.
Winnica Domain Atlas została założona w latach 40 - tych przez Włocha, dziś jest w rękach Austriaków. Można tu
przyjechać i skosztować tutejszego wina wprost z beczki. W altanie odbywa się degustacja miejscowego wina.
W knajpce na starym mieście Robert Makłowicz zamawia zestaw tradycyjnych szybkich dań miejscowej kuchni:
brik maison, merguez frites i fruits de saison. Objaśnia składniki i degustuje. Kolejny etap podróży to Nabeul - główny
ośrodek tunezyjskiego regionu Cap Bon. Ekipa odwiedza targ w medynie, czyli najstarszej dzielnicy miasta. Jedyny dzień
bez handlu to piątek po południu. Poza tym, zawsze jest tu ścisk i gwar. Można tutaj dostać wyroby ceramiczne, ale na
całym bazarze królują cytrusy. Szklanka świeżego soku kosztuje 1 dinara, czyli ok. 2 złotych. Starożytnym poprzednikiem arabskiego Nabeul było NEAPOLIS (po grecku nowe miasto). Niewiele po nim zostało, ale to miejsce jest bardzo ważne
dla historii sztuki kulinarnej. W starożytności była tu bowiem rzymska wytwórnia sosu garum. Zostały po niej ruiny.
Garum to opisywany przez Apicjusza sos ze sfermentowanych ryb i rybich wnętrzności.
Jeden z najsłynniejszych tunezyjskich szefów kuchni Rafik Tlatli zaprosił Roberta Makłowicza do swojej restauracji,
gdzie najpierw odbyła się profesjonalna degustacja tunezyjskiej oliwy. Potem w restauracyjnej kuchni obaj panowie wspólnie przygotowali krewetki w gargoulette. Gargoulette to rodzaj amfory, do której wrzuca się wszystkie składniki i zapieka
w piecu.
Na zakończenie programu ekipa odwiedzi targi rolnicze, gdzie przyjrzy się, jak Berberyjki w tradycyjnych strojach pieką pradawną metodą chleb.
Wiekopomne dzieło filmowe "Andżelika wśród piratów" opowiadało o muzułmańskich piratach z tych wybrzeży, którzy
w dawnych wiekach porywali chrześcijan na lądzie i morzu, żeby sprzedać ich w niewolę lub na galery. W obawie przed
tymi rozbójnikami miasto odsunęło się o 2 km od plaży. Dziś morskich rozbójników już nie ma, więc miasto powoli
zwraca się znów w stronę morza. - 04.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 16 (61) Estonia Wschód
Robert Makłowicz zaprasza w kulinarną ...
Robert Makłowicz zaprasza w kulinarną podróż po Estonii. W miejscowości Rakvere we wschodniej części tego kraju
znajduje się zamek, a raczej jego piękne romantyczne ruiny. Na początku XVII wieku w czasie walk ze Szwecją i Rosją
Polacy i Litwini zburzyli tę twierdzę. Wpływy Rzeczypospolitej sięgały wtedy aż na daleką północ. Do Sankt Petersburga
jest stąd raptem 200 km. Nazwa grodu Rakvere wywodzi się od estońskiego słowa oznaczającego tura. Dlatego też obok
zamku stoi wielki posąg tura, dłuta najsłynniejszego estońskiego rzeźbiarza, Tauno Kangro. Na dziedzińcu odbywa się
właśnie ludowy festyn. W restauracji pod gołym niebem zgłodniały podróżnik zamawia zwykle zestaw obowiązkowy:
grochówkę, wędzoną na miejscu golonkę i chleb z masłem.
Jezioro Pejpus po rosyjsku nazywa się Czudskoje to właśnie tutaj książę nowogrodzki pokonał w 1242 r. Krzyżaków
i Kawalerów Mieczowych. Tutaj też Eisenstein zrealizował słynną scenę do filmu Aleksander Newski. Zamarznięty lód pęka
pod ciężkozbrojnymi Niemcami, całe szeregi rycerzy i knechtów toną, a dzielni Rusini triumfują.
Wkrótce po premierze (1938) film trafił na półki, bo Sowieci zawarli właśnie z Niemcami pakt Ribbentrop - Mołotow i Stalin nie
chciał drażnić nowych sprzymierzeńców. Projekcje wznowiono we wszystkich kinach po napaści Hitlera na ZSRR w czerwcu
1941r. Wtedy film bardzo się przydał: był głównym propagandowym paliwem dla Armii Czerwonej.
Nad jeziorem Pejpus znajduje się restauracja starowierców. Jako odszczepieńcy od cerkwi prawosławnej starowiercy byli przesiedlani na obrzeża carskiego imperium. W restauracji, która nazywa się Kala - Sibula, czyli kapusta i cebula, odbędzie
się degustacja trzech miejscowych dań. Są to: zupa ucha, bliny z farszem rybnym i leszcz po starowiersku.
Kolejny etap podróży to miasto Tartu. Przez wieki nosiło nazwę Dorpat. Znane jest przede wszystkim ze swojego
uniwersytetu. Uczelnia rozwinęła się z gimnazjum jezuickiego założonego przez Polaków w 1583 r. w czasach Stefana
Batorego, który nadał miastu liczne przywileje i zezwolił na używanie polskich barw, dlatego do dziś w Tartu powiewają
biało - czerwone flagi. Universitas Dorpatiensis odegrała wielką rolę w historii tej części Europy. Również w naszej historii.
Kiedy po powstaniu listopadowym car zamknął uniwersytety w Warszawie i Wilnie, młodzi ludzie, którzy nie chcieli pobierać
nauk w języku zaborcy, wybierali właśnie Dorpat. Wykładowym językiem był tu od zawsze niemiecki, a uniwersytet cieszył
się niebywałą w carskiej Rosji autonomią i swobodą, również polityczną. Jak pisał w XIX wieku student z Polski: "Dorpat
jedynym był w państwie carów miejscem, gdzie wolno było hymny na cześć Polski wznosić, niemal publicznie, bez obawy,
że ktoś podsłucha i doniesie, że wkroczy policja, że nastąpią areszty i więzienie". Słynni polscy dorpatczycy to: Tytus
Chałubiński - lekarz, Benedykt Dybowski - przyrodnik, Bolesław Limanowski - członek PPS - u, Stanisław Wojciechowski,
też pepeesiak i późniejszy prezydent RP, Marian Zdziechowski rusycysta i wizjoner, który przewidział II wojnę światową oraz
rozbiór Polski przez Sowietów i Niemców. Dorpatczykiem był też niejaki Nikodem Dyzma. Ponoć wywodził się ze szlachty kurlandzkiej.
Na wzgórzu Toome, w dawnej prochowni, zbudowanej przez carycę Katarzynę II, która fortyfikowała miasto, znajduje się
dziś, mówiąc potocznie, knajpa. Jest także pub, który został wpisany do Księgi Guinnesa - ze względu na najwyższy sufit na świecie. Kiedyś mieścił się tu skład powozów, później przez wiele lat był tu skład piwa. Pod koniec XX w. u sufitu wisiało
ogromne wahadło, za pomocą którego niejaki profesor Lewitzky dokonywał pomiarów magnetyzmu Ziemi. - 05.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 16 (61) Estonia Wschód
Robert Makłowicz zaprasza w kulinarną ...
Robert Makłowicz zaprasza w kulinarną podróż po Estonii. W miejscowości Rakvere we wschodniej części tego kraju
znajduje się zamek, a raczej jego piękne romantyczne ruiny. Na początku XVII wieku w czasie walk ze Szwecją i Rosją
Polacy i Litwini zburzyli tę twierdzę. Wpływy Rzeczypospolitej sięgały wtedy aż na daleką północ. Do Sankt Petersburga
jest stąd raptem 200 km. Nazwa grodu Rakvere wywodzi się od estońskiego słowa oznaczającego tura. Dlatego też obok
zamku stoi wielki posąg tura, dłuta najsłynniejszego estońskiego rzeźbiarza, Tauno Kangro. Na dziedzińcu odbywa się
właśnie ludowy festyn. W restauracji pod gołym niebem zgłodniały podróżnik zamawia zwykle zestaw obowiązkowy:
grochówkę, wędzoną na miejscu golonkę i chleb z masłem.
Jezioro Pejpus po rosyjsku nazywa się Czudskoje to właśnie tutaj książę nowogrodzki pokonał w 1242 r. Krzyżaków
i Kawalerów Mieczowych. Tutaj też Eisenstein zrealizował słynną scenę do filmu Aleksander Newski. Zamarznięty lód pęka
pod ciężkozbrojnymi Niemcami, całe szeregi rycerzy i knechtów toną, a dzielni Rusini triumfują.
Wkrótce po premierze (1938) film trafił na półki, bo Sowieci zawarli właśnie z Niemcami pakt Ribbentrop - Mołotow i Stalin nie
chciał drażnić nowych sprzymierzeńców. Projekcje wznowiono we wszystkich kinach po napaści Hitlera na ZSRR w czerwcu
1941r. Wtedy film bardzo się przydał: był głównym propagandowym paliwem dla Armii Czerwonej.
Nad jeziorem Pejpus znajduje się restauracja starowierców. Jako odszczepieńcy od cerkwi prawosławnej starowiercy byli przesiedlani na obrzeża carskiego imperium. W restauracji, która nazywa się Kala - Sibula, czyli kapusta i cebula, odbędzie
się degustacja trzech miejscowych dań. Są to: zupa ucha, bliny z farszem rybnym i leszcz po starowiersku.
Kolejny etap podróży to miasto Tartu. Przez wieki nosiło nazwę Dorpat. Znane jest przede wszystkim ze swojego
uniwersytetu. Uczelnia rozwinęła się z gimnazjum jezuickiego założonego przez Polaków w 1583 r. w czasach Stefana
Batorego, który nadał miastu liczne przywileje i zezwolił na używanie polskich barw, dlatego do dziś w Tartu powiewają
biało - czerwone flagi. Universitas Dorpatiensis odegrała wielką rolę w historii tej części Europy. Również w naszej historii.
Kiedy po powstaniu listopadowym car zamknął uniwersytety w Warszawie i Wilnie, młodzi ludzie, którzy nie chcieli pobierać
nauk w języku zaborcy, wybierali właśnie Dorpat. Wykładowym językiem był tu od zawsze niemiecki, a uniwersytet cieszył
się niebywałą w carskiej Rosji autonomią i swobodą, również polityczną. Jak pisał w XIX wieku student z Polski: "Dorpat
jedynym był w państwie carów miejscem, gdzie wolno było hymny na cześć Polski wznosić, niemal publicznie, bez obawy,
że ktoś podsłucha i doniesie, że wkroczy policja, że nastąpią areszty i więzienie". Słynni polscy dorpatczycy to: Tytus
Chałubiński - lekarz, Benedykt Dybowski - przyrodnik, Bolesław Limanowski - członek PPS - u, Stanisław Wojciechowski,
też pepeesiak i późniejszy prezydent RP, Marian Zdziechowski rusycysta i wizjoner, który przewidział II wojnę światową oraz
rozbiór Polski przez Sowietów i Niemców. Dorpatczykiem był też niejaki Nikodem Dyzma. Ponoć wywodził się ze szlachty kurlandzkiej.
Na wzgórzu Toome, w dawnej prochowni, zbudowanej przez carycę Katarzynę II, która fortyfikowała miasto, znajduje się
dziś, mówiąc potocznie, knajpa. Jest także pub, który został wpisany do Księgi Guinnesa - ze względu na najwyższy sufit na świecie. Kiedyś mieścił się tu skład powozów, później przez wiele lat był tu skład piwa. Pod koniec XX w. u sufitu wisiało
ogromne wahadło, za pomocą którego niejaki profesor Lewitzky dokonywał pomiarów magnetyzmu Ziemi. - 05.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 16 (62) Estonia Tallin
Tallin. Jedno z najlepiej zachowanych ...
Tallin. Jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w Europie! W niezmienionym kształcie
przetrwał tu XIII - wieczny i późniejszy hanzeatycki układ ulic. Zachowało się wiele domów, budynków gospodarczych
i składów handlowych. Najstarsze zachowane mury pochodzą z XV w. Baszta Kiek in de Kök ma ewidentne konotacje
kulinarne: w dolnoniemieckim dialekcie znaczy to "zajrzyj do kuchni". Prawie 45 - metrowa baszta zdecydowanie
wyrastała ponad zabudowania Dolnego Miasta. Wartownik mógł z jej szczytu zaglądać do okien domostw i sprawdzać,
co tam dobrego warzy się w kuchni na obiad.
XIII - wieczne mury obronne Tallina, rozbudowane później przez Szwedów, należały do najpotężniejszych
w północnej Europie. W XVIII w. , za czasów carskich, dzielnica zwana Górnym Miastem przestała być twierdzą
i zmieniła się w dzielnicę rezydencyjną. Ślady rosyjskiego panowania, które trwało prawie 300 lat, to oczywiście
nie tylko postsowieckie blokowiska. Dawny urząd gubernialny z czasów carycy Katarzyny II jest dziś siedzibą
parlamentu - Riigikogu. Obok Sobór Aleksandra Newskiego z początku XX w. Może nie wszyscy pamiętają, że
w tym samym czasie imperialna Rosja zrobiła podobny prezent Warszawie. Na placu Saskim (dziś Piłsudskiego)
stanął monumentalny sobór pod wezwaniem tego samego świętego - Aleksandra Newskiego, pogromcy Szwedów
i Teutonów. Ale Polacy postanowili zburzyć ten symbol carskiego zniewolenia. W latach 20. sobór rozebrano, nie
został po nim ślad. Estończycy swój zostawili.
Trudne były początki estońskiej niepodległości. W 1918 roku kraj znalazł się w kleszczach pomiędzy sowietami
a armią kajzerowską, która w tej części Europy trzymała się mocno. Pomnik na placu Wolności upamiętnia ofiarę
Estończyków, którzy oddali wtedy życie za ojczyznę. Ciekawe, że nazwa Tallin pojawiła się dopiero po uzyskaniu
niepodległości. Od czasów duńskich tj. od średniowiecza do końca I wojny światowej Tallin nie był Tallinem. Przez
osiem stuleci nosił niemiecką nazwę Reval. Po 1918 r. przez kilka lat istniały obok siebie dwie nowe nazwy stolicy:
Tallin i Tallina. Ostatecznie, jak wiemy, zwyciężyła forma męska.
W Tallinie zatem koniecznie trzeba odwiedzić restaurację Gloria. Lokal założono w 1937 r. Eleganckie wnętrze
zachowało swój pierwotny międzywojenny styl. Obok restauracji mieści się Instytut Kulinarny. Tu wykuwają się estońskie
kulinarne talenty. Pani Angelina Udeküll ugotuje dla nas placek/tartę z ciasta francuskiego z porami i solonymi szprotami.
Na skwerze przed Biblioteką Narodową stał do niedawna pomnik czerwonoarmisty, który w 2007 r. postanowiono
przenieść na cmentarz żołnierzy radzieckich. Rosyjskojęzyczni mieszkańcy Tallina wzniecili wówczas zamieszki.
Na placu Ratuszowym Robert Makłowicz ugotuje potrawę, która łączy Bałtyk z tradycjami Morza Północnego.
Potem zaprosi nas do restauracji Balthazar, która specjalizuje się w daniach z czosnkiem. Nawet lody z czosnkiem
można tu zamówić.
Dla Polaków zwiedzających Tallin ważnym miejscem jest Muzeum Morskie, na ścianie którego znajduje się tablica
pamiątkowa z informacją również po polsku o słynnej ucieczce z tallińskiego portu okrętu podwodnego ORP Orzeł,
internowanego tu w połowie września 1939 r. Jak widać, Estończycy nie mają do nas żalu o tamtą akcję. Zapewne
pamiętają, że nasi dzielni marynarze nie zrobili krzywdy porwanym estońskim strażnikom portowym, a kiedy wysadzili
ich na Gotlandii, dali im konserwy i suchary, a także po 50 dolarów na głowę na bilet powrotny do Tallina. I coś jeszcze
spory baniak spirytusu. - 06.04.2024 07:20- TVP Kobieta Podróż 4. Mołdawia Multi
Robert Makłowicz podróżuje po Mołdawii. ...
Robert Makłowicz podróżuje po Mołdawii. Dzisiejsza Mołdawia to intrygująca mieszanka narodowości, kultur, wyznań i obyczajów, również kulinarnych. Robert Makłowicz przygląda im się, odwiedzając miasta, dzielnice i wsie mołdawskich Polaków, Gagauzów, Cyganów, Ukraińców i rosyjskich starowierców. Wizyty u tych niezwykle gościnnych ludzi są świetną okazją do skosztowania ich tradycyjnych dań. W menu odcinka nie zabraknie gagauskiej kawarmy z baraniej rąbanki, cygańskich szaszłyków z mamałygą i konfitury z malin popijanej czajem metodą "na prikusku".
- 06.04.2024 08:00- TVP Kobieta Podróż 5 Środkowa Dalmacja Słodka Cetina (19)
Tytułowa Cetina to najdłuższa rzeka ...
Tytułowa Cetina to najdłuższa rzeka Dalmacji, wpadająca do Adriatyku w mieście Omis. Jej przełom przez Góry Dynarskie dorównuje chyba urodą słynnym dalmatyńskim archipelagom. Idąc śladami filmowego Winnetou, bo właśnie nad Cetiną kręcono w latach 60. te jugosławiańsko-enerdowsko-francuskie filmy, Robert Makłowicz odkrywa lądowe i słodkowodne smaki środkowej Dalmacji, dość egzotyczne w zestawieniu z dobrze znanym wakacyjnym turystom adriatyckim menu. W tym odcinku na talerzu Roberta Makłowicza pojawiają się m.in. ślimaki, cielęcina a la jaskiniowcy, panierowane żaby i kalmary nadziewane boczkiem.
- 08.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 16 (62) Estonia Tallin
Tallin. Jedno z najlepiej zachowanych ...
Tallin. Jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w Europie! W niezmienionym kształcie
przetrwał tu XIII - wieczny i późniejszy hanzeatycki układ ulic. Zachowało się wiele domów, budynków gospodarczych
i składów handlowych. Najstarsze zachowane mury pochodzą z XV w. Baszta Kiek in de Kök ma ewidentne konotacje
kulinarne: w dolnoniemieckim dialekcie znaczy to "zajrzyj do kuchni". Prawie 45 - metrowa baszta zdecydowanie
wyrastała ponad zabudowania Dolnego Miasta. Wartownik mógł z jej szczytu zaglądać do okien domostw i sprawdzać,
co tam dobrego warzy się w kuchni na obiad.
XIII - wieczne mury obronne Tallina, rozbudowane później przez Szwedów, należały do najpotężniejszych
w północnej Europie. W XVIII w. , za czasów carskich, dzielnica zwana Górnym Miastem przestała być twierdzą
i zmieniła się w dzielnicę rezydencyjną. Ślady rosyjskiego panowania, które trwało prawie 300 lat, to oczywiście
nie tylko postsowieckie blokowiska. Dawny urząd gubernialny z czasów carycy Katarzyny II jest dziś siedzibą
parlamentu - Riigikogu. Obok Sobór Aleksandra Newskiego z początku XX w. Może nie wszyscy pamiętają, że
w tym samym czasie imperialna Rosja zrobiła podobny prezent Warszawie. Na placu Saskim (dziś Piłsudskiego)
stanął monumentalny sobór pod wezwaniem tego samego świętego - Aleksandra Newskiego, pogromcy Szwedów
i Teutonów. Ale Polacy postanowili zburzyć ten symbol carskiego zniewolenia. W latach 20. sobór rozebrano, nie
został po nim ślad. Estończycy swój zostawili.
Trudne były początki estońskiej niepodległości. W 1918 roku kraj znalazł się w kleszczach pomiędzy sowietami
a armią kajzerowską, która w tej części Europy trzymała się mocno. Pomnik na placu Wolności upamiętnia ofiarę
Estończyków, którzy oddali wtedy życie za ojczyznę. Ciekawe, że nazwa Tallin pojawiła się dopiero po uzyskaniu
niepodległości. Od czasów duńskich tj. od średniowiecza do końca I wojny światowej Tallin nie był Tallinem. Przez
osiem stuleci nosił niemiecką nazwę Reval. Po 1918 r. przez kilka lat istniały obok siebie dwie nowe nazwy stolicy:
Tallin i Tallina. Ostatecznie, jak wiemy, zwyciężyła forma męska.
W Tallinie zatem koniecznie trzeba odwiedzić restaurację Gloria. Lokal założono w 1937 r. Eleganckie wnętrze
zachowało swój pierwotny międzywojenny styl. Obok restauracji mieści się Instytut Kulinarny. Tu wykuwają się estońskie
kulinarne talenty. Pani Angelina Udeküll ugotuje dla nas placek/tartę z ciasta francuskiego z porami i solonymi szprotami.
Na skwerze przed Biblioteką Narodową stał do niedawna pomnik czerwonoarmisty, który w 2007 r. postanowiono
przenieść na cmentarz żołnierzy radzieckich. Rosyjskojęzyczni mieszkańcy Tallina wzniecili wówczas zamieszki.
Na placu Ratuszowym Robert Makłowicz ugotuje potrawę, która łączy Bałtyk z tradycjami Morza Północnego.
Potem zaprosi nas do restauracji Balthazar, która specjalizuje się w daniach z czosnkiem. Nawet lody z czosnkiem
można tu zamówić.
Dla Polaków zwiedzających Tallin ważnym miejscem jest Muzeum Morskie, na ścianie którego znajduje się tablica
pamiątkowa z informacją również po polsku o słynnej ucieczce z tallińskiego portu okrętu podwodnego ORP Orzeł,
internowanego tu w połowie września 1939 r. Jak widać, Estończycy nie mają do nas żalu o tamtą akcję. Zapewne
pamiętają, że nasi dzielni marynarze nie zrobili krzywdy porwanym estońskim strażnikom portowym, a kiedy wysadzili
ich na Gotlandii, dali im konserwy i suchary, a także po 50 dolarów na głowę na bilet powrotny do Tallina. I coś jeszcze
spory baniak spirytusu. - 08.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 16 (63) Estonia Inflanty
Kolejnym przystankiem w podróży po ...
Kolejnym przystankiem w podróży po historycznej krainie północnego Bałtyku, która dała początek dzisiejszej
Estonii, jest miasto Pärnu, po polsku Parnawa. Niegdyś była to stolica województwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
W dwudziestoleciu międzywojennym miasto przemieniło się w elegancki, nadmorski kurort. Z tego okresu pochodzą
najpiękniejsze budowle uzdrowiska. Jedną z nich jest stojący tuż przy plaży Rannahotell. "Ranna" to po estońsku plaża.
Hotel stanowi przykład modnego w latach 30. stylu funkcjonalnego.
Parnawa to letnia stolica Estonii; po czasach radzieckich odzyskuje dziś swoją świetność. 50 - tysięczne miasto gości
co roku ponad 300 tys. Wczasowiczów przyciąga łagodny klimat. Latem w czasie wakacji jest tu nawet sporo dni
słonecznych, a temperatura wody jest podobno całkiem znośna.
Niedaleko plaży stoi pochodząca z przełomu XIX i XX wieku willa Ammende, znakomicie zachowany budynek w stylu
secesyjnym. Przed wojną działało tu eleganckie kasyno. W czasach sowieckich w willi umieszczono gabinet dentystyczny, bibliotekę i sanatorium. Budynek uległ dewastacji. Dziś wnętrze już starannie odnowione. Uchodzi za przykład najładniejszej
secesji w krajach bałtyckich. Mieści się tu hotel i restauracja, która serwuje, dania nawiązujące do secesyjnej ornamentyki
wnętrz.
Kilkanaście minut spacerem i jesteśmy w centrum miasta, gdzie warto zobaczyć dobrze zachowany budynek hanzeatyckiej
gildii kupieckiej, obok którego znajduje się klasycystyczny ratusz, w którym kiedyś zatrzymał się sam car Aleksander I.
Choć wtedy nie był to jeszcze ratusz, tylko dom bogatego kupca. Nieco dalej stoi prawosławna cerkiew. Wszystkie te budowle
ilustrują historię inflanckiej ziemi.
Marszruta po Inflantach prowadzi dalej na wyspę Muhu, która jest jedną z 1500 estońskich wysp, w większości bardzo małych
i niezamieszkanych. Muhu jest jedną z większych i nieźle zagospodarowanych. Robert Makłowicz próbuje tu miejscowego
dania, przypominającego poznańskie pyry z gzikiem, i zgłasza się na zajęcia praktyczne w agroturystycznej szkole kulinarnej.
Wraz z szefem kuchni przyrządza pstrąga tęczowego.
Kolejna odwiedzana wyspa to Sarema, największa z wysp estońskich, znana dawniej pod niemiecką nazwą jako Ozylia. Tutejsze wody należą do najczystszych w całym Bałtyku. Dzięki temu żyją tu dzikie foki.
Charakterystycznym elementem Saremy są malownicze wiatraki stojące przy drogach. Estonia słynęła z mąki i chleba, który
tutaj nadal otaczany jest czcią. Nie jest pakowany w byle jakie plastikowe torebki, które niweczą trud piekarza. Nasz podróżnik
ze smakiem degustuje ciemny chleb z ziarnami sezamu, słonecznika i siemieniem lnianym, wypiekany na miejscu z mąki
mielonej w okolicznym wiatraku. Po czym zawiązuje sobie na szyi woreczek z tą mąką jako amulet - żeby nigdy nie zabrakło
mu dobrego chleba. - 09.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 16 (63) Estonia Inflanty
Kolejnym przystankiem w podróży po ...
Kolejnym przystankiem w podróży po historycznej krainie północnego Bałtyku, która dała początek dzisiejszej
Estonii, jest miasto Pärnu, po polsku Parnawa. Niegdyś była to stolica województwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
W dwudziestoleciu międzywojennym miasto przemieniło się w elegancki, nadmorski kurort. Z tego okresu pochodzą
najpiękniejsze budowle uzdrowiska. Jedną z nich jest stojący tuż przy plaży Rannahotell. "Ranna" to po estońsku plaża.
Hotel stanowi przykład modnego w latach 30. stylu funkcjonalnego.
Parnawa to letnia stolica Estonii; po czasach radzieckich odzyskuje dziś swoją świetność. 50 - tysięczne miasto gości
co roku ponad 300 tys. Wczasowiczów przyciąga łagodny klimat. Latem w czasie wakacji jest tu nawet sporo dni
słonecznych, a temperatura wody jest podobno całkiem znośna.
Niedaleko plaży stoi pochodząca z przełomu XIX i XX wieku willa Ammende, znakomicie zachowany budynek w stylu
secesyjnym. Przed wojną działało tu eleganckie kasyno. W czasach sowieckich w willi umieszczono gabinet dentystyczny, bibliotekę i sanatorium. Budynek uległ dewastacji. Dziś wnętrze już starannie odnowione. Uchodzi za przykład najładniejszej
secesji w krajach bałtyckich. Mieści się tu hotel i restauracja, która serwuje, dania nawiązujące do secesyjnej ornamentyki
wnętrz.
Kilkanaście minut spacerem i jesteśmy w centrum miasta, gdzie warto zobaczyć dobrze zachowany budynek hanzeatyckiej
gildii kupieckiej, obok którego znajduje się klasycystyczny ratusz, w którym kiedyś zatrzymał się sam car Aleksander I.
Choć wtedy nie był to jeszcze ratusz, tylko dom bogatego kupca. Nieco dalej stoi prawosławna cerkiew. Wszystkie te budowle
ilustrują historię inflanckiej ziemi.
Marszruta po Inflantach prowadzi dalej na wyspę Muhu, która jest jedną z 1500 estońskich wysp, w większości bardzo małych
i niezamieszkanych. Muhu jest jedną z większych i nieźle zagospodarowanych. Robert Makłowicz próbuje tu miejscowego
dania, przypominającego poznańskie pyry z gzikiem, i zgłasza się na zajęcia praktyczne w agroturystycznej szkole kulinarnej.
Wraz z szefem kuchni przyrządza pstrąga tęczowego.
Kolejna odwiedzana wyspa to Sarema, największa z wysp estońskich, znana dawniej pod niemiecką nazwą jako Ozylia. Tutejsze wody należą do najczystszych w całym Bałtyku. Dzięki temu żyją tu dzikie foki.
Charakterystycznym elementem Saremy są malownicze wiatraki stojące przy drogach. Estonia słynęła z mąki i chleba, który
tutaj nadal otaczany jest czcią. Nie jest pakowany w byle jakie plastikowe torebki, które niweczą trud piekarza. Nasz podróżnik
ze smakiem degustuje ciemny chleb z ziarnami sezamu, słonecznika i siemieniem lnianym, wypiekany na miejscu z mąki
mielonej w okolicznym wiatraku. Po czym zawiązuje sobie na szyi woreczek z tą mąką jako amulet - żeby nigdy nie zabrakło
mu dobrego chleba. - 09.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 17 (64) Walia "Celtowie, węgiel i morze"
Robert Makłowicz zawitał do Walii, ...
Robert Makłowicz zawitał do Walii, krainy, którą jej rodowici mieszkańcy nazywają Cymru. Walię od Anglii oddziela
rzeka Severn, najdłuższa w Wielkiej Brytanii. Przed Chrystusem wyspy zamieszkiwały plemiona celtyckie. Jednym z nich
byli Walijczycy. W VI wieku, kiedy Rzymianie opuścili już tereny Brytanii, Walijczycy utworzyli własne królestwo i odparli
najazd germańskich Anglosasów, którzy przyszli z kontynentu. Ostatecznie dopiero w XIII wieku ulegli Normanom.
Walijska podróż rozpoczyna się od Blaenavon. To z pozoru małe senne miasteczko kryje w sobie wiele sekretów.
Jak chociażby sklepik, w którym można kupić wyłącznie walijskie produkty. Na tyłach sklepiku działa niewielka rodzinna
serownia. Produkują jedenaście rodzajów cheddara i cztery rodzaje sera koziego. Atrakcją Blaenavon jest zabytkowa
kopalnia. Dziś dawni górnicy są przewodnikami po muzealnej części kopalni. Węgiel wydobywano tutaj już w XIV stuleciu. Zmechanizowana kopalnia powstała pod koniec XVIII wieku. Tutejszy węgiel był bardzo wysokiej jakości, nadawał się do
napędzania maszyn parowych, lokomotyw, statków i okrętów. Przez cały wiek XIX i na początku XX węgiel był jednym
z największych bogactw tego kraju i podstawą jego gospodarki. Walia, obok Anglii stała się ojczyzną, a zarazem poligonem
rewolucji przemysłowej. Kopalnia Big Pit działała aż do roku 1980. Dziś jest nowoczesnym muzeum. Została nawet wpisana
na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pod koniec XVIII wieku w mieście zbudowano wielką hutę żelaza. Wkrótce pojawiła
się też kolej żelazna. Węgiel, żelazo i kolej to trzy symbole dawnego walijskiego przemysłu, ale tamta epoka jest już dawno wspomnieniem. Dziś szansą takich miejsc jest turystyka i lokalne produkty, np. sery.
Kolejny etap podróży to leżące nad morzem Swansea. Droga prowadzi przez połoniny i pastwiska, gdzie wypasa się
owce. Stąd pochodzi wspaniała walijska jagnięcina. Swansea to bardzo stare miasto. Założył je w początkach 2. tysiąclecia
król Wikingów Swen Widłobrody. Ze względu na miejscowy przemysł miedziowy, niemiecka Luftwaffe zbombardowała
centrum Swansea w czasie II wojny światowej. Ze słynnych budynków ocalał tylko ratusz, czyli Guildhall. Jest to oryginalna
modernistyczna budowla z lat 30. , z wysoką wieżą zegarową - symbolem miasta. W dzielnicy Marina, zgodnie z jej nazwą,
znajduje się przystań jachtowa. Jest tu też pomnik Dylana Thomasa - najsłynniejszego człowieka pióra, jakiego wydała
walijska ziemia - chociaż publikował wyłącznie po angielsku. Tutaj się urodził i spędził młodość. Zmarł, a właściwie zapił się
na śmierć, w Nowym Jorku w 1953 r. Miał zaledwie 39 lat. Twórczością Dylana Thomasa tak bardzo zachwycił się młody amerykański bard Robert Zimmerman, że przybrał nazwisko Dylan. I jako Bob Dylan zrobił światową karierę.
W Swansea warto odwiedzić największy zadaszony targ w całej Walii. Swoje produkty i wyroby oferuje tu ponad 100
miejscowych hodowców i wytwórców. Dawniej kobiety zbierały na plażach małże zwane cockles i przynosiły prosto na ten
targ - wtedy jeszcze nie miał dachu. Dziś też sprzedaje się tu ryby i owoce morza. Robert kupił sześć przegrzebków i dwa
kawałki halibuta. Ale walijskie cockles postanowił sam zbierać, spacerując brzegiem malowniczej zatoki z widokiem na
latarnię morską. Zbieranie cockles przypomina grzybobranie: przyda się kozik i koszyk. Żeby przyrządzić z nich danie,
trzeba ich zebrać około setki, potem tylko ugotować w wodzie. - 10.04.2024 09:55- TVP Rozrywka Podróż 17 (64) Walia "Celtowie, węgiel i morze"
Robert Makłowicz zawitał do Walii, ...
Robert Makłowicz zawitał do Walii, krainy, którą jej rodowici mieszkańcy nazywają Cymru. Walię od Anglii oddziela
rzeka Severn, najdłuższa w Wielkiej Brytanii. Przed Chrystusem wyspy zamieszkiwały plemiona celtyckie. Jednym z nich
byli Walijczycy. W VI wieku, kiedy Rzymianie opuścili już tereny Brytanii, Walijczycy utworzyli własne królestwo i odparli
najazd germańskich Anglosasów, którzy przyszli z kontynentu. Ostatecznie dopiero w XIII wieku ulegli Normanom.
Walijska podróż rozpoczyna się od Blaenavon. To z pozoru małe senne miasteczko kryje w sobie wiele sekretów.
Jak chociażby sklepik, w którym można kupić wyłącznie walijskie produkty. Na tyłach sklepiku działa niewielka rodzinna
serownia. Produkują jedenaście rodzajów cheddara i cztery rodzaje sera koziego. Atrakcją Blaenavon jest zabytkowa
kopalnia. Dziś dawni górnicy są przewodnikami po muzealnej części kopalni. Węgiel wydobywano tutaj już w XIV stuleciu. Zmechanizowana kopalnia powstała pod koniec XVIII wieku. Tutejszy węgiel był bardzo wysokiej jakości, nadawał się do
napędzania maszyn parowych, lokomotyw, statków i okrętów. Przez cały wiek XIX i na początku XX węgiel był jednym
z największych bogactw tego kraju i podstawą jego gospodarki. Walia, obok Anglii stała się ojczyzną, a zarazem poligonem
rewolucji przemysłowej. Kopalnia Big Pit działała aż do roku 1980. Dziś jest nowoczesnym muzeum. Została nawet wpisana
na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pod koniec XVIII wieku w mieście zbudowano wielką hutę żelaza. Wkrótce pojawiła
się też kolej żelazna. Węgiel, żelazo i kolej to trzy symbole dawnego walijskiego przemysłu, ale tamta epoka jest już dawno wspomnieniem. Dziś szansą takich miejsc jest turystyka i lokalne produkty, np. sery.
Kolejny etap podróży to leżące nad morzem Swansea. Droga prowadzi przez połoniny i pastwiska, gdzie wypasa się
owce. Stąd pochodzi wspaniała walijska jagnięcina. Swansea to bardzo stare miasto. Założył je w początkach 2. tysiąclecia
król Wikingów Swen Widłobrody. Ze względu na miejscowy przemysł miedziowy, niemiecka Luftwaffe zbombardowała
centrum Swansea w czasie II wojny światowej. Ze słynnych budynków ocalał tylko ratusz, czyli Guildhall. Jest to oryginalna
modernistyczna budowla z lat 30. , z wysoką wieżą zegarową - symbolem miasta. W dzielnicy Marina, zgodnie z jej nazwą,
znajduje się przystań jachtowa. Jest tu też pomnik Dylana Thomasa - najsłynniejszego człowieka pióra, jakiego wydała
walijska ziemia - chociaż publikował wyłącznie po angielsku. Tutaj się urodził i spędził młodość. Zmarł, a właściwie zapił się
na śmierć, w Nowym Jorku w 1953 r. Miał zaledwie 39 lat. Twórczością Dylana Thomasa tak bardzo zachwycił się młody amerykański bard Robert Zimmerman, że przybrał nazwisko Dylan. I jako Bob Dylan zrobił światową karierę.
W Swansea warto odwiedzić największy zadaszony targ w całej Walii. Swoje produkty i wyroby oferuje tu ponad 100
miejscowych hodowców i wytwórców. Dawniej kobiety zbierały na plażach małże zwane cockles i przynosiły prosto na ten
targ - wtedy jeszcze nie miał dachu. Dziś też sprzedaje się tu ryby i owoce morza. Robert kupił sześć przegrzebków i dwa
kawałki halibuta. Ale walijskie cockles postanowił sam zbierać, spacerując brzegiem malowniczej zatoki z widokiem na
latarnię morską. Zbieranie cockles przypomina grzybobranie: przyda się kozik i koszyk. Żeby przyrządzić z nich danie,
trzeba ich zebrać około setki, potem tylko ugotować w wodzie. - 10.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 17 (65) Walia "Przez góry"
Snowdonia - jedna z najpiękniejszych ...
Snowdonia - jedna z najpiękniejszych krain Walii - z wysokich gór schodzi wprost do morza. Edmund Hillary
trenował tu przed wyprawą na Mount Everest. W Średniowieczu Snowdonia była domeną książąt Walii. Teraz jest
to Park Narodowy.
Na walijskiej wsi bardzo popularne są pensjonaty, często stylowe i zabytkowe, otoczone wspaniałymi ogrodami.
Śpiew ptaków zagłusza tu ludzkie myśli. Robert Makłowicz zawitał do małej górskiej wioski o nazwie Ty Mawr. Jest tu
georgiański hotelik, który liczy ponad 300 lat. Właściciel zaprosił podróżnika z Polski na degustację kilku miejscowych
dań: przegrzebków z młodym groszkiem i deserów z rabarbaru w pięciu postaciach.
Bukoliczny pasterski krajobraz jest bardzo typowy dla tej części Walii. Wśród tych łąk i owiec Robert przyrządzi
tradycyjny walijski specjał: Welsh rabbit (rarebit). Nie jest to jednak ani jagnięcina, ani królik, tylko ser. Ciekawa jest
etymologia nazwy tej potrawy. Rarebit znaczy dosłownie rzadki kąsek. Walia była kiedyś tak biedna, że ser zastępował
mięso. I choć wiele narodów zapieka grzanki z serem, tylko Walijczycy zrobili z tego wzniosłe przeżycie kulinarne.
W środkowej Walii jest wiele takich miejsc, które wyglądają jak żywcem wyjęte z celtyckich podań i baśni. Choćby
rzeka Mynach, która spada z wysokości prawie 100 m do większej rzeki Rheidol. Teren ten jest tak trudny do zagospodarowania,
że przez wieki budowa mostu przekraczała ludzkie możliwości. Powstała więc legenda, że zbudował go diabeł, który chciał
za pomocą tego fortelu zdobyć duszę pewnej kobiety, ale ta ponoć go przechytrzyła. W każdym bądź razie most został.
Zresztą nazwa Devil’s Bridge, czyli Diabelski Most mówi sama za siebie. W rzeczywistości ten pierwszy, najniższy most
zbudowali w XII wieku prawdopodobnie templariusze. W XVIII wieku powstał most kamienny, a najwyższy, żelazny pochodzi
z początku XX wieku.
Walijskie góry to matecznik pasterstwa w jego najlepszej, naturalnej formie. Owce mają tu niemal nieskończoną
przestrzeń i swobodę. Na farmie Tyllwydd do ich nadzorowania używa się psów, koni i terenowych quadów. Walijscy
pasterze mają potężnego protektora - księcia Walii, Karola, który jest prezesem organizacji wspierającej tego typu tradycyjne
gospodarstwa. Na owcach można zbić fortunę, czego dowodem jest elegancki country house z połowy XIX wieku. Należał
do miejscowego potentata w hodowli owiec i handlu wełną. Dziś mieści się tu hotel o trudnej do wymówienia nazwie
Penmaenuchaf Hall, który w 2009 r. zdobył tytuł Hotelu Roku w Walii.
U podnóża gór leży miasteczko Dolgellau, które również powstało z trudu i znoju hodowców owiec. W XIX wieku, kiedy
i do tej branży wkroczyła mechanizacja, Dolgellau nie wytrzymało przemysłowej konkurencji i podupadło. Na szczęście
w połowie wieku przyszła moda na romantyczną turystykę: jaśniepaństwo wędrowało po górach Snowdonii i wspinało się
na pobliski szczyt Cader Idris, a Dolgellau było - i nadal jest - doskonałą bazą wypadową do takich wędrówek. Pobyt
w Dolgellau uświetni miejscowa potrawa - słynne lambchops in mint sauce, czyli kotlety w sosie miętowym.
Na zakończenie wizyta w browarze Purple Moose w nieodległym miasteczku Porthmadog. Wydawałoby się, że skoro
jesteśmy na Wyspach Brytyjskich, to pośród napojów wyskokowych będzie tu królowała whisky. Nic podobnego. Ruch
abstynencki, bardzo silny w Walii w XIX wieku, spowodował zamknięcie wszystkich krajowych gorzelni. Pozostało tylko
piwo. Synonimem słowa "beer" jest ciemne piwo typu ale. Do produkcji najpopularniejszego gatunku Purple Moose
używają tu chmielu z Lubelszczyzny. - 11.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 17 (65) Walia "Przez góry"
Snowdonia - jedna z najpiękniejszych ...
Snowdonia - jedna z najpiękniejszych krain Walii - z wysokich gór schodzi wprost do morza. Edmund Hillary
trenował tu przed wyprawą na Mount Everest. W Średniowieczu Snowdonia była domeną książąt Walii. Teraz jest
to Park Narodowy.
Na walijskiej wsi bardzo popularne są pensjonaty, często stylowe i zabytkowe, otoczone wspaniałymi ogrodami.
Śpiew ptaków zagłusza tu ludzkie myśli. Robert Makłowicz zawitał do małej górskiej wioski o nazwie Ty Mawr. Jest tu
georgiański hotelik, który liczy ponad 300 lat. Właściciel zaprosił podróżnika z Polski na degustację kilku miejscowych
dań: przegrzebków z młodym groszkiem i deserów z rabarbaru w pięciu postaciach.
Bukoliczny pasterski krajobraz jest bardzo typowy dla tej części Walii. Wśród tych łąk i owiec Robert przyrządzi
tradycyjny walijski specjał: Welsh rabbit (rarebit). Nie jest to jednak ani jagnięcina, ani królik, tylko ser. Ciekawa jest
etymologia nazwy tej potrawy. Rarebit znaczy dosłownie rzadki kąsek. Walia była kiedyś tak biedna, że ser zastępował
mięso. I choć wiele narodów zapieka grzanki z serem, tylko Walijczycy zrobili z tego wzniosłe przeżycie kulinarne.
W środkowej Walii jest wiele takich miejsc, które wyglądają jak żywcem wyjęte z celtyckich podań i baśni. Choćby
rzeka Mynach, która spada z wysokości prawie 100 m do większej rzeki Rheidol. Teren ten jest tak trudny do zagospodarowania,
że przez wieki budowa mostu przekraczała ludzkie możliwości. Powstała więc legenda, że zbudował go diabeł, który chciał
za pomocą tego fortelu zdobyć duszę pewnej kobiety, ale ta ponoć go przechytrzyła. W każdym bądź razie most został.
Zresztą nazwa Devil’s Bridge, czyli Diabelski Most mówi sama za siebie. W rzeczywistości ten pierwszy, najniższy most
zbudowali w XII wieku prawdopodobnie templariusze. W XVIII wieku powstał most kamienny, a najwyższy, żelazny pochodzi
z początku XX wieku.
Walijskie góry to matecznik pasterstwa w jego najlepszej, naturalnej formie. Owce mają tu niemal nieskończoną
przestrzeń i swobodę. Na farmie Tyllwydd do ich nadzorowania używa się psów, koni i terenowych quadów. Walijscy
pasterze mają potężnego protektora - księcia Walii, Karola, który jest prezesem organizacji wspierającej tego typu tradycyjne
gospodarstwa. Na owcach można zbić fortunę, czego dowodem jest elegancki country house z połowy XIX wieku. Należał
do miejscowego potentata w hodowli owiec i handlu wełną. Dziś mieści się tu hotel o trudnej do wymówienia nazwie
Penmaenuchaf Hall, który w 2009 r. zdobył tytuł Hotelu Roku w Walii.
U podnóża gór leży miasteczko Dolgellau, które również powstało z trudu i znoju hodowców owiec. W XIX wieku, kiedy
i do tej branży wkroczyła mechanizacja, Dolgellau nie wytrzymało przemysłowej konkurencji i podupadło. Na szczęście
w połowie wieku przyszła moda na romantyczną turystykę: jaśniepaństwo wędrowało po górach Snowdonii i wspinało się
na pobliski szczyt Cader Idris, a Dolgellau było - i nadal jest - doskonałą bazą wypadową do takich wędrówek. Pobyt
w Dolgellau uświetni miejscowa potrawa - słynne lambchops in mint sauce, czyli kotlety w sosie miętowym.
Na zakończenie wizyta w browarze Purple Moose w nieodległym miasteczku Porthmadog. Wydawałoby się, że skoro
jesteśmy na Wyspach Brytyjskich, to pośród napojów wyskokowych będzie tu królowała whisky. Nic podobnego. Ruch
abstynencki, bardzo silny w Walii w XIX wieku, spowodował zamknięcie wszystkich krajowych gorzelni. Pozostało tylko
piwo. Synonimem słowa "beer" jest ciemne piwo typu ale. Do produkcji najpopularniejszego gatunku Purple Moose
używają tu chmielu z Lubelszczyzny. - 11.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 17 (66) Walia "Nie tylko zamki"
Północno - zachodnia Walia to ...
Północno - zachodnia Walia to piękna kraina: wody Zatoki Cardigańskiej, piaszczyste plaże i zamki. Jest ich
w tym kraju 641, podobno najwięcej na 1 km2 w całym świecie. Pod koniec XIII wieku angielski król Edward I wzniósł cały
system fortec, tzw. żelazny pierścień, który miał trzymać w ryzach buntowniczych Walijczyków. Jednym z elementów
owego żelaznego pieścienia jest zamek Harlech. Krajobraz wokół i sama architektura twierdzy są podobne jak w Normandii.
Edward jako Norman hołdował francuskim obyczajom i nawet mówił po francusku.
Nad rzeką Dwyryd, która uchodzi do Zatoki Cardigańskiej, leży bajkowe miasteczko w stylu włoskim. Portmeirion
powstało jako projekt i spełnienie artystycznych marzeń jednego człowieka. Sir Clough Williams - Ellis, architekt zmarły
w 1978 r. zapragnął odtworzyć tu klimat śródziemnomorskiego kurortu. Miasteczko powstawało w latach 1925 - 75 z przerwą
na okres wojnny. Było wzorowane na liguryjskim Portofino. Nie jest to jednak proste odwzorowanie włoskiego stylu, ale
eklektyczna wizja zakochanego w nim artysty. Wszystkie domki i apartamenty mogą przyjąć jednocześnie 200 gości,
mniej niż średniej wielkości hotel. Jest to zatem miejsce wypoczynku dla wybranych. Wśród tych wybrańców można
wymienić: Ingrid Bergman, Gregory’ego Pecka czy Briana Epsteina, menedżera Beatlesów. W ślad za Epsteinem
przyjechał tu Paul McCartney, a inny Beatles, George Harrison, świętował tu swoje 50. urodziny.
Sir Clough łączył w swoich dziełach dwa światy: celtycki i śródziemnomorski. Takim połączeniem jest również danie,
które Robert zamierza przyrządzić: dorsz w sosie włoskim.
Nad miasteczkiem góruje zamek. Zbudowany w średniowieczu, w połowie XIX w. został przebudowany w modnym w epoce wiktoriańskiej stylu pseudogotyckim. Dziś mieści się tu hotel i restauracja. Na stole ustawionym w ogrodzie pod zamkiem
Robert degustuje dania miejscowej kuchni: soczewicę i deser - creme brulee z rabarbarem.
Największą wyspą Walii jest Anglesey. Od głównej części Wielkiej Brytanii oddziela ją niewielki pas wody, będący
cieśniną morską. Można tutaj podziwiać pierwszy na świecie stalowy most wiszący, przerzucony przez cieśninę w pierwszej
połowie XIX wieku. Lokalną ciekawostką jest stacja kolejowa o najdłuższej w Wielkiej Brytanii nazwie administracyjnej:
Llanfairpwll - gwyngyll - gogery - chwyrn - drobwll - llantysilio - gogogoch. Przetłumaczona z walijskiego na polski nazwa ta
brzmi: Kościół Najświętszej Marii Panny w dolinie białych leszczyn przy bystrych wirach świętego Tyzyliusza w czerwonej
grocie. Na co dzień używa się jednak nazwy skrótowej: Llanfair PG.
Kiedy w I wieku naszej ery Rzymianie ruszyli na podbój Brytanii, wyspa Anglesey była ostatnim bastionem oporu
Celtów. Długo bronili się przed rzymskimi legionami, prowadzeni przez druidów, tajemniczych kapłanów, czcicieli dębów i węży.
Jak pisał Tacyt, niemal na każdym kroku z lasów wyskakiwali na legionistów z przeraźliwym wyciem nadzy, pomalowani na niebiesko czarownicy, bezzębne wiedźmy i celtyccy wojowie. Żelazna rzymska dyscyplina i strategia w końcu zwyciężyły;
cała dzisiejsza Walia została podbita. Na wyspie Anglesey, zwanej Matką Walii, pozostało jednak mnóstwo śladów dawnych celtyckich kultur. Są to m. in. miejsca pochówku. Jeden z grobowców został wzniesiony ok. 2 tys. lat przed Chrystusem.
Kiedyś dookoła grobowca stały kamienie podobne do tych ze Stonehange; niestety, nie przetrwały. - 12.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 17 (66) Walia "Nie tylko zamki"
Północno - zachodnia Walia to ...
Północno - zachodnia Walia to piękna kraina: wody Zatoki Cardigańskiej, piaszczyste plaże i zamki. Jest ich
w tym kraju 641, podobno najwięcej na 1 km2 w całym świecie. Pod koniec XIII wieku angielski król Edward I wzniósł cały
system fortec, tzw. żelazny pierścień, który miał trzymać w ryzach buntowniczych Walijczyków. Jednym z elementów
owego żelaznego pieścienia jest zamek Harlech. Krajobraz wokół i sama architektura twierdzy są podobne jak w Normandii.
Edward jako Norman hołdował francuskim obyczajom i nawet mówił po francusku.
Nad rzeką Dwyryd, która uchodzi do Zatoki Cardigańskiej, leży bajkowe miasteczko w stylu włoskim. Portmeirion
powstało jako projekt i spełnienie artystycznych marzeń jednego człowieka. Sir Clough Williams - Ellis, architekt zmarły
w 1978 r. zapragnął odtworzyć tu klimat śródziemnomorskiego kurortu. Miasteczko powstawało w latach 1925 - 75 z przerwą
na okres wojnny. Było wzorowane na liguryjskim Portofino. Nie jest to jednak proste odwzorowanie włoskiego stylu, ale
eklektyczna wizja zakochanego w nim artysty. Wszystkie domki i apartamenty mogą przyjąć jednocześnie 200 gości,
mniej niż średniej wielkości hotel. Jest to zatem miejsce wypoczynku dla wybranych. Wśród tych wybrańców można
wymienić: Ingrid Bergman, Gregory’ego Pecka czy Briana Epsteina, menedżera Beatlesów. W ślad za Epsteinem
przyjechał tu Paul McCartney, a inny Beatles, George Harrison, świętował tu swoje 50. urodziny.
Sir Clough łączył w swoich dziełach dwa światy: celtycki i śródziemnomorski. Takim połączeniem jest również danie,
które Robert zamierza przyrządzić: dorsz w sosie włoskim.
Nad miasteczkiem góruje zamek. Zbudowany w średniowieczu, w połowie XIX w. został przebudowany w modnym w epoce wiktoriańskiej stylu pseudogotyckim. Dziś mieści się tu hotel i restauracja. Na stole ustawionym w ogrodzie pod zamkiem
Robert degustuje dania miejscowej kuchni: soczewicę i deser - creme brulee z rabarbarem.
Największą wyspą Walii jest Anglesey. Od głównej części Wielkiej Brytanii oddziela ją niewielki pas wody, będący
cieśniną morską. Można tutaj podziwiać pierwszy na świecie stalowy most wiszący, przerzucony przez cieśninę w pierwszej
połowie XIX wieku. Lokalną ciekawostką jest stacja kolejowa o najdłuższej w Wielkiej Brytanii nazwie administracyjnej:
Llanfairpwll - gwyngyll - gogery - chwyrn - drobwll - llantysilio - gogogoch. Przetłumaczona z walijskiego na polski nazwa ta
brzmi: Kościół Najświętszej Marii Panny w dolinie białych leszczyn przy bystrych wirach świętego Tyzyliusza w czerwonej
grocie. Na co dzień używa się jednak nazwy skrótowej: Llanfair PG.
Kiedy w I wieku naszej ery Rzymianie ruszyli na podbój Brytanii, wyspa Anglesey była ostatnim bastionem oporu
Celtów. Długo bronili się przed rzymskimi legionami, prowadzeni przez druidów, tajemniczych kapłanów, czcicieli dębów i węży.
Jak pisał Tacyt, niemal na każdym kroku z lasów wyskakiwali na legionistów z przeraźliwym wyciem nadzy, pomalowani na niebiesko czarownicy, bezzębne wiedźmy i celtyccy wojowie. Żelazna rzymska dyscyplina i strategia w końcu zwyciężyły;
cała dzisiejsza Walia została podbita. Na wyspie Anglesey, zwanej Matką Walii, pozostało jednak mnóstwo śladów dawnych celtyckich kultur. Są to m. in. miejsca pochówku. Jeden z grobowców został wzniesiony ok. 2 tys. lat przed Chrystusem.
Kiedyś dookoła grobowca stały kamienie podobne do tych ze Stonehange; niestety, nie przetrwały. - 12.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 18 (67) Słowacja "Za miedzą"
Spisz, historyczna kraina z pięknymi ...
Spisz, historyczna kraina z pięknymi zabytkowymi miastami, leży w Słowacji, tuż za miedzą, przy granicy z Polską.
Warto się tam wybrać, by zobaczyć doskonale zachowane historyczne centrum Lewoczy czy Zamek Spiski.
Lewocza była niegdyś bogatym miastem rzemieślników i kupców. W wojnach światowych prawie nie ucierpiała, więc przeważa
tu dawna zabudowa, pamiętająca odległe stulecia. Gdyby nie auta na ulicy, można by pomyśleć, że odbyliśmy podróż w czasie.
Jako wolne miasto królewskie Lewocza otrzymała wiele handlowych przywilejów, które gwarantowały mieszkańcom wysokie
zyski i pomnażanie majątków. Stąd w rynku budowle, jakich nie powstydziłyby się dużo słynniejsze miasta w Europie. Przeważa zabudowa renesansowa, ale jej korzenie są jeszcze starsze. Najokazalsza budowla mieści się przy Placu Majstra Pavla.
Niegdyś należała do szlacheckiego rodu Thurzonów. Są to dwa dawne domy gotyckie sklejone w jeden większy.
A kim był patron placu, Mistrz Paweł? Niewiele o nim wiadomo, bo dokumenty na jego temat spłonęły w pożarach. Nie znamy
nawet jego nazwiska ani narodowości. Miał młodą żonę, córkę burmistrza, kilkoro dzieci, w tym syna Łukasza, który nie mógł kontynuować dzieła ojca, bo popełnił zbrodnię i musiał się ukrywać.
Mistrz Paweł to słynny Paweł z Lewoczy, kolega po fachu Wita Stwosza. W miejscowym kościele św. Jakuba stworzył
największy drewniany gotycki ołtarz w Europie. Ołtarz ma 6 pięter wysokości i liczy przeszło 500 lat. Cudem ocalał z kilku
pożarów i wojen. Majestat wnętrza kościoła najlepiej obrazuje wielkość i bogactwo dawnej Lewoczy. Starszy od kościoła
św. Jakuba jest stojący także przy rynku XIV - wieczny mieszczański dom. Dziś jest tu restauracja Pod Trzema Aposłami.
Do regionalnych dań podają tutaj lokalne słowackie wino. W Lewoczy Robert zagląda także do sklepu mięsnego, gdzie
asortyment jest trochę inny niż w Polsce. Podróżnik z Polski częstuje się kiełbasą lewocką paprykowaną naturalnie wędzoną.
Szlak podróży prowadzi dalej przez Szarysz, gdzie znajduje się zamek i browar. Na Słowacji piwo walczy o prymat z winem,
ale w tym miejście dobrze jest napić się piwa. Atrakcją dla smakoszy jest regionalne centrum gastronomii, a szczególnie tzw. szałas, czyli sala restauracyjna w stylu regionalnym, gdzie można smacznie zjeść. Szef kuchni poleca miejscowe przysmaki: bryndzowe haluszki, pierogi z bryndzą na słono i słodko, maczankę paryską, szklance na słodko i półmisek wędlin.
Tuż za miedzą, po polskiej stronie granicy mieści się bacówka - wędzarnia. Granica polsko - słowacka nie jest już dziś żadną przeszkodą, można ją przekroczyć wręcz mimochodem. Robert jest właśnie w Beskidzie Niskim po polskiej stronie, między Konieczną i Zdynią. Z tych okolic pochodzą słynne oscypki lub jak mówią na Słowacji osztiepoki. A zaledwie 30 km stąd
jest Krynica - Zdrój.
Miasto Bardejov - po polsku Bardiów - to jedna ze słowackich perełek na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego
UNESCO. Miasto leży na ważnym w wiekach średnich szlaku handlowym z Polski i Rusi na Bałkany i nad Morze Czarne.
To kupieckie miasto zbudowało swój dobrobyt m. in. na handlu winami tokajskimi, które wysyłano do Polski. Słynne są także tutejsze lecznice wody zdrojowe. Zapisy potwierdzają, że już XIII wieku było tu uzdrowisko. Do renomy bardejowskich kupeli przyczynił się także pewien nasz rodak, niejaki Tomasz Lisicki, który w XVIII wieku dzięki miejscowym wodom cudownie
ozdrowiał. Dziś nadal pije się tu wodę dla zdrowia. Robert odwiedza miejscową pijalnię. Bije tu dziewięć źródeł. Osiem z nich wspomaga głównie przemianę materii, ale ostatnie, o nazwie Herkules, jest popularne szczególnie wśród mężczyzn, bo podobno poprawia potencję. - 13.04.2024 07:15- TVP Kobieta Podróż 5 Środkowa Dalmacja Hvar (20)
W swojej kolejnej podróży Robert ...
W swojej kolejnej podróży Robert Makłowicz zawitał do Środkowej Dalmacji. Po najelegantszej z wysp Dalmacji, Hvarze, Robert Makłowicz porusza się często spotykanym tu pojazdem - skuterem. Hvarskie drogi nie są wcale takie złe, jak głosi legenda. Hvar, zwany w czasach Habsburgów austriacką Maderą, szczyci się najdłuższą w Chorwacji tradycją zorganizowanej turystyki, liczącą już 140 lat. To nie jedyne, poza wspaniałym klimatem, "naj" na koncie tej wyspy. Robert Makłowicz odwiedza wiejską gospodę, gdzie jada się wyłącznie najlepsze miejscowe produkty, degustuje wino i oliwę z miejscowej tłoczni, gotuje z szefami cenionych hvarskich restauracji. Poleca takie przysmaki jak ośmiornica z jajami, figi z szynką, czarne risotto z atramentem sepii oraz risotto z krewetkami.
- 13.04.2024 07:55- TVP Kobieta Podróż 5 Środkowa Dalmacja Split (21)
W Środkowej Dalmacji wszystkie drogi ...
W Środkowej Dalmacji wszystkie drogi prowadzą do Splitu, tam również wiedzie szlak Roberta Makłowicza - krakowskiego "dziennikarza kulinarnego". Miasto, którego historyczne centrum znajduje się dosłownie w antycznym pałacu Dioklecjana, w wyjątkowy sposób łączy współczesność z odwieczną tradycją Śródziemnomorza: grecką, rzymską i wenecką. Przewodnikami Roberta Makłowicza po kuchni stolicy Dalmacji są miejscowi restauratorzy. Ze specjałów, które wspólnie przyrządzają, warto polecić: carpaccio z tuńczyka z sałatką ziemniaczaną i morskimi algami zwanymi vlasulje, czyli peruki, oraz makaron penne po marynarsku.
- 15.04.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 18 (67) Słowacja "Za miedzą"
Spisz, historyczna kraina z pięknymi ...
Spisz, historyczna kraina z pięknymi zabytkowymi miastami, leży w Słowacji, tuż za miedzą, przy granicy z Polską.
Warto się tam wybrać, by zobaczyć doskonale zachowane historyczne centrum Lewoczy czy Zamek Spiski.
Lewocza była niegdyś bogatym miastem rzemieślników i kupców. W wojnach światowych prawie nie ucierpiała, więc przeważa
tu dawna zabudowa, pamiętająca odległe stulecia. Gdyby nie auta na ulicy, można by pomyśleć, że odbyliśmy podróż w czasie.
Jako wolne miasto królewskie Lewocza otrzymała wiele handlowych przywilejów, które gwarantowały mieszkańcom wysokie
zyski i pomnażanie majątków. Stąd w rynku budowle, jakich nie powstydziłyby się dużo słynniejsze miasta w Europie. Przeważa zabudowa renesansowa, ale jej korzenie są jeszcze starsze. Najokazalsza budowla mieści się przy Placu Majstra Pavla.
Niegdyś należała do szlacheckiego rodu Thurzonów. Są to dwa dawne domy gotyckie sklejone w jeden większy.
A kim był patron placu, Mistrz Paweł? Niewiele o nim wiadomo, bo dokumenty na jego temat spłonęły w pożarach. Nie znamy
nawet jego nazwiska ani narodowości. Miał młodą żonę, córkę burmistrza, kilkoro dzieci, w tym syna Łukasza, który nie mógł kontynuować dzieła ojca, bo popełnił zbrodnię i musiał się ukrywać.
Mistrz Paweł to słynny Paweł z Lewoczy, kolega po fachu Wita Stwosza. W miejscowym kościele św. Jakuba stworzył
największy drewniany gotycki ołtarz w Europie. Ołtarz ma 6 pięter wysokości i liczy przeszło 500 lat. Cudem ocalał z kilku
pożarów i wojen. Majestat wnętrza kościoła najlepiej obrazuje wielkość i bogactwo dawnej Lewoczy. Starszy od kościoła
św. Jakuba jest stojący także przy rynku XIV - wieczny mieszczański dom. Dziś jest tu restauracja Pod Trzema Aposłami.
Do regionalnych dań podają tutaj lokalne słowackie wino. W Lewoczy Robert zagląda także do sklepu mięsnego, gdzie
asortyment jest trochę inny niż w Polsce. Podróżnik z Polski częstuje się kiełbasą lewocką paprykowaną naturalnie wędzoną.
Szlak podróży prowadzi dalej przez Szarysz, gdzie znajduje się zamek i browar. Na Słowacji piwo walczy o prymat z winem,
ale w tym miejście dobrze jest napić się piwa. Atrakcją dla smakoszy jest regionalne centrum gastronomii, a szczególnie tzw. szałas, czyli sala restauracyjna w stylu regionalnym, gdzie można smacznie zjeść. Szef kuchni poleca miejscowe przysmaki: bryndzowe haluszki, pierogi z bryndzą na słono i słodko, maczankę paryską, szklance na słodko i półmisek wędlin.
Tuż za miedzą, po polskiej stronie granicy mieści się bacówka - wędzarnia. Granica polsko - słowacka nie jest już dziś żadną przeszkodą, można ją przekroczyć wręcz mimochodem. Robert jest właśnie w Beskidzie Niskim po polskiej stronie, między Konieczną i Zdynią. Z tych okolic pochodzą słynne oscypki lub jak mówią na Słowacji osztiepoki. A zaledwie 30 km stąd
jest Krynica - Zdrój.
Miasto Bardejov - po polsku Bardiów - to jedna ze słowackich perełek na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego
UNESCO. Miasto leży na ważnym w wiekach średnich szlaku handlowym z Polski i Rusi na Bałkany i nad Morze Czarne.
To kupieckie miasto zbudowało swój dobrobyt m. in. na handlu winami tokajskimi, które wysyłano do Polski. Słynne są także tutejsze lecznice wody zdrojowe. Zapisy potwierdzają, że już XIII wieku było tu uzdrowisko. Do renomy bardejowskich kupeli przyczynił się także pewien nasz rodak, niejaki Tomasz Lisicki, który w XVIII wieku dzięki miejscowym wodom cudownie
ozdrowiał. Dziś nadal pije się tu wodę dla zdrowia. Robert odwiedza miejscową pijalnię. Bije tu dziewięć źródeł. Osiem z nich wspomaga głównie przemianę materii, ale ostatnie, o nazwie Herkules, jest popularne szczególnie wśród mężczyzn, bo podobno poprawia potencję. - 15.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 18 (68) Słowacja "Na wschód"
Robert Makłowicz zaprasza do wschodniej ...
Robert Makłowicz zaprasza do wschodniej Słowacji. W podróż wybrał się samochodem. Na miejsce pierwszego
spotkania z tą piękną i niedaleką krainą krakowski podróżnik i krytyk kulinarny wybiera Medzilaborce, miasto, które
szczycisię muzeum Andy’ego Warhola. Z tych stron pochodzili rodzice artysty. Rodzinna wieś Warholów nazywa się
Mikova. Na miejscowym cmentarzu, niedaleko cerkwi, są groby jego krewnych. Andy Warhol, słynny papież pop - artu,
w kraju przodków nigdy nie był, a pytany skąd pochodzi, zwykle odpowiadał, że znikąd. Ale jego korzenie to właśnie
wschodnia Słowacja, kraina rusińskich Łemków, którymi byli jego rodzice. Muzeum Warhola leży na szlaku turystycznym
Artyści Pogranicza. Po polskiej stronie w niedalekim Sanoku można obejrzeć prace Zdzisława Beksińskiego.
W Mikowej, w łemkowskim anturażu Robert Makłowicz gotuje miejscową specjalność: kluski ze słoniną i bryndzą,
zwane tutaj strapaczką. Podróż na wschodnią Słowację jest pouczająca również dlatego, że możemy zobaczyć, jak
wyglądałyby nasze Bieszczady po drugiej stronie granicy, gdyby nie było wysiedleń i czystek etnicznych w ramach
powojennej "Akcji Wisła".
Największym miastem wschodniej Słowacji są Koszyce. Urodził się tu węgierski pisarz Sandor Marai. Rodzinne
miasto opisał w "Wyznaniach patrycjusza". Dumą Koszyc i całej Słowacji jest zbudowana w stylu późnogotyckim
katedra św. Elżbiety. W Koszycach Makłowicz przyrządza kotlety wieprzowe z leczo. Danie kojarzy się z kuchnią
węgierską, ale należy do kanonu kuchni słowackiej. Prawdziwa uczta czeka jednak w restauracji Villa Regia. W karcie
do wyboru: kaczka w czerwonej kapuście, befsztyk wołowy i placki ziemniaczane z grzybami, tokań, czyli polędwica
wołowa z kiełbaskami i loksze, czyli coś w rodzaju podpłomyków lub naleśników. Do tego wino czerwone o wdzięcznej
nazwie frankowska modra. Miłośników tego szlachetnego trunku Robert Makłowicz zaprasza do koszyckiej winoteki,
gdzie miejscowy somelier prezentuje cztery gatunki słowackich win. Wszędzie tam, gdzie sięgała monarchia
austro - węgierska, obowiązkowym elementem miasta były cukiernie. Tak też jest i w Koszycach. W stylowej cukierni
Robert Makłowicz zamawia do kawy: strudel makowy z wiśniami, tort Dobosza oraz lindzkie ciasteczka kruche.
Koszyce żyją nie tylko swoją przeszłością. Miasto szykuje się do organizacji Mistrzostw Świata w hokeju
na lodzie w 2011 roku, a w roku 2013 ma być Europejską Stolicą Kultury. - 16.04.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 18 (68) Słowacja "Na wschód"
Robert Makłowicz zaprasza do wschodniej ...
Robert Makłowicz zaprasza do wschodniej Słowacji. W podróż wybrał się samochodem. Na miejsce pierwszego
spotkania z tą piękną i niedaleką krainą krakowski podróżnik i krytyk kulinarny wybiera Medzilaborce, miasto, które
szczycisię muzeum Andy’ego Warhola. Z tych stron pochodzili rodzice artysty. Rodzinna wieś Warholów nazywa się
Mikova. Na miejscowym cmentarzu, niedaleko cerkwi, są groby jego krewnych. Andy Warhol, słynny papież pop - artu,
w kraju przodków nigdy nie był, a pytany skąd pochodzi, zwykle odpowiadał, że znikąd. Ale jego korzenie to właśnie
wschodnia Słowacja, kraina rusińskich Łemków, którymi byli jego rodzice. Muzeum Warhola leży na szlaku turystycznym
Artyści Pogranicza. Po polskiej stronie w niedalekim Sanoku można obejrzeć prace Zdzisława Beksińskiego.
W Mikowej, w łemkowskim anturażu Robert Makłowicz gotuje miejscową specjalność: kluski ze słoniną i bryndzą,
zwane tutaj strapaczką. Podróż na wschodnią Słowację jest pouczająca również dlatego, że możemy zobaczyć, jak
wyglądałyby nasze Bieszczady po drugiej stronie granicy, gdyby nie było wysiedleń i czystek etnicznych w ramach
powojennej "Akcji Wisła".
Największym miastem wschodniej Słowacji są Koszyce. Urodził się tu węgierski pisarz Sandor Marai. Rodzinne
miasto opisał w "Wyznaniach patrycjusza". Dumą Koszyc i całej Słowacji jest zbudowana w stylu późnogotyckim
katedra św. Elżbiety. W Koszycach Makłowicz przyrządza kotlety wieprzowe z leczo. Danie kojarzy się z kuchnią
węgierską, ale należy do kanonu kuchni słowackiej. Prawdziwa uczta czeka jednak w restauracji Villa Regia. W karcie
do wyboru: kaczka w czerwonej kapuście, befsztyk wołowy i placki ziemniaczane z grzybami, tokań, czyli polędwica
wołowa z kiełbaskami i loksze, czyli coś w rodzaju podpłomyków lub naleśników. Do tego wino czerwone o wdzięcznej
nazwie frankowska modra. Miłośników tego szlachetnego trunku Robert Makłowicz zaprasza do koszyckiej winoteki,
gdzie miejscowy somelier prezentuje cztery gatunki słowackich win. Wszędzie tam, gdzie sięgała monarchia
austro - węgierska, obowiązkowym elementem miasta były cukiernie. Tak też jest i w Koszycach. W stylowej cukierni
Robert Makłowicz zamawia do kawy: strudel makowy z wiśniami, tort Dobosza oraz lindzkie ciasteczka kruche.
Koszyce żyją nie tylko swoją przeszłością. Miasto szykuje się do organizacji Mistrzostw Świata w hokeju
na lodzie w 2011 roku, a w roku 2013 ma być Europejską Stolicą Kultury. - 16.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 18 (69) Słowacja "Kraina wina"
Robert Makłowicz zaprasza w podróż ...
Robert Makłowicz zaprasza w podróż do słowackiej krainy win, czyli Małokarpackiego Okręgu Winiarskiego,
położonego na północ od Bratysławy. Malokarpacka Vinna Oblast to chluba słowackiego winiarstwa i jeden z najlepszych
terenów do uprawy winorośli w tej części Europy. Działają tu tradycyjne małe winiarnie, jakich wiele np. w okolicach miast
Modra i Pezinok, ale także wielkie, nowoczesne zakłady, powołane do życia przez międzynarodowy kapitał.
Modra to bardzo ważny punkt na tym szlaku, zwłaszcza w maju i listopadzie, kiedy to w czasie Dni Otwartych Piwnic,
można odwiedzac tutejsze winiarnie ze specjalnym paszportem. Zbiera się w nim stempelki z miejsc kolejnych degustacji.
Równie wiele winiarni, a właściwie piwnic winnych jest w Pezinku. Najważniejsza znajduje się w piwnicach XIV - wiecznego
zamku. Jest to ekspozycja Narodowego Salonu Win Słowackich, który prezentuje wszystkie słowackie regiony winne i ich
produkty. W odpowiednio chłodnej i wilgotnej piwnicy można też wynająć specjalne pomieszczenie do przechowywania
własnej kolekcji win. Kto się na winach nie zna, może sobie wybrać swoje ulubione na podstawie wyglądu winogron i liści
winorośli, a są tu pokazane wszystkie szczepy uprawiane na Słowacji. Zachęcająco wygląda np. rulandskie biele.
Kolejny etap podróży po wschodniej Słowacji to Bratysława, która reklamuje się hasłem "Wielkie małe miasto".
Ważne elementy w przestrzeni słowackiej stolicy to Dunaj, zamek, katedra św. Marcina i Nowy Most, zwany niegdyś
Mostem Słowackiego Powstania Narodowego. Na jego pylonach - co zauważa nasz kulinarny podróżnik - charakterystyczny
spodek, czyli znak restauracji UFO. A w słowackich restauracjach najczęściej podawany jest gulasz.
Bratysławska Starówka została pieczołowicie odnowiona. Dawny pałac księcia Erdedy’ego został zamieniony
w kompleks restauracyjny. Wewnętrzny dziedziniec przykryto szklanym dachem. Na ścianach wiszą dyplomy, które
zdobyła restauracja. Przez otwór w ścianie widać kuchnię i jej zapracowany personel. Dalej jest winoteka, a za nią kolejna restauracja o ciekawej nazwie Camouflage. Przed drzwiami rzeźba siedzącego przy stoliku Andy’ego Warhola. W restauracji
gotuje pan Jaroslav Židek, który zdobył tytuł najlepszego szefa kuchni na Słowacji roku 2010. Obok restauracji sklepik
z delikatesami wytwarzanymi na miejscu. Przychodzą tutaj smakosze z całej Bratysławy i oczywiście turyści. - 17.04.2024 09:55- TVP Rozrywka Podróż 18 (69) Słowacja "Kraina wina"
Robert Makłowicz zaprasza w podróż ...
Robert Makłowicz zaprasza w podróż do słowackiej krainy win, czyli Małokarpackiego Okręgu Winiarskiego,
położonego na północ od Bratysławy. Malokarpacka Vinna Oblast to chluba słowackiego winiarstwa i jeden z najlepszych
terenów do uprawy winorośli w tej części Europy. Działają tu tradycyjne małe winiarnie, jakich wiele np. w okolicach miast
Modra i Pezinok, ale także wielkie, nowoczesne zakłady, powołane do życia przez międzynarodowy kapitał.
Modra to bardzo ważny punkt na tym szlaku, zwłaszcza w maju i listopadzie, kiedy to w czasie Dni Otwartych Piwnic,
można odwiedzac tutejsze winiarnie ze specjalnym paszportem. Zbiera się w nim stempelki z miejsc kolejnych degustacji.
Równie wiele winiarni, a właściwie piwnic winnych jest w Pezinku. Najważniejsza znajduje się w piwnicach XIV - wiecznego
zamku. Jest to ekspozycja Narodowego Salonu Win Słowackich, który prezentuje wszystkie słowackie regiony winne i ich
produkty. W odpowiednio chłodnej i wilgotnej piwnicy można też wynająć specjalne pomieszczenie do przechowywania
własnej kolekcji win. Kto się na winach nie zna, może sobie wybrać swoje ulubione na podstawie wyglądu winogron i liści
winorośli, a są tu pokazane wszystkie szczepy uprawiane na Słowacji. Zachęcająco wygląda np. rulandskie biele.
Kolejny etap podróży po wschodniej Słowacji to Bratysława, która reklamuje się hasłem "Wielkie małe miasto".
Ważne elementy w przestrzeni słowackiej stolicy to Dunaj, zamek, katedra św. Marcina i Nowy Most, zwany niegdyś
Mostem Słowackiego Powstania Narodowego. Na jego pylonach - co zauważa nasz kulinarny podróżnik - charakterystyczny
spodek, czyli znak restauracji UFO. A w słowackich restauracjach najczęściej podawany jest gulasz.
Bratysławska Starówka została pieczołowicie odnowiona. Dawny pałac księcia Erdedy’ego został zamieniony
w kompleks restauracyjny. Wewnętrzny dziedziniec przykryto szklanym dachem. Na ścianach wiszą dyplomy, które
zdobyła restauracja. Przez otwór w ścianie widać kuchnię i jej zapracowany personel. Dalej jest winoteka, a za nią kolejna restauracja o ciekawej nazwie Camouflage. Przed drzwiami rzeźba siedzącego przy stoliku Andy’ego Warhola. W restauracji
gotuje pan Jaroslav Židek, który zdobył tytuł najlepszego szefa kuchni na Słowacji roku 2010. Obok restauracji sklepik
z delikatesami wytwarzanymi na miejscu. Przychodzą tutaj smakosze z całej Bratysławy i oczywiście turyści. - 17.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 19 (70) Macedonia "Droga przez Bałkany"
Robert Makłowicz podróżuje na Bałkany. ...
Robert Makłowicz podróżuje na Bałkany. Chce zwiedzić Macedonię. Żeby tam dotrzeć, przejedzie samochodem
przez Czarnogórę i Albanię. Podróż przez Czarnogórę jest krótka, a droga, która tam prowadzi jest wyjątkowo piękna.
Z Kotoru do Podgoricy trzeba jechać starą górską drogą, bardzo krętą, nad jedynym w swoim rodzaju śródziemnomorskim
fiordem. Widoki po drodze są nieziemskie. W czasie postoju Robert Makłowicz przyrządzi potrawę wspólną dla wszystkich
krajów bałkańskich, z ulubionym w tym regionie warzywem - papryką.
Kolejny etap podróży to Albania. Robert Makłowicz jedzie brzegiem Jeziora Szkoderskiego. Jest to akwen graniczny
między Czarnogórą i Albanią. Być może kiedyś, gdy Albania postawi na masową turystykę, na plaży nad Jeziorem
Szkoderskim wyrośnie gąszcz hoteli. Na razie jest tu tylko dzikość i natura, ale w przydrożnej kawiarence można wypić
bardzo dobre espresso. We wszystkich przewodnikach piszą, że drogi w Albanii są fatalne. Makłowicz twierdzi, że główne
szlaki mają nawierzchnię nie gorszą niż w Polsce. W dodatku można przy nich znaleźć całkiem okazałe restauracje.
Zatrzymał się przy jednej z nich o nazwie Kalaja Balle. Właściciel zaprosił go kuchni, która mieści się w podziemiu.
Nad paleniskiem piekło się jagnię w całości. Robert Makłowicz zamówił jednak coś lżejszego: sałatki, kwaśną zupę, ćorbę,
szisz kebab i pilaw z kury z kaszą. Degustacja odbyła się na tarasie restauracji.
Jezioro Ochrydzkie najstarsze i najgłębsze na Bałkanach leży między Albanią a Macedonią. Od przejścia granicznego
do Skopje jest już tylko 200 km. Po macedońskiej stronie mieszka sporo Albańczyków. Zachowali oni tradycyjny model
wielodzietnej rodziny i raczej nie asymilują się w miejscowym społeczeństwie, tworząc zamknięte kolonie. Robert odwiedza
albańską wieś w okolicy Kiczewa. Rejon między Kiczewem a Strugą to zagłębie macedońskiego pszczelarstwa. Miód można
kupić w przydrożnym stoisku bezpośrednio od wytwórców. Dodany do kwaśnego mleka stanowi w Macedonii znakomite danie śniadaniowe.
Posilony Robert Makłowicz wyrusza w drogę do Skopje. Kiedy zjeżdża się z gór, droga do stolicy kraju zamienia się
w wygodną autostradę. Miasto leży w kotlinie, a klimat bałkańskokontynentalny sprawia, że nawet jesienią panują tu upały.
Panorama stolicy nie jest specjalnie imponująca, ale trzeba pamiętać, że Skopje zostało zniszczone przez tragiczne trzęsienie
ziemi. W restauracji Mulino Robert Makłowicz wraz z ekipą spędza bardzo miły wieczór. Na apetyt pije szklaneczkę anyżowej
mastiki, do której podaje się tu meze, czyli przystawki. - 18.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 19 (70) Macedonia "Droga przez Bałkany"
Robert Makłowicz podróżuje na Bałkany. ...
Robert Makłowicz podróżuje na Bałkany. Chce zwiedzić Macedonię. Żeby tam dotrzeć, przejedzie samochodem
przez Czarnogórę i Albanię. Podróż przez Czarnogórę jest krótka, a droga, która tam prowadzi jest wyjątkowo piękna.
Z Kotoru do Podgoricy trzeba jechać starą górską drogą, bardzo krętą, nad jedynym w swoim rodzaju śródziemnomorskim
fiordem. Widoki po drodze są nieziemskie. W czasie postoju Robert Makłowicz przyrządzi potrawę wspólną dla wszystkich
krajów bałkańskich, z ulubionym w tym regionie warzywem - papryką.
Kolejny etap podróży to Albania. Robert Makłowicz jedzie brzegiem Jeziora Szkoderskiego. Jest to akwen graniczny
między Czarnogórą i Albanią. Być może kiedyś, gdy Albania postawi na masową turystykę, na plaży nad Jeziorem
Szkoderskim wyrośnie gąszcz hoteli. Na razie jest tu tylko dzikość i natura, ale w przydrożnej kawiarence można wypić
bardzo dobre espresso. We wszystkich przewodnikach piszą, że drogi w Albanii są fatalne. Makłowicz twierdzi, że główne
szlaki mają nawierzchnię nie gorszą niż w Polsce. W dodatku można przy nich znaleźć całkiem okazałe restauracje.
Zatrzymał się przy jednej z nich o nazwie Kalaja Balle. Właściciel zaprosił go kuchni, która mieści się w podziemiu.
Nad paleniskiem piekło się jagnię w całości. Robert Makłowicz zamówił jednak coś lżejszego: sałatki, kwaśną zupę, ćorbę,
szisz kebab i pilaw z kury z kaszą. Degustacja odbyła się na tarasie restauracji.
Jezioro Ochrydzkie najstarsze i najgłębsze na Bałkanach leży między Albanią a Macedonią. Od przejścia granicznego
do Skopje jest już tylko 200 km. Po macedońskiej stronie mieszka sporo Albańczyków. Zachowali oni tradycyjny model
wielodzietnej rodziny i raczej nie asymilują się w miejscowym społeczeństwie, tworząc zamknięte kolonie. Robert odwiedza
albańską wieś w okolicy Kiczewa. Rejon między Kiczewem a Strugą to zagłębie macedońskiego pszczelarstwa. Miód można
kupić w przydrożnym stoisku bezpośrednio od wytwórców. Dodany do kwaśnego mleka stanowi w Macedonii znakomite danie śniadaniowe.
Posilony Robert Makłowicz wyrusza w drogę do Skopje. Kiedy zjeżdża się z gór, droga do stolicy kraju zamienia się
w wygodną autostradę. Miasto leży w kotlinie, a klimat bałkańskokontynentalny sprawia, że nawet jesienią panują tu upały.
Panorama stolicy nie jest specjalnie imponująca, ale trzeba pamiętać, że Skopje zostało zniszczone przez tragiczne trzęsienie
ziemi. W restauracji Mulino Robert Makłowicz wraz z ekipą spędza bardzo miły wieczór. Na apetyt pije szklaneczkę anyżowej
mastiki, do której podaje się tu meze, czyli przystawki. - 18.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 19 (71) Macedonia "W stolicy"
Był 26 lipca 1963 roku, ...
Był 26 lipca 1963 roku, godz. 5.17 rano. Mieszkańcy Skopje, stolicy Macedonii, byli pogrążeni we śnie, kiedy
zatrzęsła się ziemia. W gruzach legło trzy czwarte miasta. Ponad tysiąc ludzi zginęło, ponad sto tysięcy zostało bez dachu
nad głową. Przywódca ówczesnej socjalistycznej Jugosławii, Josip Broz Tito, obiecał wówczas, że Skopje znów będzie
pięknym miastem. Ofiarna międzynarodowa pomoc pozwoliła stolicy szybko dźwignąć się z ruin. Odbudowane miasto
w znacznym stopniu zmieniło swój charakter, ale najważniejsze zabytki ocalały.
Kamienny most na rzece Wardar został zbudowany w połowie XV wieku nakazem tureckiego sułtana Mehmeda II
Zdobywcy. Piękny, ponad 200 - metrowy most jest dzisiaj symbolem Skopje. Zaś symbolem całego kraju jest Wardar,
najdłuższa rzeka Macedonii Wardarskiej. Rzeka przecina Macedonię na pół i uchodzi pod Salonikami do Morza Egejskiego.
Most łączy dwa ważne punkty miasta. Na zachodnim brzegu znajduje się plac Macedonii, nowe centrum Skopje.
Na wschodnim zaś rozciąga się Stara Czarszija. Jest to dawna muzułmańska dzielnica handlowa. Szczęśliwie nie uległa
poważnym zniszczeniom w czasie trzęsienia ziemi. Czarszija to po turecku bazar. I rzeczywiście jest tu bazar. Podobno
po bagdadzkim i stambulskim jest to najwspanialszy tego typu targ w Europie! Przy wejściu do dzielnicy stoi dawna
turecka łaźnia, która pełni dziś funkcję galerii sztuki.
W Starej Czarsziji Robert wstępuje do lokalu, w którym można zamówić słynny turecki kebab. Wszędzie tam, gdzie
rozciągało się imperium tureckie, do dzisiaj jada się kebab. Prawdziwy, nie taki erzatz, jaki znamy z Polski. W Macedonii
kebab nazywa się kebabcze (w liczbie mnogiej kebabczinia), a miejsce, w którym go podają to kebabczilnica. Ta działa
już od 100 lat i jest najsłynniejsza w starej dzielnicy, w ktorej nie brakuje też cukierni. W jednej z nich Robert zamawia
miejscowy deser, czyli baklawę. Na Starym Bazarze trudno uciec od jedzenia. Na dziedzińcu dawnego tureckiego zajazdu
z XV wieku jest dziś restauracja. Tak samo było kilka wieków temu, kiedy mieścił się tu karawanseraj, czyli turecki zajazd
dla podróżnych i kupców. W stajniach na dole były miejsca dla koni, mułów, osłów i wielbłądów; na górze spali ludzie.
To bardzo stary dom, ale nie muzeum, nadal jest pełen życia. Nieopodal meczetu, tuż przed fontanną Robert przyrządza
sziketo, czyli jagnięcinę z warzywami.
Atrakcyjnymi miejscami w starej dzielnicy są winiarnie i winoteki. W jednej z nich Robert degustuje pięć wybranych
win macedońskich: temjanikę, chardonnay, stanuszinę dark rose, merlot i vranec.
Przy bulwarze Macedonii, który uchodzi za główny deptak miasta znajduje się muzeum i pomnik Matki Teresy z Kalkuty.
Ta skromna zakonnica, a zarazem jedna z najwspanialszych postaci współczesności była pół - Albanką i pochodziła ze
Skopje.
Po trzęsieniu ziemi rozpisano międzynarodowy konkurs na projekt odbudowy miasta. Wygrał go światowej sławy
japoński architekt Kenzo Tange i to jemu powierzono stworzenie wielu gmachów dzisiejszej stolicy. Te betonowe bryły
nie przetrwały jednak próby czasu i dziś Skopje znów jest wielkim placem budowy. Za parę lat zobaczymy zupełnie nowe
miasto.
Po zmroku w starej dzielnicy zaczyna tętnić prawdziwe życie. Ludzie wylegają na ulice, żeby być wśród innych.
Kawiarnie i bary pękają w szwach. Wszyscy chcą uczestniczyć w wielkim teatrum ulicznym. - 19.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 19 (71) Macedonia "W stolicy"
Był 26 lipca 1963 roku, ...
Był 26 lipca 1963 roku, godz. 5.17 rano. Mieszkańcy Skopje, stolicy Macedonii, byli pogrążeni we śnie, kiedy
zatrzęsła się ziemia. W gruzach legło trzy czwarte miasta. Ponad tysiąc ludzi zginęło, ponad sto tysięcy zostało bez dachu
nad głową. Przywódca ówczesnej socjalistycznej Jugosławii, Josip Broz Tito, obiecał wówczas, że Skopje znów będzie
pięknym miastem. Ofiarna międzynarodowa pomoc pozwoliła stolicy szybko dźwignąć się z ruin. Odbudowane miasto
w znacznym stopniu zmieniło swój charakter, ale najważniejsze zabytki ocalały.
Kamienny most na rzece Wardar został zbudowany w połowie XV wieku nakazem tureckiego sułtana Mehmeda II
Zdobywcy. Piękny, ponad 200 - metrowy most jest dzisiaj symbolem Skopje. Zaś symbolem całego kraju jest Wardar,
najdłuższa rzeka Macedonii Wardarskiej. Rzeka przecina Macedonię na pół i uchodzi pod Salonikami do Morza Egejskiego.
Most łączy dwa ważne punkty miasta. Na zachodnim brzegu znajduje się plac Macedonii, nowe centrum Skopje.
Na wschodnim zaś rozciąga się Stara Czarszija. Jest to dawna muzułmańska dzielnica handlowa. Szczęśliwie nie uległa
poważnym zniszczeniom w czasie trzęsienia ziemi. Czarszija to po turecku bazar. I rzeczywiście jest tu bazar. Podobno
po bagdadzkim i stambulskim jest to najwspanialszy tego typu targ w Europie! Przy wejściu do dzielnicy stoi dawna
turecka łaźnia, która pełni dziś funkcję galerii sztuki.
W Starej Czarsziji Robert wstępuje do lokalu, w którym można zamówić słynny turecki kebab. Wszędzie tam, gdzie
rozciągało się imperium tureckie, do dzisiaj jada się kebab. Prawdziwy, nie taki erzatz, jaki znamy z Polski. W Macedonii
kebab nazywa się kebabcze (w liczbie mnogiej kebabczinia), a miejsce, w którym go podają to kebabczilnica. Ta działa
już od 100 lat i jest najsłynniejsza w starej dzielnicy, w ktorej nie brakuje też cukierni. W jednej z nich Robert zamawia
miejscowy deser, czyli baklawę. Na Starym Bazarze trudno uciec od jedzenia. Na dziedzińcu dawnego tureckiego zajazdu
z XV wieku jest dziś restauracja. Tak samo było kilka wieków temu, kiedy mieścił się tu karawanseraj, czyli turecki zajazd
dla podróżnych i kupców. W stajniach na dole były miejsca dla koni, mułów, osłów i wielbłądów; na górze spali ludzie.
To bardzo stary dom, ale nie muzeum, nadal jest pełen życia. Nieopodal meczetu, tuż przed fontanną Robert przyrządza
sziketo, czyli jagnięcinę z warzywami.
Atrakcyjnymi miejscami w starej dzielnicy są winiarnie i winoteki. W jednej z nich Robert degustuje pięć wybranych
win macedońskich: temjanikę, chardonnay, stanuszinę dark rose, merlot i vranec.
Przy bulwarze Macedonii, który uchodzi za główny deptak miasta znajduje się muzeum i pomnik Matki Teresy z Kalkuty.
Ta skromna zakonnica, a zarazem jedna z najwspanialszych postaci współczesności była pół - Albanką i pochodziła ze
Skopje.
Po trzęsieniu ziemi rozpisano międzynarodowy konkurs na projekt odbudowy miasta. Wygrał go światowej sławy
japoński architekt Kenzo Tange i to jemu powierzono stworzenie wielu gmachów dzisiejszej stolicy. Te betonowe bryły
nie przetrwały jednak próby czasu i dziś Skopje znów jest wielkim placem budowy. Za parę lat zobaczymy zupełnie nowe
miasto.
Po zmroku w starej dzielnicy zaczyna tętnić prawdziwe życie. Ludzie wylegają na ulice, żeby być wśród innych.
Kawiarnie i bary pękają w szwach. Wszyscy chcą uczestniczyć w wielkim teatrum ulicznym. - 19.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 19 (72) Macedonia "Stare wino"
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło ...
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło niemal dwadzieścia stuleci i nazwa Macedonia znów pojawiła się na mapie
Europy. Oczywiście młode państwo utworzone w 1991 roku z byłej republiki jugosłowiańskiej ma ze starożytną Macedonią
niewiele wspólnego, a dzisiejszych Macedończyków trudno uznać za potomków Aleksandra Wielkiego. Grecy wciąż
jeszcze nie chcą uznać nazwy Macedonia, bo mają własny region zwany Macedonią Egejską.
Szlak podróży Roberta Makłowicza wiedzie przez malowniczą i żyzną dolinę Wardaru, gdzie spotykają się dwie
płyty tektoniczne: stare góry Rodopy i młodsze Dynarskie. W latach 30. XX wieku serbscy archeolodzy odkryli tutaj
ruiny antycznego miasta Stobi, które później, w czasach rzymskich, było stolicą prowincji Macedonia Salutaris.
Do dziś zachowały się pozostałości antycznego teatru, który pochodzi z II wieku oraz o 200 lat młodszej bazyliki.
Zwiedzający mogą zobaczyć dobrze zachowaną chrzcielnicę i mozaiki z motywem pawia, odkryte przypadkiem,
kiedy Bułgarzy i Niemcy kopali tu bunkry w czasie II wojny światowej. W starożytności przebiegał tędy szlak
handlowy. Co ciekawe, z Salonik na północ Europy transportowano głównie sól. W tej pięknej scenerii Robert Makłowicz
przyrządzi narodowe macedońskie danie - tave grave.
Jeszcze starsze niż ruiny Stobi są macedońskie tradycje winiarskie. Jak dowodzą odkrycia archeologiczne,
szlachetny trunek tłoczono na tych ziemiach już 13 wieków przed Chrystusem. Tysiąc lat później jego wielbicielami
byli wielcy antyczni Macedończycy: Filip II i jego syn Aleksander. Może to właśnie dionizjak z tutejszych winnic
natchnął ich siłą i wyobraźnią, które pozwoliły im stworzyć imperium, podbić Grecję, a potem Persję, czyli pół
ówczesnego świata.
Winorośl uprawiano w dolinie Wardaru nawet w czasie długiego panowania tureckiego. W socjalistycznej Jugosławii
produkcja wina została znacjonalizowana, ale uprawa winorośli pozostała w rękach prywatnych. Właściciele winnic odstawiali zebrane plony do punktów skupu, skąd kierowano je do przerobu w jednej z 13 wielkich państwowych tłocznio - fermentatornio - butelkowni.
Przed kompleksem winiarsko - hotelarskim Popova Kula Robert Makłowicz uczestniczy w prezentacji wspaniałych
miejscowych win. Zgodnie z nowymi tendencjami panującymi w branży winiarskiej, w Popovej Kuli otworzono restaurację,
w której do miejscowego wina można zamówić coś z tradycyjnej macedońskiej kuchni. Robert degustuje kilka dań: turli tavę,
pindżur, pieczone bakłażany i tarator, do których podano wino o nazwie Vranec.
Podróż wzdłuż rzeki Wardar dostarcza niezwykłych wrażeń. Malowniczy wyrzeźbiony w skałach wąwóz o nazwie Demir
Kapija, co znaczy żelazne wrota, był w czasie pierwszego najazdu tureckiego strategicznym punktem obrony macedońskiej.
W czasie II wojny światowej Niemcy przebili tutaj tunel drogowy, z którego miejscowi korzystają do dzisiaj. Ale już od czasów
I wojny światowej istniał tu inny tunel, wybudowany również przez Niemców. Dzisiaj nie pełni już funkcji komunikacyjnych,
ale spożywcze. Przeszło 100 metrów skalnego korytarza wypełnia hodowla pieczarek. Współcześnie miejsce to również ma
znaczenie strategiczne. Biegnąca tędy linia kolejowa łączy Macedonię z resztą świata.
Demir Kapija to także nazwa miasteczka położonego w dolinie. W 1913 roku zostało ono zniszczone przez trzęsienie
ziemi. Należało wówczas do królestwa Serbii i dzięki pomocy monarchii podniosło się z gruzów. Dziś główna ulica nosi imię
Josipa Broz Tito. To przejaw nostalgii do socjalistycznej Jugosławii. Ludzie pamiętają, jak dobrze im się wtedy żyło.
W centrum miasteczka na ulicy przed kawiarnią Robert Makłowicz przygotuje miejscową specjalność: polnetki piperki,
czyli paprykę faszerowaną. - 20.04.2024 07:20- TVP Kobieta Podróż 6 Friuli Wenecja Julijska. Triest (22)
W swojej kolejnej podróży Robert ...
W swojej kolejnej podróży Robert Makłowicz zawitał do północnych Włoch. W symbolicznym początku i końcu Morza Śródziemnego Robert Makłowicz odnajduje liczne ślady Austro-Węgier, swojej ulubionej epoki i jej kuchni, łączącej w sobie tradycje wielu krajów i ludów. Kosmopolityczny Triest, przez wieki wolny port, urzeka swoimi kawiarniami i wiedeńską architekturą. W miasteczku Muggia po drugiej stronie zatoki podróżnik z Krakowa odkrywa ittiturismo - agroturystykę w wydaniu rybnym, wręcz rybackim! Położona tuż nad miastem górska wieś zaprasza do tradycyjnej prywatnej gospody. Propozycje kulinarne odcinka: spaghetti z sercówkami, zupa jota, langustynki alla busara, ryby z rusztu i fritto misto.
- 20.04.2024 08:00- TVP Kobieta Podróż 6 Friuli Wenecja Julijska. Via Julia
Starorzymską drogą Via Julia Augusta ...
Starorzymską drogą Via Julia Augusta prowadzącą z Aquilei na północ, na tereny dzisiejszej naddunajskiej Austrii, Robert Makłowicz przemierza całą prowincję Friuli Wenecja Julijska. Na odcinku zaledwie 100 km między nadmorskim Grado a górskim Sauris niemal zupełnie zmienia się krajobraz, klimat i kuchnia. Zaczynając swoją podróż wśród adriatyckich ryb i mięczaków, krakowski smakosz kończy ją w Alpach Karnijskich, pośród wędzonych serów, szynek i boczków. Po drodze zwiedza friulańskie winnice, korzystając z intrygującej oferty drink and drive.
- 22.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 19 (72) Macedonia "Stare wino"
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło ...
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło niemal dwadzieścia stuleci i nazwa Macedonia znów pojawiła się na mapie
Europy. Oczywiście młode państwo utworzone w 1991 roku z byłej republiki jugosłowiańskiej ma ze starożytną Macedonią
niewiele wspólnego, a dzisiejszych Macedończyków trudno uznać za potomków Aleksandra Wielkiego. Grecy wciąż
jeszcze nie chcą uznać nazwy Macedonia, bo mają własny region zwany Macedonią Egejską.
Szlak podróży Roberta Makłowicza wiedzie przez malowniczą i żyzną dolinę Wardaru, gdzie spotykają się dwie
płyty tektoniczne: stare góry Rodopy i młodsze Dynarskie. W latach 30. XX wieku serbscy archeolodzy odkryli tutaj
ruiny antycznego miasta Stobi, które później, w czasach rzymskich, było stolicą prowincji Macedonia Salutaris.
Do dziś zachowały się pozostałości antycznego teatru, który pochodzi z II wieku oraz o 200 lat młodszej bazyliki.
Zwiedzający mogą zobaczyć dobrze zachowaną chrzcielnicę i mozaiki z motywem pawia, odkryte przypadkiem,
kiedy Bułgarzy i Niemcy kopali tu bunkry w czasie II wojny światowej. W starożytności przebiegał tędy szlak
handlowy. Co ciekawe, z Salonik na północ Europy transportowano głównie sól. W tej pięknej scenerii Robert Makłowicz
przyrządzi narodowe macedońskie danie - tave grave.
Jeszcze starsze niż ruiny Stobi są macedońskie tradycje winiarskie. Jak dowodzą odkrycia archeologiczne,
szlachetny trunek tłoczono na tych ziemiach już 13 wieków przed Chrystusem. Tysiąc lat później jego wielbicielami
byli wielcy antyczni Macedończycy: Filip II i jego syn Aleksander. Może to właśnie dionizjak z tutejszych winnic
natchnął ich siłą i wyobraźnią, które pozwoliły im stworzyć imperium, podbić Grecję, a potem Persję, czyli pół
ówczesnego świata.
Winorośl uprawiano w dolinie Wardaru nawet w czasie długiego panowania tureckiego. W socjalistycznej Jugosławii
produkcja wina została znacjonalizowana, ale uprawa winorośli pozostała w rękach prywatnych. Właściciele winnic odstawiali zebrane plony do punktów skupu, skąd kierowano je do przerobu w jednej z 13 wielkich państwowych tłocznio - fermentatornio - butelkowni.
Przed kompleksem winiarsko - hotelarskim Popova Kula Robert Makłowicz uczestniczy w prezentacji wspaniałych
miejscowych win. Zgodnie z nowymi tendencjami panującymi w branży winiarskiej, w Popovej Kuli otworzono restaurację,
w której do miejscowego wina można zamówić coś z tradycyjnej macedońskiej kuchni. Robert degustuje kilka dań: turli tavę,
pindżur, pieczone bakłażany i tarator, do których podano wino o nazwie Vranec.
Podróż wzdłuż rzeki Wardar dostarcza niezwykłych wrażeń. Malowniczy wyrzeźbiony w skałach wąwóz o nazwie Demir
Kapija, co znaczy żelazne wrota, był w czasie pierwszego najazdu tureckiego strategicznym punktem obrony macedońskiej.
W czasie II wojny światowej Niemcy przebili tutaj tunel drogowy, z którego miejscowi korzystają do dzisiaj. Ale już od czasów
I wojny światowej istniał tu inny tunel, wybudowany również przez Niemców. Dzisiaj nie pełni już funkcji komunikacyjnych,
ale spożywcze. Przeszło 100 metrów skalnego korytarza wypełnia hodowla pieczarek. Współcześnie miejsce to również ma
znaczenie strategiczne. Biegnąca tędy linia kolejowa łączy Macedonię z resztą świata.
Demir Kapija to także nazwa miasteczka położonego w dolinie. W 1913 roku zostało ono zniszczone przez trzęsienie
ziemi. Należało wówczas do królestwa Serbii i dzięki pomocy monarchii podniosło się z gruzów. Dziś główna ulica nosi imię
Josipa Broz Tito. To przejaw nostalgii do socjalistycznej Jugosławii. Ludzie pamiętają, jak dobrze im się wtedy żyło.
W centrum miasteczka na ulicy przed kawiarnią Robert Makłowicz przygotuje miejscową specjalność: polnetki piperki,
czyli paprykę faszerowaną. - 22.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 19 (73) Macedonia "Jezioro Ochrydzkie"
Brak dostępu do morza rekompensuje ...
Brak dostępu do morza rekompensuje Macedończykom czyste i piękne Jezioro Ochrydzkie. Ochryd - takiej nazwy
też się używa - jest jeziorem tektonicznym, najstarszym w Europie i najgłębszym na Bałkanach. Jezioro stanowi naturalną
granicę z Albanią. Jego imponującą panoramę można podziwiać z masywu Galiczyca. W jeziorze żyje poszukiwany
endemiczny pstrąg ochrydzki. Od trzech lat obowiązuje jednak zakaz połowu tej ryby siecią, który ma zapobiec odłowom
rabunkowym, do jakich dochodziło w Albanii na drugim brzegu jeziora.
Miasto leżące nad jeziorem też nazywa się Ochryd, po polsku Ochryda. Jest to najsłynniejszy kurort Macedonii,
odwiedzany tłumnie przez gości z Bałkanów i całego świata. Po przybyciu do miasta Robert udaje się na targ, gdzie króluje
papryka, najważniejsze warzywo regionu. Na straganach nie brakuje też czosnku, cebuli, kabaczków, pomidorów, arbuzów
i melonów. Przy targu znajduje się mlekara, czyli mleczarnia, w której można kupić różne gatunki serów krowich i owczych.
Najbardziej popularne to kaszkawał i sirenje. W sklepie mięsnym kuszą: ajduczki, pleskawice i kebapcze, czyli oferta
na ruszt, po macedońsku "skara".
W dawnej Jugosławii Socjalistyczna Federacyjna Republika Macedonii była najbiedniejszą, typowo rolniczą prowincją.
Ale dzięki temu, że nie rozwijano tu przemysłu ciężkiego, możemy dzisiaj cieszyć się naturalnymi produktami najwyższej
jakości. Robert zapewnia, że sprzedawana tu żywność jest w 100 procentach ekologiczna
Na miastem góruje twierdza i mury obronne. Baszta fortecy cara Samoiła z X wieku jest doskonałym punktem widokowym
na miasto i jezioro. W czasach antycznych było to pogranicze Wschodu i Zachodu. Rzymska droga Via Egnatia, przecinająca
Ochrid, łączyła albański dziś port Durres nad Morzem Śródziemnym z Konstantynopolem. W dobie wczesnego chrześcijaństwa
Rzym i Bizancjum przeciągały biskupstwo ochrydzkie - każde na swoją stronę. Ostatecznie wygrał Kościół Wschodni i cyrylica,
która zresztą najpewniej tutaj powstała. W czasach bizantyjskich miasto słynęło z tego, że każdego dnia można było tu
się pomodlić w innej świątyni - podobno było ich aż 365. Wiele z nich zachowało się do dzisiaj; odrestaurowane zapierają dech
w piersiach, tak jak np. monastyr św. Pantelejmona, po polsku Pantaleona. Wewnątrz monastyru znajduje się grób św.
Klemensa, jednego z uczniów Cyryla i Metodego. W IX wieku św. Klemens założył tu pierwszą słowiańską akademię.
Na podstawie głagolicy, alfabetu stworzonego przez Cyryla i Metodego do zapisywania tekstów staro - cerkiewno - słowiańskich,
powstała wtedy cyrylica, którą Macedończycy posługują się do dziś. Perłą dawnej architektury cerkiewnej jest też kościół
św. Jana Teologa z Kaneo, znanego bardziej jako św. Jan Ewangelista.
W dzisiejszej dwumilionowej Macedonii muzułmańscy Albańczycy stanowią 25% ludności. Całe ich rzesze, ponad 350
tysięcy ludzi, znalazły tu schronienie, kiedy pod koniec XX wieku uciekali z bombardowanego serbskiego Kosowa. Bojówki
Albańskiej Armii Wyzwoleńczej próbowały później oderwać od Macedonii część jej zachodnich ziem, ale szczęśliwie
partyzancka wojna zakończyła się ugodą, podpisaną latem 2001 roku w Ochrydzie.
Przy promenadzie na tarasie restauracji hotelu Tino przy suto zastawionym stole Robert omawia miejscowe przysmaki,
a potem już na molo przyrządza własną kompozycję kulinarną - pstrąga tęczowego w sosie winnym. Nie jest to oczywiście
pstrąg ochrydzki, bo te na razie są pod ochroną. - 23.04.2024 10:00- TVP Rozrywka Podróż 19 (73) Macedonia "Jezioro Ochrydzkie"
Brak dostępu do morza rekompensuje ...
Brak dostępu do morza rekompensuje Macedończykom czyste i piękne Jezioro Ochrydzkie. Ochryd - takiej nazwy
też się używa - jest jeziorem tektonicznym, najstarszym w Europie i najgłębszym na Bałkanach. Jezioro stanowi naturalną
granicę z Albanią. Jego imponującą panoramę można podziwiać z masywu Galiczyca. W jeziorze żyje poszukiwany
endemiczny pstrąg ochrydzki. Od trzech lat obowiązuje jednak zakaz połowu tej ryby siecią, który ma zapobiec odłowom
rabunkowym, do jakich dochodziło w Albanii na drugim brzegu jeziora.
Miasto leżące nad jeziorem też nazywa się Ochryd, po polsku Ochryda. Jest to najsłynniejszy kurort Macedonii,
odwiedzany tłumnie przez gości z Bałkanów i całego świata. Po przybyciu do miasta Robert udaje się na targ, gdzie króluje
papryka, najważniejsze warzywo regionu. Na straganach nie brakuje też czosnku, cebuli, kabaczków, pomidorów, arbuzów
i melonów. Przy targu znajduje się mlekara, czyli mleczarnia, w której można kupić różne gatunki serów krowich i owczych.
Najbardziej popularne to kaszkawał i sirenje. W sklepie mięsnym kuszą: ajduczki, pleskawice i kebapcze, czyli oferta
na ruszt, po macedońsku "skara".
W dawnej Jugosławii Socjalistyczna Federacyjna Republika Macedonii była najbiedniejszą, typowo rolniczą prowincją.
Ale dzięki temu, że nie rozwijano tu przemysłu ciężkiego, możemy dzisiaj cieszyć się naturalnymi produktami najwyższej
jakości. Robert zapewnia, że sprzedawana tu żywność jest w 100 procentach ekologiczna
Na miastem góruje twierdza i mury obronne. Baszta fortecy cara Samoiła z X wieku jest doskonałym punktem widokowym
na miasto i jezioro. W czasach antycznych było to pogranicze Wschodu i Zachodu. Rzymska droga Via Egnatia, przecinająca
Ochrid, łączyła albański dziś port Durres nad Morzem Śródziemnym z Konstantynopolem. W dobie wczesnego chrześcijaństwa
Rzym i Bizancjum przeciągały biskupstwo ochrydzkie - każde na swoją stronę. Ostatecznie wygrał Kościół Wschodni i cyrylica,
która zresztą najpewniej tutaj powstała. W czasach bizantyjskich miasto słynęło z tego, że każdego dnia można było tu
się pomodlić w innej świątyni - podobno było ich aż 365. Wiele z nich zachowało się do dzisiaj; odrestaurowane zapierają dech
w piersiach, tak jak np. monastyr św. Pantelejmona, po polsku Pantaleona. Wewnątrz monastyru znajduje się grób św.
Klemensa, jednego z uczniów Cyryla i Metodego. W IX wieku św. Klemens założył tu pierwszą słowiańską akademię.
Na podstawie głagolicy, alfabetu stworzonego przez Cyryla i Metodego do zapisywania tekstów staro - cerkiewno - słowiańskich,
powstała wtedy cyrylica, którą Macedończycy posługują się do dziś. Perłą dawnej architektury cerkiewnej jest też kościół
św. Jana Teologa z Kaneo, znanego bardziej jako św. Jan Ewangelista.
W dzisiejszej dwumilionowej Macedonii muzułmańscy Albańczycy stanowią 25% ludności. Całe ich rzesze, ponad 350
tysięcy ludzi, znalazły tu schronienie, kiedy pod koniec XX wieku uciekali z bombardowanego serbskiego Kosowa. Bojówki
Albańskiej Armii Wyzwoleńczej próbowały później oderwać od Macedonii część jej zachodnich ziem, ale szczęśliwie
partyzancka wojna zakończyła się ugodą, podpisaną latem 2001 roku w Ochrydzie.
Przy promenadzie na tarasie restauracji hotelu Tino przy suto zastawionym stole Robert omawia miejscowe przysmaki,
a potem już na molo przyrządza własną kompozycję kulinarną - pstrąga tęczowego w sosie winnym. Nie jest to oczywiście
pstrąg ochrydzki, bo te na razie są pod ochroną. - 23.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 20 (74) Indie "Delhi wielu kultur"
Swoją podróż po Indiach krakowski ...
Swoją podróż po Indiach krakowski krytyk kulinarny rozpoczyna w historycznym centrum Delhi, Czerwonym Forcie,
który ze swoimi pałacami, ogrodami i bazarami, za czasów dynastii Wielkich Mogołów był miastem w mieście. To tam
znajdował się legendarny Pawi Tron i jeszcze słynniejszy diament Koh - i - Noor.
Dynastia Wielkich Mogołów rządziła w Indiach przez prawie 300 lat, aż do czasów Imperium Brytyjskiego. Cesarz był
ucieleśnieniem boga i musiał pokazywać się swoim poddanym codziennie, żeby nie gasła w nich wiara.
Tuż obok Czerwonego Fortu w starej dzielnicy handlowej, wzdłuż traktu Chandni Chowk, spotkać można wyznawców
Allacha, hinduizmu i sikhów, a na kramach stłoczonych wzdłuż ulic kupić i zjeść niemal wszystko.
Chandni Chowk to główna ulica Starego Delhi, łącząca Czerwony Fort z wielkim Meczetem Piątkowym. Swoją nazwę
wzięła od przemarszów ceremonialnych, kapiących od srebra orszaków cesarskich w czasach Wielkich Mogołów.
Akurat jest piątek, a w Indiach to taka muzułmańska niedziela, więc przed meczetem tłumy wiernych zbierają się na
modlitwę. Przy straganach handlowych na Chandni Chowk panuje żywiołowy ruch. Robert zatrzymuje się przy stoisku
z herbatami. Chce zaparzyć prawdziwą indyjską herbatę z dodatkiem kardamonu i mleka. Na jednej z bocznych uliczek
w oknie mieści się kuchnia wegetariańska. Robert degustuje tu znane również w Polsce, smażone w głębokim tłuszczu
pierożki samosa.
Ciasne podwórko między domami to terytorium słynnej muzułmańskiej kuchni U Karima. Lokal założono w 1913 roku.
Robert Makłowicz ma okazję spróbować kilku wybranych dań, takich jak: chicken curry, chicken tandoori, koźlęcina,
placki i ryż basmati. Własnoręcznie zaś przyrządza klasyczne curry jarzynowe.
Tak posilony nasz podróżnik udaje się na Targi Sztuki i Rzemiosła. Przy jednym ze stoisk ogląda kamienne moździerze,
w których tłucze się tradycyjnie przyprawy na masalę.
W Delhi zapada zmrok, ale ruch na ulicach miasta nie słabnie. Hinduska metropolia tętni życiem. - 24.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (74) Indie "Delhi wielu kultur"
Swoją podróż po Indiach krakowski ...
Swoją podróż po Indiach krakowski krytyk kulinarny rozpoczyna w historycznym centrum Delhi, Czerwonym Forcie,
który ze swoimi pałacami, ogrodami i bazarami, za czasów dynastii Wielkich Mogołów był miastem w mieście. To tam
znajdował się legendarny Pawi Tron i jeszcze słynniejszy diament Koh - i - Noor.
Dynastia Wielkich Mogołów rządziła w Indiach przez prawie 300 lat, aż do czasów Imperium Brytyjskiego. Cesarz był
ucieleśnieniem boga i musiał pokazywać się swoim poddanym codziennie, żeby nie gasła w nich wiara.
Tuż obok Czerwonego Fortu w starej dzielnicy handlowej, wzdłuż traktu Chandni Chowk, spotkać można wyznawców
Allacha, hinduizmu i sikhów, a na kramach stłoczonych wzdłuż ulic kupić i zjeść niemal wszystko.
Chandni Chowk to główna ulica Starego Delhi, łącząca Czerwony Fort z wielkim Meczetem Piątkowym. Swoją nazwę
wzięła od przemarszów ceremonialnych, kapiących od srebra orszaków cesarskich w czasach Wielkich Mogołów.
Akurat jest piątek, a w Indiach to taka muzułmańska niedziela, więc przed meczetem tłumy wiernych zbierają się na
modlitwę. Przy straganach handlowych na Chandni Chowk panuje żywiołowy ruch. Robert zatrzymuje się przy stoisku
z herbatami. Chce zaparzyć prawdziwą indyjską herbatę z dodatkiem kardamonu i mleka. Na jednej z bocznych uliczek
w oknie mieści się kuchnia wegetariańska. Robert degustuje tu znane również w Polsce, smażone w głębokim tłuszczu
pierożki samosa.
Ciasne podwórko między domami to terytorium słynnej muzułmańskiej kuchni U Karima. Lokal założono w 1913 roku.
Robert Makłowicz ma okazję spróbować kilku wybranych dań, takich jak: chicken curry, chicken tandoori, koźlęcina,
placki i ryż basmati. Własnoręcznie zaś przyrządza klasyczne curry jarzynowe.
Tak posilony nasz podróżnik udaje się na Targi Sztuki i Rzemiosła. Przy jednym ze stoisk ogląda kamienne moździerze,
w których tłucze się tradycyjnie przyprawy na masalę.
W Delhi zapada zmrok, ale ruch na ulicach miasta nie słabnie. Hinduska metropolia tętni życiem. - 24.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 20 (75) Indie "Ulice Delhi"
Stolica Indii, Delhi, to ogromne ...
Stolica Indii, Delhi, to ogromne 11 - milionowe miasto, a uliczne życie stołecznej metropolii to jedno
z tych zjawisk, które trzeba zobaczyć, żeby w nie uwierzyć. Podróżnik z Krakowa, świadom ogromu tego
miasta, postanawia zwiedzić jedynie ulice wokół swojego hotelu, przy dworcu kolejowym. Główna stacja
kolejowa stolicy nazywa się New Delhi. Tę nazwę nadali miastu Brytyjczycy, kiedy w 1911 roku przenieśli
tutaj z Kalkuty siedzibę swoich władz kolonialnych i rozpoczęli budowę nowego centrum. Naprzeciwko
dworca jest wejście na bazar Pahar Ganj. Na początku lat 90. bazar opanowali importerzy z Polski, którzy
zaopatrywali się tu w indyjskie tekstylia. Nazywano go wówczas polskim bazarem. Niewielkie uliczne rondo
wewnątrz bazaru nasi rodacy dla ułatwienia sobie orientacji nazwali "krowim rondem", bo często wylegiwały się
tu krowy, których dziś już nie ma. Rząd postanowił oczyścić stolicę z tych zwierząt, a bezpańskie krowy
są przewożone do specjalnych schronisk, gdzie w spokoju mogą dokonać żywota. Teraz na ulicach Delhi
łatwiej spotkać psy czy małpy. Te ostatnie zwykle chcą ukraść coś do jedzenia.
Na bazarowych straganach można podziwiać pięknie wyeksponowane przyprawy, mielone i całe
korzenie. Nie brakuje też warzyw: bakłażanów, soczewicy, słodkich ziemniaków, fasoli strąkowej, zielonych
bananów do smażenia, pomidorów, papryczki chili, korniszonów i limonek. Robert Makłowicz przyrządza
na miejscu soczewicę w smażonych przyprawach.
Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, nasz podróżnik udaje się do "zaułka rzeźbiarzy", jednej
z małych uliczek niedaleko hotelu. Tu zwiedza pracownie rzeźbiarskie, w których wytwarza się marmurowe
i kamienne posągi.
Na deser Robert Makłowicz zaprasza nas do nowoczesnego sklepu, będącego zarazem restauracją
i herbaciarnią. Na stoiskach słodycze bengalskie, mleczne, migdałowe, pistacjowe, ser paneer z tłustego
mleka krowiego, a także suszone owoce, słone herbatniki i ciasteczka pokryte sreberkiem. Można też kupić
pączki, właśnie usmażone w maśle klarowanym ghee.
I ostatnie spojrzenie na Delhi. Jeszcze niedawno nad miastem wisiał gęsty smog. Dziś wszystkie
motoriksze i taksówki są obowiązkowo zasilane ekologicznym gazem ziemnym. Stolica Indii to bez
wątpienia metropolia przyszłości. - 25.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (75) Indie "Ulice Delhi"
Stolica Indii, Delhi, to ogromne ...
Stolica Indii, Delhi, to ogromne 11 - milionowe miasto, a uliczne życie stołecznej metropolii to jedno
z tych zjawisk, które trzeba zobaczyć, żeby w nie uwierzyć. Podróżnik z Krakowa, świadom ogromu tego
miasta, postanawia zwiedzić jedynie ulice wokół swojego hotelu, przy dworcu kolejowym. Główna stacja
kolejowa stolicy nazywa się New Delhi. Tę nazwę nadali miastu Brytyjczycy, kiedy w 1911 roku przenieśli
tutaj z Kalkuty siedzibę swoich władz kolonialnych i rozpoczęli budowę nowego centrum. Naprzeciwko
dworca jest wejście na bazar Pahar Ganj. Na początku lat 90. bazar opanowali importerzy z Polski, którzy
zaopatrywali się tu w indyjskie tekstylia. Nazywano go wówczas polskim bazarem. Niewielkie uliczne rondo
wewnątrz bazaru nasi rodacy dla ułatwienia sobie orientacji nazwali "krowim rondem", bo często wylegiwały się
tu krowy, których dziś już nie ma. Rząd postanowił oczyścić stolicę z tych zwierząt, a bezpańskie krowy
są przewożone do specjalnych schronisk, gdzie w spokoju mogą dokonać żywota. Teraz na ulicach Delhi
łatwiej spotkać psy czy małpy. Te ostatnie zwykle chcą ukraść coś do jedzenia.
Na bazarowych straganach można podziwiać pięknie wyeksponowane przyprawy, mielone i całe
korzenie. Nie brakuje też warzyw: bakłażanów, soczewicy, słodkich ziemniaków, fasoli strąkowej, zielonych
bananów do smażenia, pomidorów, papryczki chili, korniszonów i limonek. Robert Makłowicz przyrządza
na miejscu soczewicę w smażonych przyprawach.
Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, nasz podróżnik udaje się do "zaułka rzeźbiarzy", jednej
z małych uliczek niedaleko hotelu. Tu zwiedza pracownie rzeźbiarskie, w których wytwarza się marmurowe
i kamienne posągi.
Na deser Robert Makłowicz zaprasza nas do nowoczesnego sklepu, będącego zarazem restauracją
i herbaciarnią. Na stoiskach słodycze bengalskie, mleczne, migdałowe, pistacjowe, ser paneer z tłustego
mleka krowiego, a także suszone owoce, słone herbatniki i ciasteczka pokryte sreberkiem. Można też kupić
pączki, właśnie usmażone w maśle klarowanym ghee.
I ostatnie spojrzenie na Delhi. Jeszcze niedawno nad miastem wisiał gęsty smog. Dziś wszystkie
motoriksze i taksówki są obowiązkowo zasilane ekologicznym gazem ziemnym. Stolica Indii to bez
wątpienia metropolia przyszłości. - 25.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 20 (76) Indie "Z przyjaciółmi"
Swoją trzecią indyjską podróż Robert ...
Swoją trzecią indyjską podróż Robert Makłowicz odbywa w towarzystwie polsko - indyjskiego małżeństwa,
Magdy i Minu, których zna z Polski, gdzie prowadzą indyjską restaurację. Związki polsko - hinduskie są prastare.
Nasz język, należący do rodziny indoeuropejskich, pochodzi przecież od staroindyjskiego sanskrytu.
Wraz z Magdą i Minu Robert zagląda w Delhi na garden party u byłego premiera rządu stanowego Uttar Pradesz, gdzie
dokonuje przeglądu dań z ogrodowego bufetu. Pod koniec przyjęcia odświętnie odziany Hindus z Radżastanu ceremonialnie
parzy czaj, czyli herbatę, podawaną w glinianych czarkach jednorazowego użytku.
W stołecznym parku na zielonych terenach rekreacyjnych wokół India Gate Robert wraz z przyjaciółmi obserwuje grę
w krykieta. Minu objaśnia zasady gry i opowiada o jej roli w sportowym życiu Indii. Wspomina, jak sam grał w krykieta.
Podróżnik z Krakowa odwiedza również elegancką rezydencję na przedmieściu, należącą do przyjaciół Minu. Szykuje się
tu przyjęcie, będzie więc okazja poznać sekrety miejscowej kuchni. Pani domu wraz z matką przygotowują dom do Święta
Światła. Ta jesienna ceremonia symbolizuje zwycięstwo światła nad ciemnością.
Robert bierze udział w przygotowaniu posiłku. Jednym z dań będą kalafiory smażone w cieście.
Z północy Indii troje przyjaciół przenosi się nad Ocean Indyjski, na Wybrzeże Malabarskie, gdzie w równikowym skwarze wspólnie przyrządzają kurczaka po keralsku. - 26.04.2024 10:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (76) Indie "Z przyjaciółmi"
Swoją trzecią indyjską podróż Robert ...
Swoją trzecią indyjską podróż Robert Makłowicz odbywa w towarzystwie polsko - indyjskiego małżeństwa,
Magdy i Minu, których zna z Polski, gdzie prowadzą indyjską restaurację. Związki polsko - hinduskie są prastare.
Nasz język, należący do rodziny indoeuropejskich, pochodzi przecież od staroindyjskiego sanskrytu.
Wraz z Magdą i Minu Robert zagląda w Delhi na garden party u byłego premiera rządu stanowego Uttar Pradesz, gdzie
dokonuje przeglądu dań z ogrodowego bufetu. Pod koniec przyjęcia odświętnie odziany Hindus z Radżastanu ceremonialnie
parzy czaj, czyli herbatę, podawaną w glinianych czarkach jednorazowego użytku.
W stołecznym parku na zielonych terenach rekreacyjnych wokół India Gate Robert wraz z przyjaciółmi obserwuje grę
w krykieta. Minu objaśnia zasady gry i opowiada o jej roli w sportowym życiu Indii. Wspomina, jak sam grał w krykieta.
Podróżnik z Krakowa odwiedza również elegancką rezydencję na przedmieściu, należącą do przyjaciół Minu. Szykuje się
tu przyjęcie, będzie więc okazja poznać sekrety miejscowej kuchni. Pani domu wraz z matką przygotowują dom do Święta
Światła. Ta jesienna ceremonia symbolizuje zwycięstwo światła nad ciemnością.
Robert bierze udział w przygotowaniu posiłku. Jednym z dań będą kalafiory smażone w cieście.
Z północy Indii troje przyjaciół przenosi się nad Ocean Indyjski, na Wybrzeże Malabarskie, gdzie w równikowym skwarze wspólnie przyrządzają kurczaka po keralsku. - 26.04.2024 19:45- TVP Rozrywka Podróż 21 (77) Austria i Szwajcaria "Silvretta"
Stacji narciarskich jest w Austrii ...
Stacji narciarskich jest w Austrii bez liku, ale jedna z nich jest wyjątkowa. To Ischgl położone u stóp alpejskiego
masywu Silvretta. Po drugiej stronie Silvretty jest już Szwajcaria i trójjęzyczny kanton Gryzonia. Tutejszy system wyciągów
pozwala jeździć z jednym karnetem w obydwu krajach. Stok narciarski schodzi pod same domy szwajcarskiego Samnaun
Compatsch. Robert zjechał tu starym szlakiem przemytniczym. Tutejsi górale od wieków trudnili się nielegalnym przerzucaniem
towarów przez zieloną granicę, mniej więcej tą samą trasą. Dziś też niejednemu narciarzowi przychodzi do głowy myśl
o kontrabandzie, bo okolica stanowi strefę wolnocłową. Praktyczni Szwajcarzy urządzili wszystko tak wygodnie, że bez
zdejmowania butów narciarskich można robić zakupy w sklepach wolnocłowych, których jest tu pod dostatkiem. W ofercie,
jak to u Szwajcarów, obowiązkowo czekolada i zegarki. Poza tym, kosmetyki i duży wybór alkoholi. Ale, jak ostrzega Robert,
z zakupami lepiej nie przesadzać, bo Szwajcaria, choć jest w strefie Schengen, nie należy do Unii Europejskiej, więc
po okazyjnych, bezcłowych cenach wolno wwieźć do Austrii tylko jedną butelkę, a nie np. dziesięć.
Pod stacją kolejki, na stoku, jest restauracja, do której podjeżdża się na nartach. Robert chce sprawdzić, co Szwajcarzy
dają do jedzenia narciarzom. Właściciel proponuje dwa miejscowe dania: Graubindenfleischtälle, (plastry wędzonej wołowiny)
oraz polentę z górskim serem i szpinakiem.
Ze względu na urodę i warunki turystyczne Ischgl nazywane jest często alpejską Ibizą. Do niedawna narciarzy
z Polski było tutaj i w sąsiednim Arlbergu tak niewielu, że Polaków nie uwzględniano nawet w statystykach. Teraz sytuacja
się zmienia, dzięki temu dostępne są już materiały informacyjne i mapki tras z opisem po polsku.
Co roku w Ischgl organizowany jest konkurs rzeźb lodowych pod nazwą Figure In Weiss. W tym roku leitmotivem
konkursu są wampiry. Być może dlatego jest tu także wielu turystów z Rumunii.
Na stoku w Ischgl Robert odwiedza jeszcze jedną restaurację. Jest to duży samoobsługowy lokal o nazwie
Alpenhaus. Degustuje tutaj pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym i zasmażaną kiszoną kapustą oraz knedel drożdżowy
w sosie waniliowym. Tymczasem w barach na placu przy dolnej stacji kolejki gra muzyka. Wszędzie narciarze, którzy właśnie
zjeżdżają z gór. Narciarski dzień dobiega końca, ale to jeszcze nie koniec zabawy. Alpejski obyczaj nakazuje, zaraz po
zjeździe ze stoku, jeszcze w pełnym rynsztunku, wizytę w barze.
Na następnego dnia już za miastem, na hali, Robert gotuje tyrolskie dania: Speckkraut und Speckknödeln, czyli kapustę
kraszoną ze skwarkami i kluski z mięsem albo też z boczkiem. - 27.04.2024 07:20- TVP Kobieta Podróż 6 Friuli Wenecja Julijska. Od podszewki (24)
Udine, Gradisca d’Isonzo, San Daniele, ...
Udine, Gradisca d’Isonzo, San Daniele, Cividale del Friuli, Monte San Michele, Gorizia - oto niektóre etapy na szlaku trzeciej podróży Roberta Makłowicza po północno-wschodnich Włoszech. Na tych terenach, gdzie wciąż pełno śladów dawnego panowania Rzymian, Longobardów, Wenecjan i Habsburgów, jada się trochę inaczej niż w Lazio czy Toskanii. Kiełbaski z polentą i wędzonym serem, frico, czyli ziemniaczany placek z serem montasio, mlinci z pieca, czyli kluski z mąki gryczanej i lody z oliwą, wreszcie kiełbasa musetto ze świńskiego ryja - oto kilka przykładów friulańskiej odmienności i oryginalności kulinarnej. Do tego wina z Carso i Collio czy grappa jednoodmianowa z górnej półki.
- 27.04.2024 08:00- TVP Kobieta Podróż 7 Izrael Morze Czerwone (25)
Siódma już podróż Roberta Makłowicza ...
Siódma już podróż Roberta Makłowicza z nowego cyklu łączącego kulinaria z historią i kulturą odwiedzanych regionów. Przez sześć tygodni znany dziennikarz podróżuje po Izraelu, odwiedza różne miejsca w tym kraju. W Niedzielę Palmową znajdzie się w Jerozolimie, w Wielkanoc powędruje śladami wydarzeń opisanych w Biblii. Dotrze też do Tel-Awiwu, nad Morze Czerwone i Morze Martwe.
Po trzech godzinach lotu podróżnik z Krakowa ląduje nad Morzem Czerwonym. W najdalej na południe wysuniętym punkcie Izraela, przy granicy z Egiptem i Jordanią, turystów złaknionych lata w zimie wabi kurort Ejlat. Robert Makłowicz zwiedza miasto i jego plaże, a w pobliskim delfinarium proponuje coś z menu butlonosów - rybę w ostrym sosie. Po wizycie w podmorskim obserwatorium, z którego można podglądać życie na rafie koralowej, czas na podróż przez pustynię na wielbłądzie i pieczenie placków pita nad ogniskiem w oazie. Na koniec dnia, w ruinach starożytnego miasta Nabatejczyków Robert przyrządza sałatkę z awokado z pastą sezamową i jogurtem.