magazyn kulinarny
- 21.03.2023 07:15- TVP Rozrywka Podróż 19 (70) Macedonia "Droga przez Bałkany"
Robert Makłowicz podróżuje na Bałkany. ...
Robert Makłowicz podróżuje na Bałkany. Chce zwiedzić Macedonię. Żeby tam dotrzeć, przejedzie samochodem
przez Czarnogórę i Albanię. Podróż przez Czarnogórę jest krótka, a droga, która tam prowadzi jest wyjątkowo piękna.
Z Kotoru do Podgoricy trzeba jechać starą górską drogą, bardzo krętą, nad jedynym w swoim rodzaju śródziemnomorskim
fiordem. Widoki po drodze są nieziemskie. W czasie postoju Robert Makłowicz przyrządzi potrawę wspólną dla wszystkich
krajów bałkańskich, z ulubionym w tym regionie warzywem - papryką.
Kolejny etap podróży to Albania. Robert Makłowicz jedzie brzegiem Jeziora Szkoderskiego. Jest to akwen graniczny
między Czarnogórą i Albanią. Być może kiedyś, gdy Albania postawi na masową turystykę, na plaży nad Jeziorem
Szkoderskim wyrośnie gąszcz hoteli. Na razie jest tu tylko dzikość i natura, ale w przydrożnej kawiarence można wypić
bardzo dobre espresso. We wszystkich przewodnikach piszą, że drogi w Albanii są fatalne. Makłowicz twierdzi, że główne
szlaki mają nawierzchnię nie gorszą niż w Polsce. W dodatku można przy nich znaleźć całkiem okazałe restauracje.
Zatrzymał się przy jednej z nich o nazwie Kalaja Balle. Właściciel zaprosił go kuchni, która mieści się w podziemiu.
Nad paleniskiem piekło się jagnię w całości. Robert Makłowicz zamówił jednak coś lżejszego: sałatki, kwaśną zupę, ćorbę,
szisz kebab i pilaw z kury z kaszą. Degustacja odbyła się na tarasie restauracji.
Jezioro Ochrydzkie najstarsze i najgłębsze na Bałkanach leży między Albanią a Macedonią. Od przejścia granicznego
do Skopje jest już tylko 200 km. Po macedońskiej stronie mieszka sporo Albańczyków. Zachowali oni tradycyjny model
wielodzietnej rodziny i raczej nie asymilują się w miejscowym społeczeństwie, tworząc zamknięte kolonie. Robert odwiedza
albańską wieś w okolicy Kiczewa. Rejon między Kiczewem a Strugą to zagłębie macedońskiego pszczelarstwa. Miód można
kupić w przydrożnym stoisku bezpośrednio od wytwórców. Dodany do kwaśnego mleka stanowi w Macedonii znakomite danie śniadaniowe.
Posilony Robert Makłowicz wyrusza w drogę do Skopje. Kiedy zjeżdża się z gór, droga do stolicy kraju zamienia się
w wygodną autostradę. Miasto leży w kotlinie, a klimat bałkańskokontynentalny sprawia, że nawet jesienią panują tu upały.
Panorama stolicy nie jest specjalnie imponująca, ale trzeba pamiętać, że Skopje zostało zniszczone przez tragiczne trzęsienie
ziemi. W restauracji Mulino Robert Makłowicz wraz z ekipą spędza bardzo miły wieczór. Na apetyt pije szklaneczkę anyżowej
mastiki, do której podaje się tu meze, czyli przystawki. - 21.03.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 19 (71) Macedonia "W stolicy"
Był 26 lipca 1963 roku, ...
Był 26 lipca 1963 roku, godz. 5.17 rano. Mieszkańcy Skopje, stolicy Macedonii, byli pogrążeni we śnie, kiedy
zatrzęsła się ziemia. W gruzach legło trzy czwarte miasta. Ponad tysiąc ludzi zginęło, ponad sto tysięcy zostało bez dachu
nad głową. Przywódca ówczesnej socjalistycznej Jugosławii, Josip Broz Tito, obiecał wówczas, że Skopje znów będzie
pięknym miastem. Ofiarna międzynarodowa pomoc pozwoliła stolicy szybko dźwignąć się z ruin. Odbudowane miasto
w znacznym stopniu zmieniło swój charakter, ale najważniejsze zabytki ocalały.
Kamienny most na rzece Wardar został zbudowany w połowie XV wieku nakazem tureckiego sułtana Mehmeda II
Zdobywcy. Piękny, ponad 200 - metrowy most jest dzisiaj symbolem Skopje. Zaś symbolem całego kraju jest Wardar,
najdłuższa rzeka Macedonii Wardarskiej. Rzeka przecina Macedonię na pół i uchodzi pod Salonikami do Morza Egejskiego.
Most łączy dwa ważne punkty miasta. Na zachodnim brzegu znajduje się plac Macedonii, nowe centrum Skopje.
Na wschodnim zaś rozciąga się Stara Czarszija. Jest to dawna muzułmańska dzielnica handlowa. Szczęśliwie nie uległa
poważnym zniszczeniom w czasie trzęsienia ziemi. Czarszija to po turecku bazar. I rzeczywiście jest tu bazar. Podobno
po bagdadzkim i stambulskim jest to najwspanialszy tego typu targ w Europie! Przy wejściu do dzielnicy stoi dawna
turecka łaźnia, która pełni dziś funkcję galerii sztuki.
W Starej Czarsziji Robert wstępuje do lokalu, w którym można zamówić słynny turecki kebab. Wszędzie tam, gdzie
rozciągało się imperium tureckie, do dzisiaj jada się kebab. Prawdziwy, nie taki erzatz, jaki znamy z Polski. W Macedonii
kebab nazywa się kebabcze (w liczbie mnogiej kebabczinia), a miejsce, w którym go podają to kebabczilnica. Ta działa
już od 100 lat i jest najsłynniejsza w starej dzielnicy, w ktorej nie brakuje też cukierni. W jednej z nich Robert zamawia
miejscowy deser, czyli baklawę. Na Starym Bazarze trudno uciec od jedzenia. Na dziedzińcu dawnego tureckiego zajazdu
z XV wieku jest dziś restauracja. Tak samo było kilka wieków temu, kiedy mieścił się tu karawanseraj, czyli turecki zajazd
dla podróżnych i kupców. W stajniach na dole były miejsca dla koni, mułów, osłów i wielbłądów; na górze spali ludzie.
To bardzo stary dom, ale nie muzeum, nadal jest pełen życia. Nieopodal meczetu, tuż przed fontanną Robert przyrządza
sziketo, czyli jagnięcinę z warzywami.
Atrakcyjnymi miejscami w starej dzielnicy są winiarnie i winoteki. W jednej z nich Robert degustuje pięć wybranych
win macedońskich: temjanikę, chardonnay, stanuszinę dark rose, merlot i vranec.
Przy bulwarze Macedonii, który uchodzi za główny deptak miasta znajduje się muzeum i pomnik Matki Teresy z Kalkuty.
Ta skromna zakonnica, a zarazem jedna z najwspanialszych postaci współczesności była pół - Albanką i pochodziła ze
Skopje.
Po trzęsieniu ziemi rozpisano międzynarodowy konkurs na projekt odbudowy miasta. Wygrał go światowej sławy
japoński architekt Kenzo Tange i to jemu powierzono stworzenie wielu gmachów dzisiejszej stolicy. Te betonowe bryły
nie przetrwały jednak próby czasu i dziś Skopje znów jest wielkim placem budowy. Za parę lat zobaczymy zupełnie nowe
miasto.
Po zmroku w starej dzielnicy zaczyna tętnić prawdziwe życie. Ludzie wylegają na ulice, żeby być wśród innych.
Kawiarnie i bary pękają w szwach. Wszyscy chcą uczestniczyć w wielkim teatrum ulicznym. - 22.03.2023 07:15- TVP Rozrywka Podróż 19 (71) Macedonia "W stolicy"
Był 26 lipca 1963 roku, ...
Był 26 lipca 1963 roku, godz. 5.17 rano. Mieszkańcy Skopje, stolicy Macedonii, byli pogrążeni we śnie, kiedy
zatrzęsła się ziemia. W gruzach legło trzy czwarte miasta. Ponad tysiąc ludzi zginęło, ponad sto tysięcy zostało bez dachu
nad głową. Przywódca ówczesnej socjalistycznej Jugosławii, Josip Broz Tito, obiecał wówczas, że Skopje znów będzie
pięknym miastem. Ofiarna międzynarodowa pomoc pozwoliła stolicy szybko dźwignąć się z ruin. Odbudowane miasto
w znacznym stopniu zmieniło swój charakter, ale najważniejsze zabytki ocalały.
Kamienny most na rzece Wardar został zbudowany w połowie XV wieku nakazem tureckiego sułtana Mehmeda II
Zdobywcy. Piękny, ponad 200 - metrowy most jest dzisiaj symbolem Skopje. Zaś symbolem całego kraju jest Wardar,
najdłuższa rzeka Macedonii Wardarskiej. Rzeka przecina Macedonię na pół i uchodzi pod Salonikami do Morza Egejskiego.
Most łączy dwa ważne punkty miasta. Na zachodnim brzegu znajduje się plac Macedonii, nowe centrum Skopje.
Na wschodnim zaś rozciąga się Stara Czarszija. Jest to dawna muzułmańska dzielnica handlowa. Szczęśliwie nie uległa
poważnym zniszczeniom w czasie trzęsienia ziemi. Czarszija to po turecku bazar. I rzeczywiście jest tu bazar. Podobno
po bagdadzkim i stambulskim jest to najwspanialszy tego typu targ w Europie! Przy wejściu do dzielnicy stoi dawna
turecka łaźnia, która pełni dziś funkcję galerii sztuki.
W Starej Czarsziji Robert wstępuje do lokalu, w którym można zamówić słynny turecki kebab. Wszędzie tam, gdzie
rozciągało się imperium tureckie, do dzisiaj jada się kebab. Prawdziwy, nie taki erzatz, jaki znamy z Polski. W Macedonii
kebab nazywa się kebabcze (w liczbie mnogiej kebabczinia), a miejsce, w którym go podają to kebabczilnica. Ta działa
już od 100 lat i jest najsłynniejsza w starej dzielnicy, w ktorej nie brakuje też cukierni. W jednej z nich Robert zamawia
miejscowy deser, czyli baklawę. Na Starym Bazarze trudno uciec od jedzenia. Na dziedzińcu dawnego tureckiego zajazdu
z XV wieku jest dziś restauracja. Tak samo było kilka wieków temu, kiedy mieścił się tu karawanseraj, czyli turecki zajazd
dla podróżnych i kupców. W stajniach na dole były miejsca dla koni, mułów, osłów i wielbłądów; na górze spali ludzie.
To bardzo stary dom, ale nie muzeum, nadal jest pełen życia. Nieopodal meczetu, tuż przed fontanną Robert przyrządza
sziketo, czyli jagnięcinę z warzywami.
Atrakcyjnymi miejscami w starej dzielnicy są winiarnie i winoteki. W jednej z nich Robert degustuje pięć wybranych
win macedońskich: temjanikę, chardonnay, stanuszinę dark rose, merlot i vranec.
Przy bulwarze Macedonii, który uchodzi za główny deptak miasta znajduje się muzeum i pomnik Matki Teresy z Kalkuty.
Ta skromna zakonnica, a zarazem jedna z najwspanialszych postaci współczesności była pół - Albanką i pochodziła ze
Skopje.
Po trzęsieniu ziemi rozpisano międzynarodowy konkurs na projekt odbudowy miasta. Wygrał go światowej sławy
japoński architekt Kenzo Tange i to jemu powierzono stworzenie wielu gmachów dzisiejszej stolicy. Te betonowe bryły
nie przetrwały jednak próby czasu i dziś Skopje znów jest wielkim placem budowy. Za parę lat zobaczymy zupełnie nowe
miasto.
Po zmroku w starej dzielnicy zaczyna tętnić prawdziwe życie. Ludzie wylegają na ulice, żeby być wśród innych.
Kawiarnie i bary pękają w szwach. Wszyscy chcą uczestniczyć w wielkim teatrum ulicznym. - 22.03.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 19 (72) Macedonia "Stare wino"
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło ...
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło niemal dwadzieścia stuleci i nazwa Macedonia znów pojawiła się na mapie
Europy. Oczywiście młode państwo utworzone w 1991 roku z byłej republiki jugosłowiańskiej ma ze starożytną Macedonią
niewiele wspólnego, a dzisiejszych Macedończyków trudno uznać za potomków Aleksandra Wielkiego. Grecy wciąż
jeszcze nie chcą uznać nazwy Macedonia, bo mają własny region zwany Macedonią Egejską.
Szlak podróży Roberta Makłowicza wiedzie przez malowniczą i żyzną dolinę Wardaru, gdzie spotykają się dwie
płyty tektoniczne: stare góry Rodopy i młodsze Dynarskie. W latach 30. XX wieku serbscy archeolodzy odkryli tutaj
ruiny antycznego miasta Stobi, które później, w czasach rzymskich, było stolicą prowincji Macedonia Salutaris.
Do dziś zachowały się pozostałości antycznego teatru, który pochodzi z II wieku oraz o 200 lat młodszej bazyliki.
Zwiedzający mogą zobaczyć dobrze zachowaną chrzcielnicę i mozaiki z motywem pawia, odkryte przypadkiem,
kiedy Bułgarzy i Niemcy kopali tu bunkry w czasie II wojny światowej. W starożytności przebiegał tędy szlak
handlowy. Co ciekawe, z Salonik na północ Europy transportowano głównie sól. W tej pięknej scenerii Robert Makłowicz
przyrządzi narodowe macedońskie danie - tave grave.
Jeszcze starsze niż ruiny Stobi są macedońskie tradycje winiarskie. Jak dowodzą odkrycia archeologiczne,
szlachetny trunek tłoczono na tych ziemiach już 13 wieków przed Chrystusem. Tysiąc lat później jego wielbicielami
byli wielcy antyczni Macedończycy: Filip II i jego syn Aleksander. Może to właśnie dionizjak z tutejszych winnic
natchnął ich siłą i wyobraźnią, które pozwoliły im stworzyć imperium, podbić Grecję, a potem Persję, czyli pół
ówczesnego świata.
Winorośl uprawiano w dolinie Wardaru nawet w czasie długiego panowania tureckiego. W socjalistycznej Jugosławii
produkcja wina została znacjonalizowana, ale uprawa winorośli pozostała w rękach prywatnych. Właściciele winnic odstawiali zebrane plony do punktów skupu, skąd kierowano je do przerobu w jednej z 13 wielkich państwowych tłocznio - fermentatornio - butelkowni.
Przed kompleksem winiarsko - hotelarskim Popova Kula Robert Makłowicz uczestniczy w prezentacji wspaniałych
miejscowych win. Zgodnie z nowymi tendencjami panującymi w branży winiarskiej, w Popovej Kuli otworzono restaurację,
w której do miejscowego wina można zamówić coś z tradycyjnej macedońskiej kuchni. Robert degustuje kilka dań: turli tavę,
pindżur, pieczone bakłażany i tarator, do których podano wino o nazwie Vranec.
Podróż wzdłuż rzeki Wardar dostarcza niezwykłych wrażeń. Malowniczy wyrzeźbiony w skałach wąwóz o nazwie Demir
Kapija, co znaczy żelazne wrota, był w czasie pierwszego najazdu tureckiego strategicznym punktem obrony macedońskiej.
W czasie II wojny światowej Niemcy przebili tutaj tunel drogowy, z którego miejscowi korzystają do dzisiaj. Ale już od czasów
I wojny światowej istniał tu inny tunel, wybudowany również przez Niemców. Dzisiaj nie pełni już funkcji komunikacyjnych,
ale spożywcze. Przeszło 100 metrów skalnego korytarza wypełnia hodowla pieczarek. Współcześnie miejsce to również ma
znaczenie strategiczne. Biegnąca tędy linia kolejowa łączy Macedonię z resztą świata.
Demir Kapija to także nazwa miasteczka położonego w dolinie. W 1913 roku zostało ono zniszczone przez trzęsienie
ziemi. Należało wówczas do królestwa Serbii i dzięki pomocy monarchii podniosło się z gruzów. Dziś główna ulica nosi imię
Josipa Broz Tito. To przejaw nostalgii do socjalistycznej Jugosławii. Ludzie pamiętają, jak dobrze im się wtedy żyło.
W centrum miasteczka na ulicy przed kawiarnią Robert Makłowicz przygotuje miejscową specjalność: polnetki piperki,
czyli paprykę faszerowaną. - 23.03.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 19 (72) Macedonia "Stare wino"
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło ...
Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło niemal dwadzieścia stuleci i nazwa Macedonia znów pojawiła się na mapie
Europy. Oczywiście młode państwo utworzone w 1991 roku z byłej republiki jugosłowiańskiej ma ze starożytną Macedonią
niewiele wspólnego, a dzisiejszych Macedończyków trudno uznać za potomków Aleksandra Wielkiego. Grecy wciąż
jeszcze nie chcą uznać nazwy Macedonia, bo mają własny region zwany Macedonią Egejską.
Szlak podróży Roberta Makłowicza wiedzie przez malowniczą i żyzną dolinę Wardaru, gdzie spotykają się dwie
płyty tektoniczne: stare góry Rodopy i młodsze Dynarskie. W latach 30. XX wieku serbscy archeolodzy odkryli tutaj
ruiny antycznego miasta Stobi, które później, w czasach rzymskich, było stolicą prowincji Macedonia Salutaris.
Do dziś zachowały się pozostałości antycznego teatru, który pochodzi z II wieku oraz o 200 lat młodszej bazyliki.
Zwiedzający mogą zobaczyć dobrze zachowaną chrzcielnicę i mozaiki z motywem pawia, odkryte przypadkiem,
kiedy Bułgarzy i Niemcy kopali tu bunkry w czasie II wojny światowej. W starożytności przebiegał tędy szlak
handlowy. Co ciekawe, z Salonik na północ Europy transportowano głównie sól. W tej pięknej scenerii Robert Makłowicz
przyrządzi narodowe macedońskie danie - tave grave.
Jeszcze starsze niż ruiny Stobi są macedońskie tradycje winiarskie. Jak dowodzą odkrycia archeologiczne,
szlachetny trunek tłoczono na tych ziemiach już 13 wieków przed Chrystusem. Tysiąc lat później jego wielbicielami
byli wielcy antyczni Macedończycy: Filip II i jego syn Aleksander. Może to właśnie dionizjak z tutejszych winnic
natchnął ich siłą i wyobraźnią, które pozwoliły im stworzyć imperium, podbić Grecję, a potem Persję, czyli pół
ówczesnego świata.
Winorośl uprawiano w dolinie Wardaru nawet w czasie długiego panowania tureckiego. W socjalistycznej Jugosławii
produkcja wina została znacjonalizowana, ale uprawa winorośli pozostała w rękach prywatnych. Właściciele winnic odstawiali zebrane plony do punktów skupu, skąd kierowano je do przerobu w jednej z 13 wielkich państwowych tłocznio - fermentatornio - butelkowni.
Przed kompleksem winiarsko - hotelarskim Popova Kula Robert Makłowicz uczestniczy w prezentacji wspaniałych
miejscowych win. Zgodnie z nowymi tendencjami panującymi w branży winiarskiej, w Popovej Kuli otworzono restaurację,
w której do miejscowego wina można zamówić coś z tradycyjnej macedońskiej kuchni. Robert degustuje kilka dań: turli tavę,
pindżur, pieczone bakłażany i tarator, do których podano wino o nazwie Vranec.
Podróż wzdłuż rzeki Wardar dostarcza niezwykłych wrażeń. Malowniczy wyrzeźbiony w skałach wąwóz o nazwie Demir
Kapija, co znaczy żelazne wrota, był w czasie pierwszego najazdu tureckiego strategicznym punktem obrony macedońskiej.
W czasie II wojny światowej Niemcy przebili tutaj tunel drogowy, z którego miejscowi korzystają do dzisiaj. Ale już od czasów
I wojny światowej istniał tu inny tunel, wybudowany również przez Niemców. Dzisiaj nie pełni już funkcji komunikacyjnych,
ale spożywcze. Przeszło 100 metrów skalnego korytarza wypełnia hodowla pieczarek. Współcześnie miejsce to również ma
znaczenie strategiczne. Biegnąca tędy linia kolejowa łączy Macedonię z resztą świata.
Demir Kapija to także nazwa miasteczka położonego w dolinie. W 1913 roku zostało ono zniszczone przez trzęsienie
ziemi. Należało wówczas do królestwa Serbii i dzięki pomocy monarchii podniosło się z gruzów. Dziś główna ulica nosi imię
Josipa Broz Tito. To przejaw nostalgii do socjalistycznej Jugosławii. Ludzie pamiętają, jak dobrze im się wtedy żyło.
W centrum miasteczka na ulicy przed kawiarnią Robert Makłowicz przygotuje miejscową specjalność: polnetki piperki,
czyli paprykę faszerowaną. - 23.03.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 19 (73) Macedonia "Jezioro Ochrydzkie"
Brak dostępu do morza rekompensuje ...
Brak dostępu do morza rekompensuje Macedończykom czyste i piękne Jezioro Ochrydzkie. Ochryd - takiej nazwy
też się używa - jest jeziorem tektonicznym, najstarszym w Europie i najgłębszym na Bałkanach. Jezioro stanowi naturalną
granicę z Albanią. Jego imponującą panoramę można podziwiać z masywu Galiczyca. W jeziorze żyje poszukiwany
endemiczny pstrąg ochrydzki. Od trzech lat obowiązuje jednak zakaz połowu tej ryby siecią, który ma zapobiec odłowom
rabunkowym, do jakich dochodziło w Albanii na drugim brzegu jeziora.
Miasto leżące nad jeziorem też nazywa się Ochryd, po polsku Ochryda. Jest to najsłynniejszy kurort Macedonii,
odwiedzany tłumnie przez gości z Bałkanów i całego świata. Po przybyciu do miasta Robert udaje się na targ, gdzie króluje
papryka, najważniejsze warzywo regionu. Na straganach nie brakuje też czosnku, cebuli, kabaczków, pomidorów, arbuzów
i melonów. Przy targu znajduje się mlekara, czyli mleczarnia, w której można kupić różne gatunki serów krowich i owczych.
Najbardziej popularne to kaszkawał i sirenje. W sklepie mięsnym kuszą: ajduczki, pleskawice i kebapcze, czyli oferta
na ruszt, po macedońsku "skara".
W dawnej Jugosławii Socjalistyczna Federacyjna Republika Macedonii była najbiedniejszą, typowo rolniczą prowincją.
Ale dzięki temu, że nie rozwijano tu przemysłu ciężkiego, możemy dzisiaj cieszyć się naturalnymi produktami najwyższej
jakości. Robert zapewnia, że sprzedawana tu żywność jest w 100 procentach ekologiczna
Na miastem góruje twierdza i mury obronne. Baszta fortecy cara Samoiła z X wieku jest doskonałym punktem widokowym
na miasto i jezioro. W czasach antycznych było to pogranicze Wschodu i Zachodu. Rzymska droga Via Egnatia, przecinająca
Ochrid, łączyła albański dziś port Durres nad Morzem Śródziemnym z Konstantynopolem. W dobie wczesnego chrześcijaństwa
Rzym i Bizancjum przeciągały biskupstwo ochrydzkie - każde na swoją stronę. Ostatecznie wygrał Kościół Wschodni i cyrylica,
która zresztą najpewniej tutaj powstała. W czasach bizantyjskich miasto słynęło z tego, że każdego dnia można było tu
się pomodlić w innej świątyni - podobno było ich aż 365. Wiele z nich zachowało się do dzisiaj; odrestaurowane zapierają dech
w piersiach, tak jak np. monastyr św. Pantelejmona, po polsku Pantaleona. Wewnątrz monastyru znajduje się grób św.
Klemensa, jednego z uczniów Cyryla i Metodego. W IX wieku św. Klemens założył tu pierwszą słowiańską akademię.
Na podstawie głagolicy, alfabetu stworzonego przez Cyryla i Metodego do zapisywania tekstów staro - cerkiewno - słowiańskich,
powstała wtedy cyrylica, którą Macedończycy posługują się do dziś. Perłą dawnej architektury cerkiewnej jest też kościół
św. Jana Teologa z Kaneo, znanego bardziej jako św. Jan Ewangelista.
W dzisiejszej dwumilionowej Macedonii muzułmańscy Albańczycy stanowią 25% ludności. Całe ich rzesze, ponad 350
tysięcy ludzi, znalazły tu schronienie, kiedy pod koniec XX wieku uciekali z bombardowanego serbskiego Kosowa. Bojówki
Albańskiej Armii Wyzwoleńczej próbowały później oderwać od Macedonii część jej zachodnich ziem, ale szczęśliwie
partyzancka wojna zakończyła się ugodą, podpisaną latem 2001 roku w Ochrydzie.
Przy promenadzie na tarasie restauracji hotelu Tino przy suto zastawionym stole Robert omawia miejscowe przysmaki,
a potem już na molo przyrządza własną kompozycję kulinarną - pstrąga tęczowego w sosie winnym. Nie jest to oczywiście
pstrąg ochrydzki, bo te na razie są pod ochroną. - 24.03.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 19 (73) Macedonia "Jezioro Ochrydzkie"
Brak dostępu do morza rekompensuje ...
Brak dostępu do morza rekompensuje Macedończykom czyste i piękne Jezioro Ochrydzkie. Ochryd - takiej nazwy
też się używa - jest jeziorem tektonicznym, najstarszym w Europie i najgłębszym na Bałkanach. Jezioro stanowi naturalną
granicę z Albanią. Jego imponującą panoramę można podziwiać z masywu Galiczyca. W jeziorze żyje poszukiwany
endemiczny pstrąg ochrydzki. Od trzech lat obowiązuje jednak zakaz połowu tej ryby siecią, który ma zapobiec odłowom
rabunkowym, do jakich dochodziło w Albanii na drugim brzegu jeziora.
Miasto leżące nad jeziorem też nazywa się Ochryd, po polsku Ochryda. Jest to najsłynniejszy kurort Macedonii,
odwiedzany tłumnie przez gości z Bałkanów i całego świata. Po przybyciu do miasta Robert udaje się na targ, gdzie króluje
papryka, najważniejsze warzywo regionu. Na straganach nie brakuje też czosnku, cebuli, kabaczków, pomidorów, arbuzów
i melonów. Przy targu znajduje się mlekara, czyli mleczarnia, w której można kupić różne gatunki serów krowich i owczych.
Najbardziej popularne to kaszkawał i sirenje. W sklepie mięsnym kuszą: ajduczki, pleskawice i kebapcze, czyli oferta
na ruszt, po macedońsku "skara".
W dawnej Jugosławii Socjalistyczna Federacyjna Republika Macedonii była najbiedniejszą, typowo rolniczą prowincją.
Ale dzięki temu, że nie rozwijano tu przemysłu ciężkiego, możemy dzisiaj cieszyć się naturalnymi produktami najwyższej
jakości. Robert zapewnia, że sprzedawana tu żywność jest w 100 procentach ekologiczna
Na miastem góruje twierdza i mury obronne. Baszta fortecy cara Samoiła z X wieku jest doskonałym punktem widokowym
na miasto i jezioro. W czasach antycznych było to pogranicze Wschodu i Zachodu. Rzymska droga Via Egnatia, przecinająca
Ochrid, łączyła albański dziś port Durres nad Morzem Śródziemnym z Konstantynopolem. W dobie wczesnego chrześcijaństwa
Rzym i Bizancjum przeciągały biskupstwo ochrydzkie - każde na swoją stronę. Ostatecznie wygrał Kościół Wschodni i cyrylica,
która zresztą najpewniej tutaj powstała. W czasach bizantyjskich miasto słynęło z tego, że każdego dnia można było tu
się pomodlić w innej świątyni - podobno było ich aż 365. Wiele z nich zachowało się do dzisiaj; odrestaurowane zapierają dech
w piersiach, tak jak np. monastyr św. Pantelejmona, po polsku Pantaleona. Wewnątrz monastyru znajduje się grób św.
Klemensa, jednego z uczniów Cyryla i Metodego. W IX wieku św. Klemens założył tu pierwszą słowiańską akademię.
Na podstawie głagolicy, alfabetu stworzonego przez Cyryla i Metodego do zapisywania tekstów staro - cerkiewno - słowiańskich,
powstała wtedy cyrylica, którą Macedończycy posługują się do dziś. Perłą dawnej architektury cerkiewnej jest też kościół
św. Jana Teologa z Kaneo, znanego bardziej jako św. Jan Ewangelista.
W dzisiejszej dwumilionowej Macedonii muzułmańscy Albańczycy stanowią 25% ludności. Całe ich rzesze, ponad 350
tysięcy ludzi, znalazły tu schronienie, kiedy pod koniec XX wieku uciekali z bombardowanego serbskiego Kosowa. Bojówki
Albańskiej Armii Wyzwoleńczej próbowały później oderwać od Macedonii część jej zachodnich ziem, ale szczęśliwie
partyzancka wojna zakończyła się ugodą, podpisaną latem 2001 roku w Ochrydzie.
Przy promenadzie na tarasie restauracji hotelu Tino przy suto zastawionym stole Robert omawia miejscowe przysmaki,
a potem już na molo przyrządza własną kompozycję kulinarną - pstrąga tęczowego w sosie winnym. Nie jest to oczywiście
pstrąg ochrydzki, bo te na razie są pod ochroną. - 24.03.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (74) Indie "Delhi wielu kultur"
Swoją podróż po Indiach krakowski ...
Swoją podróż po Indiach krakowski krytyk kulinarny rozpoczyna w historycznym centrum Delhi, Czerwonym Forcie,
który ze swoimi pałacami, ogrodami i bazarami, za czasów dynastii Wielkich Mogołów był miastem w mieście. To tam
znajdował się legendarny Pawi Tron i jeszcze słynniejszy diament Koh - i - Noor.
Dynastia Wielkich Mogołów rządziła w Indiach przez prawie 300 lat, aż do czasów Imperium Brytyjskiego. Cesarz był
ucieleśnieniem boga i musiał pokazywać się swoim poddanym codziennie, żeby nie gasła w nich wiara.
Tuż obok Czerwonego Fortu w starej dzielnicy handlowej, wzdłuż traktu Chandni Chowk, spotkać można wyznawców
Allacha, hinduizmu i sikhów, a na kramach stłoczonych wzdłuż ulic kupić i zjeść niemal wszystko.
Chandni Chowk to główna ulica Starego Delhi, łącząca Czerwony Fort z wielkim Meczetem Piątkowym. Swoją nazwę
wzięła od przemarszów ceremonialnych, kapiących od srebra orszaków cesarskich w czasach Wielkich Mogołów.
Akurat jest piątek, a w Indiach to taka muzułmańska niedziela, więc przed meczetem tłumy wiernych zbierają się na
modlitwę. Przy straganach handlowych na Chandni Chowk panuje żywiołowy ruch. Robert zatrzymuje się przy stoisku
z herbatami. Chce zaparzyć prawdziwą indyjską herbatę z dodatkiem kardamonu i mleka. Na jednej z bocznych uliczek
w oknie mieści się kuchnia wegetariańska. Robert degustuje tu znane również w Polsce, smażone w głębokim tłuszczu
pierożki samosa.
Ciasne podwórko między domami to terytorium słynnej muzułmańskiej kuchni U Karima. Lokal założono w 1913 roku.
Robert Makłowicz ma okazję spróbować kilku wybranych dań, takich jak: chicken curry, chicken tandoori, koźlęcina,
placki i ryż basmati. Własnoręcznie zaś przyrządza klasyczne curry jarzynowe.
Tak posilony nasz podróżnik udaje się na Targi Sztuki i Rzemiosła. Przy jednym ze stoisk ogląda kamienne moździerze,
w których tłucze się tradycyjnie przyprawy na masalę.
W Delhi zapada zmrok, ale ruch na ulicach miasta nie słabnie. Hinduska metropolia tętni życiem. - 26.03.2023 07:35- TVP Kobieta Podróż 43 Kanada Quebeck (166) Win ogrody i jagody
Quebec leży na szerokości geograficznej ...
Quebec leży na szerokości geograficznej północnych Włoch. Klimat ma jednak o wiele chłodniejszy. Jest to wynikiem
oddziaływania zimnego Prądu Labradorskiego. Zimą pogoda bywa wręcz arktyczna. Mimo to jest tu wiele winnic i dobrych
win. Robert ogląda miejscowe uprawy winorośli i poznaje metody ich ochrony przed mrozem.
Winnica Domaines Les Brome ma powierzchnię 12 hektarów. Siatka, która przykrywa winnicę, nie chroni jej przed mrozem,
ale przed ptakami. Odmiany szlachetne winorośli właściwej przykrywa się na zimę płótnem. Nie przykrywa się zaś odmian
hybrydowych, gdyż są one przystosowane genetycznie do temperatur poniżej minus 20 stopni Celsjusza. Ten rok był dobry,
winorośl się udała. Na tarasie z widokiem na okolicę Robert degustuje dwa miejscowe wina, białe i czerwone.
Po winorośli kolej na żurawinę, która podobnie jak winogrono jest jagodą. Dzikie żurawiny są wielkości czarnej borówki.
W naszych lasach rośnie ona dziko. Hodowlana borówka amerykańska jest dużo większa. Tak samo jest z żurawiną.
A jak się ją zbiera? Specjalna maszyna otrząsa krzaczki z jagód, pole zalewa się wodą i owoce są razem z wodą
wypompowywane. W przetwórni Robert poznaje poszczególne etapy przetwarzania żurawiny. Mrożenie, maszynowe
obtłukiwanie lodu, kalibrowanie owoców i pakowanie. W Polsce żurawina jest tylko dodatkiem do dań, w kanadyjskiej
kuchni jej pozycja jest o wiele ważniejsza.
Po żurawinie kolej na jabłka. Domaines Pinnacle to głównie sady jabłkowe. Jest tu także wytwórnia cydru i destylarnia.
W kwestii alkoholu Kanada jest bardzo restrykcyjna. Wyrabiają go prywatni producenci, ale jego sprzedaż jest
reglamentowana, obowiązuje monopol państwowy.
Wyspa Orleańska słynie z upraw winorośli i żurawiny. I właśnie tutaj przy winnicy z widokiem na most i rzekę Świętego
Wawrzyńca Robert gotuje danie odcinka. Są to klopsiki z suszoną żurawiną w sosie z białego wina.
Na Wyspie Orleańskiej Robert odwiedza także tradycyjną serowarnię. Gospodarze witają go w XVIII - wiecznych strojach
i zapraszają do środka, gdzie może przyjrzeć się produkcji serów. Degustacja odbywa się przed domem. Na drewnianym
stole obok starodawnych narzędzi serowarskich leżą wyroby: twarożek (naturalny i aromatyzowany syropem klonowym)
oraz ser dojrzewający smażony - najstarszy ser Ameryki Północnej.
Na drugim końcu wyspy znajdują się plantacje czarnej porzeczki. Wyrabia się tu nich m.in. octy balsamiczne. Robert
odwiedza domową wytwórnię octu z czarnych porzeczek. Sok z porzeczek trzeba najpierw gotować, żeby go odparować.
Gęsty wlewa się do baniaków, gdzie fermentuje. W sali ze szklanymi gąsiorami nie da się zbyt długo wytrzymać. Czuje się
tu nazbyt silnie skoncentrowany ocet. W pomieszczeniu obok z drewnianymi beczkami z dębu kasztanowca Robert próbuje
na łyżeczce octu z dwóch małych buteleczek. Żeby zwykły ocet stał się octem balsamicznym, trzeba przelać go do beczek,
w których leżakuje minimum 6 lat.
Przy octowni jest mały sklepik z bogatą ofertą. Można tu kupić porzeczkowy sos vinaigrette, galaretkę, ketchup i porzeczkową
musztardę francuską, a także creme de cassis, słynny likier, i dwa koktajle pochodzące z Dijon: kir i kir royale, nazwane tak
na cześć burmistrza miasta, Felixa Kira. - 26.03.2023 08:15- TVP Kobieta Podróż 43 Kanada Quebeck (167) Ville de Quebec
Miasto Quebeck (Ville de Quebeck) ...
Miasto Quebeck (Ville de Quebeck) jest stolicą prowincji o tej samej nazwie. Położone nad Rzeką Świętego Wawrzyńca,
w miejscu, gdzie wpływa ona do Atlantyku, jest drugim pod względem liczby ludności (po Montrealu) miastem w Kanadzie.
Quebec to nazwa indiańska, co ciekawe, oznacza miejsce, gdzie rzeka się zwęża.
Miasto jest wyjątkowe z kilku powodów. Nie licząc Florydy i Meksyku, jest to najstarszy organizm miejski w Ameryce
Północnej. Językiem francuskim mówi 98 procent jego mieszkańców. Historyczne centrum miasta - zbudowane w stylu
europejskim - jako jedyne w Ameryce Północnej wpisane zostało na listę UNESCO.
Zwiedzanie Quebecku Robert zaczyna od najstarszej części, zwanej Dolnym Miastem, gdzie można podziwiać zabytki
z czasów Ludwika XIV. Popiersie Króla Słońce stoi na Palace Royale - w samym sercu Dolnego Miasta..
Dlaczego mieszkańcy Quebecu mówią po francusku? W 1608 r. Samuel de Champlain wpłynął tu z Atlantyku pod banderą
francuską i założył gród. Ludwik XIV nie dbał o kolonię, ponieważ nie było tu złota, tylko skórki z bobrów. W końcu Francuzi
przegrali rywalizację z Anglikami i Quebec stał się dominium brytyjskim. Od klęski Francuzów w wojnie kolonialnej minęło
250 lat minęło, ale nad miastem nadal powiewają flagi z liliami Andegawenów i Burbonów.
Z Dolnego Miasta, z historycznej stacji, odjeżdża kolejka do Górnego Miasta. W budynku stacji mieszkał Louis Jolliett,
XVII - wieczny odkrywca Mississippi. To dzięki niemu Francuzi skolonizowali Luizjanę, którą w epoce napoleońskiej sprzedali
Stanom Zjednoczonym za psi grosz.
Z kolejki Robert wysiada wprost przed bajkowym zamkiem - hotelem Chateau Frontenac, architektoniczną ikoną miasta.
Mury hotelu dwukrotnie zapisały się w historii świata: w roku 1943 i 1944, kiedy Churchill i Roosevelt omawiali wizje urządzenia
świata po pokonaniu III Rzeszy.
W hotelowej restauracji Robert degustuje miejscowe wędliny i sery. Oczywiście z kieliszkiem czerwonego wina.
Wynalezienie kolei było cywilizacyjnym przełomem na całym świecie, a w Ameryce Północnej szczególnie. Pod koniec
XIX w. linia Canadian Pacific Railway połączyła Atlantyk z Pacyfikiem. Żeby promować turystykę kolejową, wzdłuż nowej linii
budowano wielkie hotele, takie jak wspomniany Chateau Frontnac, wzorowany na romantycznej architekturze bawarskiej,
którą do swoich bajek przejął potem Disney.
Główny plac Górnego Miasta zajmuje ratusz we francuskim stylu. Naprzeciwko ratusza stoi gmach banku braci Price z 1929 r.
Do złudzenia przypomina warszawski Prudential. Miasto ma też swoje błonia zwane Równinami Abrahama, choć jest to teren pofałdowany. W 1759 r. rozegrała się tu bitwa, która przesądziła o przynależności państwowej Quebecu. Anglikami dowodził
generał Wolfe, Francuzami - hrabia de Montcalm. Anglicy fenomenalnie wytrzymali psychicznie atak piechoty francuskiej,
po czym oddali jedną decydującą salwę. Jak się potem mówiło w Europie: De Montcalm w 20 minut przegrał pół Ameryki.
Na wysokiej skarpie pod brytyjską cytadelą Robert przyrządza rybne seviche z soli i smażone przegrzebki. W menu jest też
bacalhau, czyli solony i suszony dorsz.
Przy rue Saint - Jean Robert zagląda do małej piekarni, gdzie degustuje bagietkę i croissantta. Przy okazji ogląda linię do
wypieku bagietek. Wieczorem nasz podróżnik udaje się na spacer po Grande Ale, by poznać nocne życie. Tłumy ludzi
w ogródkach kawiarnianych i restauracyjnych. Na wieczorny popas wRobert wybiera jednak restaurację na przedmieściu,
o nazwie La Girolle, z kuchnią francuską. Na drzwiach wejściowych jest napis: Apportez votre vin (przynoście własne wino).
Z menu wypisanego na tablicy dowiadujemy się, że restauracja poleca ris de veau, czyli grasicę cielęcą, z włoska zwaną
animelką. - 27.03.2023 07:15- TVP Rozrywka Podróż 20 (74) Indie "Delhi wielu kultur"
Swoją podróż po Indiach krakowski ...
Swoją podróż po Indiach krakowski krytyk kulinarny rozpoczyna w historycznym centrum Delhi, Czerwonym Forcie,
który ze swoimi pałacami, ogrodami i bazarami, za czasów dynastii Wielkich Mogołów był miastem w mieście. To tam
znajdował się legendarny Pawi Tron i jeszcze słynniejszy diament Koh - i - Noor.
Dynastia Wielkich Mogołów rządziła w Indiach przez prawie 300 lat, aż do czasów Imperium Brytyjskiego. Cesarz był
ucieleśnieniem boga i musiał pokazywać się swoim poddanym codziennie, żeby nie gasła w nich wiara.
Tuż obok Czerwonego Fortu w starej dzielnicy handlowej, wzdłuż traktu Chandni Chowk, spotkać można wyznawców
Allacha, hinduizmu i sikhów, a na kramach stłoczonych wzdłuż ulic kupić i zjeść niemal wszystko.
Chandni Chowk to główna ulica Starego Delhi, łącząca Czerwony Fort z wielkim Meczetem Piątkowym. Swoją nazwę
wzięła od przemarszów ceremonialnych, kapiących od srebra orszaków cesarskich w czasach Wielkich Mogołów.
Akurat jest piątek, a w Indiach to taka muzułmańska niedziela, więc przed meczetem tłumy wiernych zbierają się na
modlitwę. Przy straganach handlowych na Chandni Chowk panuje żywiołowy ruch. Robert zatrzymuje się przy stoisku
z herbatami. Chce zaparzyć prawdziwą indyjską herbatę z dodatkiem kardamonu i mleka. Na jednej z bocznych uliczek
w oknie mieści się kuchnia wegetariańska. Robert degustuje tu znane również w Polsce, smażone w głębokim tłuszczu
pierożki samosa.
Ciasne podwórko między domami to terytorium słynnej muzułmańskiej kuchni U Karima. Lokal założono w 1913 roku.
Robert Makłowicz ma okazję spróbować kilku wybranych dań, takich jak: chicken curry, chicken tandoori, koźlęcina,
placki i ryż basmati. Własnoręcznie zaś przyrządza klasyczne curry jarzynowe.
Tak posilony nasz podróżnik udaje się na Targi Sztuki i Rzemiosła. Przy jednym ze stoisk ogląda kamienne moździerze,
w których tłucze się tradycyjnie przyprawy na masalę.
W Delhi zapada zmrok, ale ruch na ulicach miasta nie słabnie. Hinduska metropolia tętni życiem. - 27.03.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (75) Indie "Ulice Delhi"
Stolica Indii, Delhi, to ogromne ...
Stolica Indii, Delhi, to ogromne 11 - milionowe miasto, a uliczne życie stołecznej metropolii to jedno
z tych zjawisk, które trzeba zobaczyć, żeby w nie uwierzyć. Podróżnik z Krakowa, świadom ogromu tego
miasta, postanawia zwiedzić jedynie ulice wokół swojego hotelu, przy dworcu kolejowym. Główna stacja
kolejowa stolicy nazywa się New Delhi. Tę nazwę nadali miastu Brytyjczycy, kiedy w 1911 roku przenieśli
tutaj z Kalkuty siedzibę swoich władz kolonialnych i rozpoczęli budowę nowego centrum. Naprzeciwko
dworca jest wejście na bazar Pahar Ganj. Na początku lat 90. bazar opanowali importerzy z Polski, którzy
zaopatrywali się tu w indyjskie tekstylia. Nazywano go wówczas polskim bazarem. Niewielkie uliczne rondo
wewnątrz bazaru nasi rodacy dla ułatwienia sobie orientacji nazwali "krowim rondem", bo często wylegiwały się
tu krowy, których dziś już nie ma. Rząd postanowił oczyścić stolicę z tych zwierząt, a bezpańskie krowy
są przewożone do specjalnych schronisk, gdzie w spokoju mogą dokonać żywota. Teraz na ulicach Delhi
łatwiej spotkać psy czy małpy. Te ostatnie zwykle chcą ukraść coś do jedzenia.
Na bazarowych straganach można podziwiać pięknie wyeksponowane przyprawy, mielone i całe
korzenie. Nie brakuje też warzyw: bakłażanów, soczewicy, słodkich ziemniaków, fasoli strąkowej, zielonych
bananów do smażenia, pomidorów, papryczki chili, korniszonów i limonek. Robert Makłowicz przyrządza
na miejscu soczewicę w smażonych przyprawach.
Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, nasz podróżnik udaje się do "zaułka rzeźbiarzy", jednej
z małych uliczek niedaleko hotelu. Tu zwiedza pracownie rzeźbiarskie, w których wytwarza się marmurowe
i kamienne posągi.
Na deser Robert Makłowicz zaprasza nas do nowoczesnego sklepu, będącego zarazem restauracją
i herbaciarnią. Na stoiskach słodycze bengalskie, mleczne, migdałowe, pistacjowe, ser paneer z tłustego
mleka krowiego, a także suszone owoce, słone herbatniki i ciasteczka pokryte sreberkiem. Można też kupić
pączki, właśnie usmażone w maśle klarowanym ghee.
I ostatnie spojrzenie na Delhi. Jeszcze niedawno nad miastem wisiał gęsty smog. Dziś wszystkie
motoriksze i taksówki są obowiązkowo zasilane ekologicznym gazem ziemnym. Stolica Indii to bez
wątpienia metropolia przyszłości. - 28.03.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (75) Indie "Ulice Delhi"
Stolica Indii, Delhi, to ogromne ...
Stolica Indii, Delhi, to ogromne 11 - milionowe miasto, a uliczne życie stołecznej metropolii to jedno
z tych zjawisk, które trzeba zobaczyć, żeby w nie uwierzyć. Podróżnik z Krakowa, świadom ogromu tego
miasta, postanawia zwiedzić jedynie ulice wokół swojego hotelu, przy dworcu kolejowym. Główna stacja
kolejowa stolicy nazywa się New Delhi. Tę nazwę nadali miastu Brytyjczycy, kiedy w 1911 roku przenieśli
tutaj z Kalkuty siedzibę swoich władz kolonialnych i rozpoczęli budowę nowego centrum. Naprzeciwko
dworca jest wejście na bazar Pahar Ganj. Na początku lat 90. bazar opanowali importerzy z Polski, którzy
zaopatrywali się tu w indyjskie tekstylia. Nazywano go wówczas polskim bazarem. Niewielkie uliczne rondo
wewnątrz bazaru nasi rodacy dla ułatwienia sobie orientacji nazwali "krowim rondem", bo często wylegiwały się
tu krowy, których dziś już nie ma. Rząd postanowił oczyścić stolicę z tych zwierząt, a bezpańskie krowy
są przewożone do specjalnych schronisk, gdzie w spokoju mogą dokonać żywota. Teraz na ulicach Delhi
łatwiej spotkać psy czy małpy. Te ostatnie zwykle chcą ukraść coś do jedzenia.
Na bazarowych straganach można podziwiać pięknie wyeksponowane przyprawy, mielone i całe
korzenie. Nie brakuje też warzyw: bakłażanów, soczewicy, słodkich ziemniaków, fasoli strąkowej, zielonych
bananów do smażenia, pomidorów, papryczki chili, korniszonów i limonek. Robert Makłowicz przyrządza
na miejscu soczewicę w smażonych przyprawach.
Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, nasz podróżnik udaje się do "zaułka rzeźbiarzy", jednej
z małych uliczek niedaleko hotelu. Tu zwiedza pracownie rzeźbiarskie, w których wytwarza się marmurowe
i kamienne posągi.
Na deser Robert Makłowicz zaprasza nas do nowoczesnego sklepu, będącego zarazem restauracją
i herbaciarnią. Na stoiskach słodycze bengalskie, mleczne, migdałowe, pistacjowe, ser paneer z tłustego
mleka krowiego, a także suszone owoce, słone herbatniki i ciasteczka pokryte sreberkiem. Można też kupić
pączki, właśnie usmażone w maśle klarowanym ghee.
I ostatnie spojrzenie na Delhi. Jeszcze niedawno nad miastem wisiał gęsty smog. Dziś wszystkie
motoriksze i taksówki są obowiązkowo zasilane ekologicznym gazem ziemnym. Stolica Indii to bez
wątpienia metropolia przyszłości. - 28.03.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (76) Indie "Z przyjaciółmi"
Swoją trzecią indyjską podróż Robert ...
Swoją trzecią indyjską podróż Robert Makłowicz odbywa w towarzystwie polsko - indyjskiego małżeństwa,
Magdy i Minu, których zna z Polski, gdzie prowadzą indyjską restaurację. Związki polsko - hinduskie są prastare.
Nasz język, należący do rodziny indoeuropejskich, pochodzi przecież od staroindyjskiego sanskrytu.
Wraz z Magdą i Minu Robert zagląda w Delhi na garden party u byłego premiera rządu stanowego Uttar Pradesz, gdzie
dokonuje przeglądu dań z ogrodowego bufetu. Pod koniec przyjęcia odświętnie odziany Hindus z Radżastanu ceremonialnie
parzy czaj, czyli herbatę, podawaną w glinianych czarkach jednorazowego użytku.
W stołecznym parku na zielonych terenach rekreacyjnych wokół India Gate Robert wraz z przyjaciółmi obserwuje grę
w krykieta. Minu objaśnia zasady gry i opowiada o jej roli w sportowym życiu Indii. Wspomina, jak sam grał w krykieta.
Podróżnik z Krakowa odwiedza również elegancką rezydencję na przedmieściu, należącą do przyjaciół Minu. Szykuje się
tu przyjęcie, będzie więc okazja poznać sekrety miejscowej kuchni. Pani domu wraz z matką przygotowują dom do Święta
Światła. Ta jesienna ceremonia symbolizuje zwycięstwo światła nad ciemnością.
Robert bierze udział w przygotowaniu posiłku. Jednym z dań będą kalafiory smażone w cieście.
Z północy Indii troje przyjaciół przenosi się nad Ocean Indyjski, na Wybrzeże Malabarskie, gdzie w równikowym skwarze wspólnie przyrządzają kurczaka po keralsku. - 29.03.2023 07:15- TVP Rozrywka Podróż 20 (76) Indie "Z przyjaciółmi"
Swoją trzecią indyjską podróż Robert ...
Swoją trzecią indyjską podróż Robert Makłowicz odbywa w towarzystwie polsko - indyjskiego małżeństwa,
Magdy i Minu, których zna z Polski, gdzie prowadzą indyjską restaurację. Związki polsko - hinduskie są prastare.
Nasz język, należący do rodziny indoeuropejskich, pochodzi przecież od staroindyjskiego sanskrytu.
Wraz z Magdą i Minu Robert zagląda w Delhi na garden party u byłego premiera rządu stanowego Uttar Pradesz, gdzie
dokonuje przeglądu dań z ogrodowego bufetu. Pod koniec przyjęcia odświętnie odziany Hindus z Radżastanu ceremonialnie
parzy czaj, czyli herbatę, podawaną w glinianych czarkach jednorazowego użytku.
W stołecznym parku na zielonych terenach rekreacyjnych wokół India Gate Robert wraz z przyjaciółmi obserwuje grę
w krykieta. Minu objaśnia zasady gry i opowiada o jej roli w sportowym życiu Indii. Wspomina, jak sam grał w krykieta.
Podróżnik z Krakowa odwiedza również elegancką rezydencję na przedmieściu, należącą do przyjaciół Minu. Szykuje się
tu przyjęcie, będzie więc okazja poznać sekrety miejscowej kuchni. Pani domu wraz z matką przygotowują dom do Święta
Światła. Ta jesienna ceremonia symbolizuje zwycięstwo światła nad ciemnością.
Robert bierze udział w przygotowaniu posiłku. Jednym z dań będą kalafiory smażone w cieście.
Z północy Indii troje przyjaciół przenosi się nad Ocean Indyjski, na Wybrzeże Malabarskie, gdzie w równikowym skwarze wspólnie przyrządzają kurczaka po keralsku. - 29.03.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 21 (77) Austria i Szwajcaria "Silvretta"
Stacji narciarskich jest w Austrii ...
Stacji narciarskich jest w Austrii bez liku, ale jedna z nich jest wyjątkowa. To Ischgl położone u stóp alpejskiego
masywu Silvretta. Po drugiej stronie Silvretty jest już Szwajcaria i trójjęzyczny kanton Gryzonia. Tutejszy system wyciągów
pozwala jeździć z jednym karnetem w obydwu krajach. Stok narciarski schodzi pod same domy szwajcarskiego Samnaun
Compatsch. Robert zjechał tu starym szlakiem przemytniczym. Tutejsi górale od wieków trudnili się nielegalnym przerzucaniem
towarów przez zieloną granicę, mniej więcej tą samą trasą. Dziś też niejednemu narciarzowi przychodzi do głowy myśl
o kontrabandzie, bo okolica stanowi strefę wolnocłową. Praktyczni Szwajcarzy urządzili wszystko tak wygodnie, że bez
zdejmowania butów narciarskich można robić zakupy w sklepach wolnocłowych, których jest tu pod dostatkiem. W ofercie,
jak to u Szwajcarów, obowiązkowo czekolada i zegarki. Poza tym, kosmetyki i duży wybór alkoholi. Ale, jak ostrzega Robert,
z zakupami lepiej nie przesadzać, bo Szwajcaria, choć jest w strefie Schengen, nie należy do Unii Europejskiej, więc
po okazyjnych, bezcłowych cenach wolno wwieźć do Austrii tylko jedną butelkę, a nie np. dziesięć.
Pod stacją kolejki, na stoku, jest restauracja, do której podjeżdża się na nartach. Robert chce sprawdzić, co Szwajcarzy
dają do jedzenia narciarzom. Właściciel proponuje dwa miejscowe dania: Graubindenfleischtälle, (plastry wędzonej wołowiny)
oraz polentę z górskim serem i szpinakiem.
Ze względu na urodę i warunki turystyczne Ischgl nazywane jest często alpejską Ibizą. Do niedawna narciarzy
z Polski było tutaj i w sąsiednim Arlbergu tak niewielu, że Polaków nie uwzględniano nawet w statystykach. Teraz sytuacja
się zmienia, dzięki temu dostępne są już materiały informacyjne i mapki tras z opisem po polsku.
Co roku w Ischgl organizowany jest konkurs rzeźb lodowych pod nazwą Figure In Weiss. W tym roku leitmotivem
konkursu są wampiry. Być może dlatego jest tu także wielu turystów z Rumunii.
Na stoku w Ischgl Robert odwiedza jeszcze jedną restaurację. Jest to duży samoobsługowy lokal o nazwie
Alpenhaus. Degustuje tutaj pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym i zasmażaną kiszoną kapustą oraz knedel drożdżowy
w sosie waniliowym. Tymczasem w barach na placu przy dolnej stacji kolejki gra muzyka. Wszędzie narciarze, którzy właśnie
zjeżdżają z gór. Narciarski dzień dobiega końca, ale to jeszcze nie koniec zabawy. Alpejski obyczaj nakazuje, zaraz po
zjeździe ze stoku, jeszcze w pełnym rynsztunku, wizytę w barze.
Na następnego dnia już za miastem, na hali, Robert gotuje tyrolskie dania: Speckkraut und Speckknödeln, czyli kapustę
kraszoną ze skwarkami i kluski z mięsem albo też z boczkiem. - 30.03.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 21 (77) Austria i Szwajcaria "Silvretta"
Stacji narciarskich jest w Austrii ...
Stacji narciarskich jest w Austrii bez liku, ale jedna z nich jest wyjątkowa. To Ischgl położone u stóp alpejskiego
masywu Silvretta. Po drugiej stronie Silvretty jest już Szwajcaria i trójjęzyczny kanton Gryzonia. Tutejszy system wyciągów
pozwala jeździć z jednym karnetem w obydwu krajach. Stok narciarski schodzi pod same domy szwajcarskiego Samnaun
Compatsch. Robert zjechał tu starym szlakiem przemytniczym. Tutejsi górale od wieków trudnili się nielegalnym przerzucaniem
towarów przez zieloną granicę, mniej więcej tą samą trasą. Dziś też niejednemu narciarzowi przychodzi do głowy myśl
o kontrabandzie, bo okolica stanowi strefę wolnocłową. Praktyczni Szwajcarzy urządzili wszystko tak wygodnie, że bez
zdejmowania butów narciarskich można robić zakupy w sklepach wolnocłowych, których jest tu pod dostatkiem. W ofercie,
jak to u Szwajcarów, obowiązkowo czekolada i zegarki. Poza tym, kosmetyki i duży wybór alkoholi. Ale, jak ostrzega Robert,
z zakupami lepiej nie przesadzać, bo Szwajcaria, choć jest w strefie Schengen, nie należy do Unii Europejskiej, więc
po okazyjnych, bezcłowych cenach wolno wwieźć do Austrii tylko jedną butelkę, a nie np. dziesięć.
Pod stacją kolejki, na stoku, jest restauracja, do której podjeżdża się na nartach. Robert chce sprawdzić, co Szwajcarzy
dają do jedzenia narciarzom. Właściciel proponuje dwa miejscowe dania: Graubindenfleischtälle, (plastry wędzonej wołowiny)
oraz polentę z górskim serem i szpinakiem.
Ze względu na urodę i warunki turystyczne Ischgl nazywane jest często alpejską Ibizą. Do niedawna narciarzy
z Polski było tutaj i w sąsiednim Arlbergu tak niewielu, że Polaków nie uwzględniano nawet w statystykach. Teraz sytuacja
się zmienia, dzięki temu dostępne są już materiały informacyjne i mapki tras z opisem po polsku.
Co roku w Ischgl organizowany jest konkurs rzeźb lodowych pod nazwą Figure In Weiss. W tym roku leitmotivem
konkursu są wampiry. Być może dlatego jest tu także wielu turystów z Rumunii.
Na stoku w Ischgl Robert odwiedza jeszcze jedną restaurację. Jest to duży samoobsługowy lokal o nazwie
Alpenhaus. Degustuje tutaj pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym i zasmażaną kiszoną kapustą oraz knedel drożdżowy
w sosie waniliowym. Tymczasem w barach na placu przy dolnej stacji kolejki gra muzyka. Wszędzie narciarze, którzy właśnie
zjeżdżają z gór. Narciarski dzień dobiega końca, ale to jeszcze nie koniec zabawy. Alpejski obyczaj nakazuje, zaraz po
zjeździe ze stoku, jeszcze w pełnym rynsztunku, wizytę w barze.
Na następnego dnia już za miastem, na hali, Robert gotuje tyrolskie dania: Speckkraut und Speckknödeln, czyli kapustę
kraszoną ze skwarkami i kluski z mięsem albo też z boczkiem. - 30.03.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 21 (78) Austria i Szwajcaria "Dolina Paznaun"
Robert Makłowicz odwiedza Dolinę Paznaun ...
Robert Makłowicz odwiedza Dolinę Paznaun w zachodnim Tyrolu. W okolicach miasta Landeck podziwia
stary most kolejowy. W drugiej połowie XIX biegnąca tędy trasa kolejowa połączyła Wiedeń z Paryżem. Zachodni Tyrol
to wąski pasek, wciśnięty między Niemcy i Szwajcarię, a konkretnie między Bawarię i kanton Gryzonia. W dawnych
czasach ten wysokogórski region, zasypany przez pół roku śniegiem, był niemal całkowicie odcięty od świata. Nowa
linia kolejowa i biegnąca przez tunele droga otworzyły Dolinę Paznaun na świat. Dolina jest wąska i niedostępna,
ale główna droga, którą jedzie Robert, biegnie przez wiele nowoczesnych tuneli. Głównym miastem w dolinie jest Ischgl.
Jego mieszkańcy żyją przede wszystkim z turystycznej obsługi narciarzy, ale także z rolnictwa. W miejscowym sklepie
Robert ogląda towary, z których słynie ta ziemia. A są to sznapsy, kiełbasa, dziczyzna i sery.
Następne zwiedzane miasto to Galtür. W lutym 1999 roku zeszły tu dwie lawiny, które zniszczyły miasto i zabiły
ponad 30 osób. Była to jedna z największych tragedii lawinowych w historii Austrii i świata. W nowoczesnym budynku
Alpinarium, zbudowanym już po tej tragedii, stworzono ekspozycję, będącą lawinowym memento. Niech nikt się nie łudzi,
że ucieknie przed lawiną. Musiałby poruszać się po górach bolidem Formuły 1. Lawina pędzi z prędkością 300 km/godz. ,
czyli 8 razy szybciej od najszybszego człowieka. Jedna z ekspozycji ma ilustrować doznania człowieka, który znalazł się
pod lawiną, oczywiście, jeśli przeżył. Niestety, już po 20 minutach przebywania pod śniegiem szanse ocalenia spadają do
kilku procent. W górze słychać odgłosy nadziei: wołania ratowników i szczekanie psów.
Człowiek broni się przed lawinami na różne sposoby: montuje na zboczach gór specjalne zapory, strzela z armatek
w miejsca, gdzie gromadzi się dużo śniegu oraz buduje mury. Jednak mimo najbardziej zmyślnych zabezpieczeń lawiny
nadal schodzą i będą schodzić. A wywołują je często nieostrożni ludzie, przechodząc czy zjeżdżając na nartach
w nieodpowiednim miejscu.
Kolejny przystanek to Kapel. W tym miestaczku Robert zwiedza destylarnię sznapsa. W Austrii jest to całkowicie
legalne; każdy może mieć własną gorzelnię i produkować destylaty, tutaj najczęściej owocowe.
Następnego dnia już od rana Robert przygląda się produkcji miejscowego sera. Serowarnia znajduje się tuż
za ścianą obory. Elegancko przycięte gomółki sera moczy się najpierw w słonej wodzie. Naturalna klimatyzacja skalna
ściana zapewnia odpowiednie warunki w dojrzewalni niezależnie od pory roku.
Na skarpie nad główną drogą doliny Robert gotuje Almkäse Supe tyrolską zupę serową, której składnikiem
jest miejscowy ser. Jest to danie podobne do fondue.
W niemal każdym tyrolskim pensjonacie raz w tygodniu można skosztować klasycznych specjalności
miejscowej kuchni. Tym razem Robert skusił się na Schweinbraten, czyli pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym
i zasmażaną kiszoną kapustą. - 31.03.2023 07:15- TVP Rozrywka Podróż 21 (78) Austria i Szwajcaria "Dolina Paznaun"
Robert Makłowicz odwiedza Dolinę Paznaun ...
Robert Makłowicz odwiedza Dolinę Paznaun w zachodnim Tyrolu. W okolicach miasta Landeck podziwia
stary most kolejowy. W drugiej połowie XIX biegnąca tędy trasa kolejowa połączyła Wiedeń z Paryżem. Zachodni Tyrol
to wąski pasek, wciśnięty między Niemcy i Szwajcarię, a konkretnie między Bawarię i kanton Gryzonia. W dawnych
czasach ten wysokogórski region, zasypany przez pół roku śniegiem, był niemal całkowicie odcięty od świata. Nowa
linia kolejowa i biegnąca przez tunele droga otworzyły Dolinę Paznaun na świat. Dolina jest wąska i niedostępna,
ale główna droga, którą jedzie Robert, biegnie przez wiele nowoczesnych tuneli. Głównym miastem w dolinie jest Ischgl.
Jego mieszkańcy żyją przede wszystkim z turystycznej obsługi narciarzy, ale także z rolnictwa. W miejscowym sklepie
Robert ogląda towary, z których słynie ta ziemia. A są to sznapsy, kiełbasa, dziczyzna i sery.
Następne zwiedzane miasto to Galtür. W lutym 1999 roku zeszły tu dwie lawiny, które zniszczyły miasto i zabiły
ponad 30 osób. Była to jedna z największych tragedii lawinowych w historii Austrii i świata. W nowoczesnym budynku
Alpinarium, zbudowanym już po tej tragedii, stworzono ekspozycję, będącą lawinowym memento. Niech nikt się nie łudzi,
że ucieknie przed lawiną. Musiałby poruszać się po górach bolidem Formuły 1. Lawina pędzi z prędkością 300 km/godz. ,
czyli 8 razy szybciej od najszybszego człowieka. Jedna z ekspozycji ma ilustrować doznania człowieka, który znalazł się
pod lawiną, oczywiście, jeśli przeżył. Niestety, już po 20 minutach przebywania pod śniegiem szanse ocalenia spadają do
kilku procent. W górze słychać odgłosy nadziei: wołania ratowników i szczekanie psów.
Człowiek broni się przed lawinami na różne sposoby: montuje na zboczach gór specjalne zapory, strzela z armatek
w miejsca, gdzie gromadzi się dużo śniegu oraz buduje mury. Jednak mimo najbardziej zmyślnych zabezpieczeń lawiny
nadal schodzą i będą schodzić. A wywołują je często nieostrożni ludzie, przechodząc czy zjeżdżając na nartach
w nieodpowiednim miejscu.
Kolejny przystanek to Kapel. W tym miestaczku Robert zwiedza destylarnię sznapsa. W Austrii jest to całkowicie
legalne; każdy może mieć własną gorzelnię i produkować destylaty, tutaj najczęściej owocowe.
Następnego dnia już od rana Robert przygląda się produkcji miejscowego sera. Serowarnia znajduje się tuż
za ścianą obory. Elegancko przycięte gomółki sera moczy się najpierw w słonej wodzie. Naturalna klimatyzacja skalna
ściana zapewnia odpowiednie warunki w dojrzewalni niezależnie od pory roku.
Na skarpie nad główną drogą doliny Robert gotuje Almkäse Supe tyrolską zupę serową, której składnikiem
jest miejscowy ser. Jest to danie podobne do fondue.
W niemal każdym tyrolskim pensjonacie raz w tygodniu można skosztować klasycznych specjalności
miejscowej kuchni. Tym razem Robert skusił się na Schweinbraten, czyli pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym
i zasmażaną kiszoną kapustą. - 31.03.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (79) Indie "Pociąg do jogi"
Robert Makłowicz tym razem wybrał ...
Robert Makłowicz tym razem wybrał się na północ Indii, do leżących nad Gangesem słynnych ośrodków
hinduskiej jogi, odwiedzanych w swoim czasie przez takie sławy, jak m. in. zespół The Beatles. Najłatwiej dostać
się tam pociągiem Shatabdi Express, który w cenie biletu oferuje pełny posiłek, niekoniecznie wegetariański. Kolej
to w Indiach największy pracodawca. Codziennie przewozi około 15 mln pasażerów. W przerwie podroży, na peronie
stacji kolejowej w Mirat, Robert opowiada o powstaniu sipajów, które tam właśnie wybuchło. Był to pierwszy tak
poważny zbrojny zryw ludności Indii przeciwko panowaniu brytyjskiemu. Rozpoczął się w roku 1857. Rekrutowani
z miejscowej ludności szeregowi żołnierze wymordowali brytyjskich oficerów. Z garnizonu w Mirat bunt rozlał się na
niemal cały kraj. Pretekstem był narzucony przez Brytyjczyków obowiązek smarowania amunicji do karabinów łojem
wołowym lub baranim, co raziło uczucia religijne wyznawców hinduizmu i muzułmanów. Po dwóch latach walk
powstanie upadło.
Podróż pociągiem kończy się na stacji Roorkee. Dalej na północ trzeba ruszyć autem. Celem podróży są miasta
Haridwar i Rishikesh, a ściślej działające tam hinduistyczne świątynie, aśramy i akademie jogi, czyli strefa kuchni
wyłącznie bezmięsnej. W Haridwar Robert zwiedza Instytut Patanjali. Instytut pełni funkcje kontemplacyjne i duchowe,
ale można tu także zetknąć się z nowoczesną medycyną, zrobić badanie USG czy EKG. W podziemiach budynku
jest sklepik apteka, gdzie jogini sprzedają własnej produkcji preparaty lecznicze i kosmetyki. Robert zainteresował się
ekstraktem chłodzącym, wyciągiem z krowich oczu i ziołową pastą do zębów. W audytorium plenerowym, które mieści
się w zadaszonej przestrzeni na wewnętrznym dziedzińcu, Robert uczy się teorii i technik oddechu pranajama,
stosowanych w ćwiczeniach jogi. Potem w galerii na piętrze, obok wiszącego na ścianie wielkiego jadłospisu, degustuje
zestaw wegetariańskich dań jogińskich, przyrządzanych w kuchni instytutu. Nie dodaje się do nich czosnku ani cebuli;
te składniki utrudniałyby skupienie niezbędne do medytacji.
Każdy pobożny Hindus powinien raz w roku odbyć pielgrzymkę nad świętą rzekę Ganges i zaznać rytualnej kąpieli.
Podróżni przybywają do Rishikesh, gdzie mieszczą się aśramy obsługujące pielgrzymów. Robert zawitał do jednego z nich
słynnego aśramu Parmarth Niketan. Wizyta w tym miejscu to okazja do spotkania z miejscowym sędziwym mistrzem jogi.
Ma ponad 100 lat i od dłuższego czasu żywi się wyłącznie sokiem z pomarańczy. W jadalni Parmarth Niketan Robert próbuje placków puri, które są podstawą menu w północnych Indiach. Mięsa i jajek oczywiście tu nie podają. A pije się tutaj herbatę
słodzoną centralnie, z mlekiem, imbirem i kardamonem. Na dziedzińcu kompleksu świątynnego, w alei spacerowej, Robert
gotuje curry. Smak dzieła Roberta ocenia były ambasador Indii w Polsce, pan Chandra Mohan Bhandari, który chwali zupę.
Atrakcją pobytu w Parmarth Niketan jest udział w wieczornej ceremonii ognia i wody w nad Gangesem. - 02.04.2023 07:30- TVP Kobieta Podróż 43 Kanada Quebeck (168) Pierwsze nacje
Kto w dzisiejszej Kanadzie może ...
Kto w dzisiejszej Kanadzie może legalnie polować na wieloryby? Tylko przedstawiciele pierwszych nacji: Indianie oraz Inuici,
czyli pierwotni mieszkańcy północnych obszarów kontynentu. Łowią je na własne potrzeby, bo mięso wieloryba to fragment
ich tradycji i tożsamości. Dawniej Inuici nazywani byli Eskimosami. Dziś określenie to uważane jest za obraźliwe, bo oznacza
tych, którzy jedzą surowe mięso.
Pozostali mieszkańcy Kanady mogą co najwyżej oglądać te olbrzymie ssaki z pokładu łodzi podczas rejsu słonym estuarium
Rzeki Świętego Wawrzyńca. W taki rejs wybiera się Robert. Przy okazji przyjrzy się okolicznej przyrodzie. A jest ona tutaj
zupełnie inna. Nie ma klonów, które jesienią barwią się na czerwono.
Temperatura powietrza 8C, wody 3C, prędkość łodzi 25 węzłów. Do tego zimny wiatr i fale. Wieloryby uwielbiają to miejsce.
Wylegują się na tych wodach od wczesnej jesieni do grudnia. Dokąd potem odpływają, tego nikt nie wie.
Historia wielorybnictwa jest niemal tak stara jak historia ludzkości. Pierwotne ludy arktyczne zabijały te ogromne ssaki
wyrzucone przez fale na brzeg. Później człowiek nauczył się polować na nie z łodzi. W średniowieczu wielką biegłość w tej
sztuce osiągnęli Baskowie. Zjawili się na tych wodach niedługo po odkryciach Kolumba i Jacquesa Cartriera. Ale najgorsze
dla wielorybów miało dopiero nastąpić. W epoce rewolucji przemysłowej udoskonalono techniki połowu wielorybów. Doszło
do tego, że w wyniku rabunkowej gospodarki wielorybniczej rocznie zabijano na świecie 50 tysięcy tych zwierząt, doprowadzając
niemal do wytępienia gatunku. Dziś tylko 3 państwa na świecie łowią wieloryby na przemysłową skalę: Islandia, Norwegia
i Japonia. W Kanadzie jest to zabronione od roku 1972.
Rejs Roberta kończy się sukcesem: kamera upolowała kilka waleni karłowatych. Czas na przygotowanie dania odcinka.
Jest to sałatka z dzikiego ryżu z wędzonym łososiem, quebeckimi suszonymi owocami, kukurydzą i klonowym vinaigrettem.
Dziki ryż i kukurydzę współczesny świat zawdzięcza Indianom.
Kolejny etap podróży to zwiedzanie Wendake. Jest to zrekonstruowana wioska Indian Huron - Wendat. Na terenach dzisiejszego
Quebecu żyły plemiona Algonkinów i Huronów. Nie mieszkali oni jednak w wigwamach i tipi, ale w długich wielopiętrowych
drewnianych domach, zbudowanych bez użycia gwoździ. Niezbędne łączenia robiono za pomocą sznurka. Zamiast podłóg
było klepisko, a wprost nad nim palenisko. I pełno dymu w środku. Był on przekleństwem, bo ludzie od niego ślepli, ale też dobrodziejstwem, bo wędzili w nim ryby i mięso.
XVIII wiek to smutne czasy dla tutejszych Indian Huronów, których wytępili Irokezi. Zamieszkiwali oni ziemie na południu,
w rejonie dzisiejszego Nowego Jorku, dopóki nie zjawili się tam biali, najpierw Holendrzy, potem Anglicy, którzy zapędzili
Irokezów do rezerwatów. Tu, na północ, przybyli Francuzi. Indianie sprzedawali białym cenne skórki z bobrów i innych
zwierząt. W zamian dostawali wyroby metalowe, broń i niestety, alkohol.
W zrekonstruowanej wiosce indiańskiej Robert spotyka szefa kuchni Martina Gagne z plemienia Algonkinów. Martin piecze
nad ogniem zające zawieszone na sznurku. Przygotowuje też pstrąga nadziewanego mięsem w przyprawach indiańskich.
W indiańskim menu są też pasztety z jelenia i mięso bizona, a także potrawy z dyni.
Indianie Algonkini nie tylko polowali. Byli także rolnikami. Uprawiali kukurydzę, fasolę i dynie. Łatwo było je przechować przez
całą zimę bez żadnych specjalnych zabiegów. Z dyni np. robili papkę. - 02.04.2023 08:10- TVP Kobieta Makłowicz w podróży. Podróż 44 Sardynia (169) Costa Smeralda
COSTA SMERALDANazwa Porto Cervo wywołuje ...
COSTA SMERALDA
Nazwa Porto Cervo wywołuje dreszcz emocji wśród osób znających najbardziej ekskluzywne adresy nad Morzem
Śródziemnym. Kurort założony w latach 60. przez księcia Karima Agę Khana jest atrakcyjny nawet po sezonie.
Jego klientelę stanowił ówczesny beau monde, a jak wiadomo, największym wrogiem takich ludzi są paparazzi.
Dziś cena niektórych tutejszych posiadłości to milion złotych za metr kwadratowy.
Wycieczkę po kurorcie Robert zaczyna od aperitifu, oliwek i orzeszków - podanych na tarasie kawiarni hotelu Cervo,
skąd już niedaleko do pola golfowego i jachtklubu. Jachtklub Porto Cervo to jedna z najsłynniejszych marin w tej
części świata. Jego właścicielem jest książę Karim Aga Khan IV.
To już koniec sezonu, pora włożyć ciepły pulower, bo w powietrzu tylko 28 stopni Celsjusza. Wkrótce kurort
zapadnie w sen zimowy i obudzi się w maju przyszłego roku.
Książę Karim jest muzułmaninem, nosi tytuł imama, ale nie zbudował tu meczetu, tylko kościół katolicki. Jest
to kościół Stella Maris, czyli Gwiazdy Morza. Jego wnętrze jest ascetyczne, ściany są białe, ale zwraca uwagę
nieregularność form. W bocznej nawie wisi obraz El Greca Mater Dolorosa.
Cala di Volpe, czyli Zatoka Lisia, tuż przy niej hotel. Gościł koronowane głowy, ale nie z tego powodu jest sławny.
Jego najważniejszymi gośćmi w 1976 roku byli państwo Sterling - to fikcyjne nazwisko, jakim posługiwał się James
Bond, grany wówczas przez Rogera Moore’a, i major Amasowa z KGB, w tej roli wystąpiła Barbara Bach, żona
Ringo Starra. Tablica przy wejściu upamiętnia produkcję filmu z agentem 007.
W Zatoce Baja Sardinia Robert przygląda się, jak szef kuchni - specjalnie dla gości z Polski - przyrządza pierożki
z dwoma rodzajami sera: ricottą i peccorino przyprawionymi szafranem i tymiankiem.
Na degustację wina krakowski podróżnik udaje się do miejscowości Arzachena na Costa Smeralda, czyli
Szmaragdowym Wybrzeżu. W nowoczesnym budynku ze szkła i drewna znajduje się winiarnia, Robert degustuje
białe wina Vermentino di Gallura, które wreszcie zostały docenione.
W tym pięknym krajobrazie Robert gotuje też danie główne programu: sardyński makaron malloreddus (w kształcie
muszelek) z wieprzowo - cielęcym ragout.
La Maddalena to największa z miniwysp w pobliskim archipelagu, jedyna, po której jeżdżą samochody. Można się
tu dostać promem z sardyńskiej miejscowości Palau. Na środku wyspy, na placyku stoi kolumna ku czci Giuseppe
Garibaldiego. Z La Maddaleną połączona jest druga wyspa - Caprera, na której znajduje się dom muzeum Garibaldiego.
Stara pinia przed domem pewnie pamięta wielkiego karbonariusza. Garibaldi kupił tę wyspę i bardzo się starał, by była
należycie wykorzystywana, uprawiał ziemię, sadził drzewa oliwne, hodował bydło i konie. I spoczął w tej ziemi - pod
nieoszlifowanym kamieniem.
Zapewne zmorą rolniczej działalności Garibaldiego były dziki, których tu nie brakuje. Dlatego na kolację Robert spróbuje
słynnej miejscowej dziczyzny. W restauracji Sottovento, czyli "pod wiatr", serwującej tradycyjną kuchnię sardyńską,
do dziczyzny podają chrupki chleb i czerwone wino z endemicznego szczepu Isola dei Nuraghi.
. - 03.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (79) Indie "Pociąg do jogi"
Robert Makłowicz tym razem wybrał ...
Robert Makłowicz tym razem wybrał się na północ Indii, do leżących nad Gangesem słynnych ośrodków
hinduskiej jogi, odwiedzanych w swoim czasie przez takie sławy, jak m. in. zespół The Beatles. Najłatwiej dostać
się tam pociągiem Shatabdi Express, który w cenie biletu oferuje pełny posiłek, niekoniecznie wegetariański. Kolej
to w Indiach największy pracodawca. Codziennie przewozi około 15 mln pasażerów. W przerwie podroży, na peronie
stacji kolejowej w Mirat, Robert opowiada o powstaniu sipajów, które tam właśnie wybuchło. Był to pierwszy tak
poważny zbrojny zryw ludności Indii przeciwko panowaniu brytyjskiemu. Rozpoczął się w roku 1857. Rekrutowani
z miejscowej ludności szeregowi żołnierze wymordowali brytyjskich oficerów. Z garnizonu w Mirat bunt rozlał się na
niemal cały kraj. Pretekstem był narzucony przez Brytyjczyków obowiązek smarowania amunicji do karabinów łojem
wołowym lub baranim, co raziło uczucia religijne wyznawców hinduizmu i muzułmanów. Po dwóch latach walk
powstanie upadło.
Podróż pociągiem kończy się na stacji Roorkee. Dalej na północ trzeba ruszyć autem. Celem podróży są miasta
Haridwar i Rishikesh, a ściślej działające tam hinduistyczne świątynie, aśramy i akademie jogi, czyli strefa kuchni
wyłącznie bezmięsnej. W Haridwar Robert zwiedza Instytut Patanjali. Instytut pełni funkcje kontemplacyjne i duchowe,
ale można tu także zetknąć się z nowoczesną medycyną, zrobić badanie USG czy EKG. W podziemiach budynku
jest sklepik apteka, gdzie jogini sprzedają własnej produkcji preparaty lecznicze i kosmetyki. Robert zainteresował się
ekstraktem chłodzącym, wyciągiem z krowich oczu i ziołową pastą do zębów. W audytorium plenerowym, które mieści
się w zadaszonej przestrzeni na wewnętrznym dziedzińcu, Robert uczy się teorii i technik oddechu pranajama,
stosowanych w ćwiczeniach jogi. Potem w galerii na piętrze, obok wiszącego na ścianie wielkiego jadłospisu, degustuje
zestaw wegetariańskich dań jogińskich, przyrządzanych w kuchni instytutu. Nie dodaje się do nich czosnku ani cebuli;
te składniki utrudniałyby skupienie niezbędne do medytacji.
Każdy pobożny Hindus powinien raz w roku odbyć pielgrzymkę nad świętą rzekę Ganges i zaznać rytualnej kąpieli.
Podróżni przybywają do Rishikesh, gdzie mieszczą się aśramy obsługujące pielgrzymów. Robert zawitał do jednego z nich
słynnego aśramu Parmarth Niketan. Wizyta w tym miejscu to okazja do spotkania z miejscowym sędziwym mistrzem jogi.
Ma ponad 100 lat i od dłuższego czasu żywi się wyłącznie sokiem z pomarańczy. W jadalni Parmarth Niketan Robert próbuje placków puri, które są podstawą menu w północnych Indiach. Mięsa i jajek oczywiście tu nie podają. A pije się tutaj herbatę
słodzoną centralnie, z mlekiem, imbirem i kardamonem. Na dziedzińcu kompleksu świątynnego, w alei spacerowej, Robert
gotuje curry. Smak dzieła Roberta ocenia były ambasador Indii w Polsce, pan Chandra Mohan Bhandari, który chwali zupę.
Atrakcją pobytu w Parmarth Niketan jest udział w wieczornej ceremonii ognia i wody w nad Gangesem. - 03.04.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (80) Indie "Trivandrum"
Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego ...
Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego na południu Indii, w miejscowym języku malajalam ma nazwę
jeszcze bardziej skomplikowaną: Thirivananthapuram. Miasto jest skrzyżowaniem wielu religii i kultur i odznacza
się dynamiką typową dla tej części świata. Mieszkają tu hinduiści, muzułmanie, katolicy, a nawet Żydzi. Ale język
malajalam nie ma nic wspólnego z hindi, dlatego Hindus z północy z miejscowymi musi rozmawiać po angielsku.
W Trivandrum Robert Makłowicz podziwia piękną hinduistyczną świątynię, a przy okazji dowiaduje się, że
w Kerali komunizm nie stoi w sprzeczności z religią. Już pierwsze demokratyczne wybory w latach 50. wygrała
miejscowa partia komunistyczna, która praktycznie do dziś sprawuje tu władzę. Jej efektem jest elektryfikacja,
edukacja i nowoczesna polityka społeczna. I nikt nie walczy tu z prywatną własnością, nie ma mowy o nacjonalizacji.
"To po prostu komunizm, jakiego myśmy nie zaznali" - mówi Makłowicz.
Na skwerze przy plaży stoi pomnik kobiety wyzwolonej - ogromna kamienna rzeźba leżącej nagiej postaci
płci żeńskiej. Ten monumentalny posąg ufundowany przez rząd stanowy Kerali jest dowodem na to, jak istotna
jest w tym kraju rola kobiet. Jednym z najważniejszych polityków indyjskich, premierem kraju była Indira Gandhi.
Co ciekawe, gdy ktoś tu zapyta o równouprawnienie kobiet, wówczas odzywają się głosy, że w Kerali można
raczej mówić o równouprawnieniu mężczyzn, bo w dawnych kulturach bramińskich w tej części Indii panował
matriarchat.
Z Trivandrum Robert Makłowicz wyrusza do Kovalam. Podczas lunchu w miejscowej restauracji Raj Resort
gawędzi z dwoma Hindusami o kulinarnych przysmakach z różnych stron świata, w tym również o kuchni polskiej,
którą jak się okazuje jeden z panów poznał w naszym kraju. A jeśli chodzi o kuchnię hinduską, ma ona to do siebie,
że jest egalitarna. Makaron ryżowy w mleczku kokosowym, który Robert Makłowicz przygotuje potem na drewnianej
łodzi rybackiej, to danie zarówno dla biednych, jak i dla bogatych. Jeden z dżentelmenów, z którymi Makłowicz jadł
lunch, zaprosił go do swojej prywatnej rezydencji. Dom jest całkiem nowy, ma tylko pięć lat, ale jest zbudowany
w tradycyjnym stylu, typowym dla Keralii. Przed wejściem zdejmuje się buty. W kuchni żona gospodarza szykuje
miejscowe specjalności: placki dosa, do których podaje urd dal, czyli soczewicę po urdyjsku.
Następnego dnia rano Robert Makłowicz wybiera się na targ po owoce i warzywa. Po powrocie do rezydencji
przygotowuje wystawne keralskie śniadanie, na które podaje przede wszystkim owoce: dwa rodzaje bananów, małe
żółte i większe czerwone, papaję, winogrona, ananas i galaretkę z kokosów.
Ostatnią atrakcją, jaka czeka nas w tym odcinku, jest połów ryb, niezmienny w swojej formie od stuleci. Rybacy
wyciągają sieci, a potem na miejscu odbywa się segregowanie połowu - na ryby i owoce morza. - 04.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (80) Indie "Trivandrum"
Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego ...
Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego na południu Indii, w miejscowym języku malajalam ma nazwę
jeszcze bardziej skomplikowaną: Thirivananthapuram. Miasto jest skrzyżowaniem wielu religii i kultur i odznacza
się dynamiką typową dla tej części świata. Mieszkają tu hinduiści, muzułmanie, katolicy, a nawet Żydzi. Ale język
malajalam nie ma nic wspólnego z hindi, dlatego Hindus z północy z miejscowymi musi rozmawiać po angielsku.
W Trivandrum Robert Makłowicz podziwia piękną hinduistyczną świątynię, a przy okazji dowiaduje się, że
w Kerali komunizm nie stoi w sprzeczności z religią. Już pierwsze demokratyczne wybory w latach 50. wygrała
miejscowa partia komunistyczna, która praktycznie do dziś sprawuje tu władzę. Jej efektem jest elektryfikacja,
edukacja i nowoczesna polityka społeczna. I nikt nie walczy tu z prywatną własnością, nie ma mowy o nacjonalizacji.
"To po prostu komunizm, jakiego myśmy nie zaznali" - mówi Makłowicz.
Na skwerze przy plaży stoi pomnik kobiety wyzwolonej - ogromna kamienna rzeźba leżącej nagiej postaci
płci żeńskiej. Ten monumentalny posąg ufundowany przez rząd stanowy Kerali jest dowodem na to, jak istotna
jest w tym kraju rola kobiet. Jednym z najważniejszych polityków indyjskich, premierem kraju była Indira Gandhi.
Co ciekawe, gdy ktoś tu zapyta o równouprawnienie kobiet, wówczas odzywają się głosy, że w Kerali można
raczej mówić o równouprawnieniu mężczyzn, bo w dawnych kulturach bramińskich w tej części Indii panował
matriarchat.
Z Trivandrum Robert Makłowicz wyrusza do Kovalam. Podczas lunchu w miejscowej restauracji Raj Resort
gawędzi z dwoma Hindusami o kulinarnych przysmakach z różnych stron świata, w tym również o kuchni polskiej,
którą jak się okazuje jeden z panów poznał w naszym kraju. A jeśli chodzi o kuchnię hinduską, ma ona to do siebie,
że jest egalitarna. Makaron ryżowy w mleczku kokosowym, który Robert Makłowicz przygotuje potem na drewnianej
łodzi rybackiej, to danie zarówno dla biednych, jak i dla bogatych. Jeden z dżentelmenów, z którymi Makłowicz jadł
lunch, zaprosił go do swojej prywatnej rezydencji. Dom jest całkiem nowy, ma tylko pięć lat, ale jest zbudowany
w tradycyjnym stylu, typowym dla Keralii. Przed wejściem zdejmuje się buty. W kuchni żona gospodarza szykuje
miejscowe specjalności: placki dosa, do których podaje urd dal, czyli soczewicę po urdyjsku.
Następnego dnia rano Robert Makłowicz wybiera się na targ po owoce i warzywa. Po powrocie do rezydencji
przygotowuje wystawne keralskie śniadanie, na które podaje przede wszystkim owoce: dwa rodzaje bananów, małe
żółte i większe czerwone, papaję, winogrona, ananas i galaretkę z kokosów.
Ostatnią atrakcją, jaka czeka nas w tym odcinku, jest połów ryb, niezmienny w swojej formie od stuleci. Rybacy
wyciągają sieci, a potem na miejscu odbywa się segregowanie połowu - na ryby i owoce morza. - 04.04.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (81) Indie "Skarby Kerali"
Indyjski stan Kerala nie jest ...
Indyjski stan Kerala nie jest tak popularny jak np. Goa, ale kryje wiele skarbów, takich jak kokosy, pieprz
czy kauczuk. Robert Makłowicz opowie o nich, spacerując malowniczą nadmorską aleją wysadzaną właśnie
palmami kokosowymi. Dzisiejszą nazwę orzechom kokosowym nadali dopiero Portugalczycy, którzy zjawili się
tutaj w XVI wieku. Włochata skorupa orzecha przypominała im upiora z ludowych podań, zwanego Coco.
Wcześniej Europa znała kokosy z relacji Marco Polo, który określał je łacińską nazwą Nux indica. Na rajskiej
plaży rozebrany do pasa Suresh pokazuje, jak się otwiera orzech kokosowy. Skorupę rozłupuje się, uderzając
orzechem o rydel wbity w ziemię. W pierwszej kolejności wypija się wodę kokosową, smaczniejsza jest ta
z młodych orzechów. Z miąższu tłoczy się olej, a z suchych wytłoczyn produkuje wiórki kokosowe. Włókna
służą do wyrobu lin, sznurków, szczotek, wycieraczek. Lina kokosowa, mocna i odporna na słoną wodę morską,
była kiedyś powszechnie używana przez żeglarzy. Na tej rajskiej plaży Robert Makłowicz przyrządza miejscowe
danie z dodatkiem mleczka kokosowego.
Kolejny skarb Kerali to pieprz, który był kiedyś synonimem indyjskich przypraw. To głównie po pieprz
przedzierali się przez oceany wokół Afryki Portugalczycy. Kiedy wreszcie Vasco da Gama odkrył morską drogę
do Indii, statki portugalskie mogły wieźć do Lizbony transporty tego ziarna, którego cena w Europie była nawet
200 - krotnie wyższa niż tutaj, w Kerali, gdzie je kupowano.
Nadmorska aleja zaprowadziła Roberta Makłowicza do małego gaju kauczukowego. Z soku drzew kauczukowych
otrzymuje się lateks, czyli naturalny kauczuk, kiedyś niezbędny do produkcji gumy. Ta właściwość kauczukowca
stała się dla Europejczyków niezwykle cenna w XIX wieku, kiedy to John Dunlop wynalazł oponę pneumatyczną.
Wówczas te drzewa rosły wyłącznie w Brazylii, byłej kolonii portugalskiej, która w XIX wieku stała się niezależną
monarchią i zazdrośnie strzegła swojego monopolu na kauczuk. Wywóz nasion kauczukowca był surowo zabroniony.
Dopiero podstęp Brytyjczyków, którym udało się wywieźć porcję nasion w wypchanym okazie ptaka, pozwolił
rozwinąć uprawy kauczukowca poza Brazylią. Pierwsze plantacje, ze względu na klimat, założono w Indiach.
Areały kauczuku w Kerali zmniejszyły się znacznie po wynalezieniu gumy syntetycznej. Wiele plantacji zostało
zlikwidowanych. W ich miejsce założono ośrodki turystyczne. W jednym z nich o nazwie Water Scapes,
Robert Makłowicz zatrzymał się na posiłek. W jadalni o charakterze bufetowym, stoją na stołach bemary, czyli
podgrzewane bufetowe naczynia, a w nich cała seria dań i dodatków. Robert Makłowicz wybiera trzy dania:
dal Thadka, curry jarzynowe i duszonego kurczaka. - 05.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (81) Indie "Skarby Kerali"
Indyjski stan Kerala nie jest ...
Indyjski stan Kerala nie jest tak popularny jak np. Goa, ale kryje wiele skarbów, takich jak kokosy, pieprz
czy kauczuk. Robert Makłowicz opowie o nich, spacerując malowniczą nadmorską aleją wysadzaną właśnie
palmami kokosowymi. Dzisiejszą nazwę orzechom kokosowym nadali dopiero Portugalczycy, którzy zjawili się
tutaj w XVI wieku. Włochata skorupa orzecha przypominała im upiora z ludowych podań, zwanego Coco.
Wcześniej Europa znała kokosy z relacji Marco Polo, który określał je łacińską nazwą Nux indica. Na rajskiej
plaży rozebrany do pasa Suresh pokazuje, jak się otwiera orzech kokosowy. Skorupę rozłupuje się, uderzając
orzechem o rydel wbity w ziemię. W pierwszej kolejności wypija się wodę kokosową, smaczniejsza jest ta
z młodych orzechów. Z miąższu tłoczy się olej, a z suchych wytłoczyn produkuje wiórki kokosowe. Włókna
służą do wyrobu lin, sznurków, szczotek, wycieraczek. Lina kokosowa, mocna i odporna na słoną wodę morską,
była kiedyś powszechnie używana przez żeglarzy. Na tej rajskiej plaży Robert Makłowicz przyrządza miejscowe
danie z dodatkiem mleczka kokosowego.
Kolejny skarb Kerali to pieprz, który był kiedyś synonimem indyjskich przypraw. To głównie po pieprz
przedzierali się przez oceany wokół Afryki Portugalczycy. Kiedy wreszcie Vasco da Gama odkrył morską drogę
do Indii, statki portugalskie mogły wieźć do Lizbony transporty tego ziarna, którego cena w Europie była nawet
200 - krotnie wyższa niż tutaj, w Kerali, gdzie je kupowano.
Nadmorska aleja zaprowadziła Roberta Makłowicza do małego gaju kauczukowego. Z soku drzew kauczukowych
otrzymuje się lateks, czyli naturalny kauczuk, kiedyś niezbędny do produkcji gumy. Ta właściwość kauczukowca
stała się dla Europejczyków niezwykle cenna w XIX wieku, kiedy to John Dunlop wynalazł oponę pneumatyczną.
Wówczas te drzewa rosły wyłącznie w Brazylii, byłej kolonii portugalskiej, która w XIX wieku stała się niezależną
monarchią i zazdrośnie strzegła swojego monopolu na kauczuk. Wywóz nasion kauczukowca był surowo zabroniony.
Dopiero podstęp Brytyjczyków, którym udało się wywieźć porcję nasion w wypchanym okazie ptaka, pozwolił
rozwinąć uprawy kauczukowca poza Brazylią. Pierwsze plantacje, ze względu na klimat, założono w Indiach.
Areały kauczuku w Kerali zmniejszyły się znacznie po wynalezieniu gumy syntetycznej. Wiele plantacji zostało
zlikwidowanych. W ich miejsce założono ośrodki turystyczne. W jednym z nich o nazwie Water Scapes,
Robert Makłowicz zatrzymał się na posiłek. W jadalni o charakterze bufetowym, stoją na stołach bemary, czyli
podgrzewane bufetowe naczynia, a w nich cała seria dań i dodatków. Robert Makłowicz wybiera trzy dania:
dal Thadka, curry jarzynowe i duszonego kurczaka. - 05.04.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 20 (82) Indie "Rozlewiska Kerali"
Indyjski stan Kerala to przede ...
Indyjski stan Kerala to przede wszystkim morze i słynne plaże. Ale atrakcją turystyczną są także połączone
z morzem rozlewiska - rozległa i malownicza sieć kanałów, przypominająca deltę Dunaju. Przy brzegu można wynająć
łódź na krótki rejs albo na kilka dni. W niektórych łodziach przycumowanych do brzegu ludzie mieszkają na stałe. Inne
to pływające hotele. Robert Makłowicz postanowił popływać taką łodzią po kanale Backwaters niedaleko Alappuzhy. To
świetna okazja do poznania okolicy. Klimat na rozlewiskach bardzo sprzyja wegetacji roślin, plony zbiera się tu dwa razy
do roku. Ponieważ cały ten teren to depresja, poziom wody musi być regulowany przez człowieka. Służą do tego śluzy
i pompy, które nawadniają i odwadniają leżące obok pola ryżowe.
Po przypłynięciu do Alappuzhy Robert ma okazję zobaczyć miejscowy dom z ogrodem. Domostwo, do którego
został zaproszony, ma ponad 60 lat. Na werandzie urządzono ołtarzyk ze świętymi obrazkami, zapewne mieszkają tu
chrześcijanie. Urządzenie domu - bardzo stylowe - wykonane z drewna. Dla Roberta bardzo ciekawy jest ogród, w którym
rosną miejscowe rośliny: drzewo curry, krzew kawowy, maniok na tapiokę, palmy kokosowe - mała i duża, pieprz
pnący się na drzewie - matce oraz imbir.
W miejscowości Neendakara znajduje się targ rybny. Przybijają tu kutry z połowem i od razu na miejscu odbywa się
handel i sortowanie. Czasem zdarzają się nawet rekiny. Oprócz ryb łowi tu także krewetki i małże, zwłaszcza słodkowodne,
bo choć rozlewiska mają połączenie z morzem, to woda w kanałach jest słodka. To zasługa lasów namorzynowych, które pochłaniają sól.
Rozlewiska są piękne, ale dla niewtajemniczonych mogą być niebezpieczne. Tygrysów i żmij można się tu
nie obawiać, ale bardzo groźne są komary. Ich ukąszenia mogą wywołać malarię lub dengę. Dlatego, jak twierdzi
Robert, trzeba się smarować, najlepiej miejscowymi specyfikami. - 06.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 20 (82) Indie "Rozlewiska Kerali"
Indyjski stan Kerala to przede ...
Indyjski stan Kerala to przede wszystkim morze i słynne plaże. Ale atrakcją turystyczną są także połączone
z morzem rozlewiska - rozległa i malownicza sieć kanałów, przypominająca deltę Dunaju. Przy brzegu można wynająć
łódź na krótki rejs albo na kilka dni. W niektórych łodziach przycumowanych do brzegu ludzie mieszkają na stałe. Inne
to pływające hotele. Robert Makłowicz postanowił popływać taką łodzią po kanale Backwaters niedaleko Alappuzhy. To
świetna okazja do poznania okolicy. Klimat na rozlewiskach bardzo sprzyja wegetacji roślin, plony zbiera się tu dwa razy
do roku. Ponieważ cały ten teren to depresja, poziom wody musi być regulowany przez człowieka. Służą do tego śluzy
i pompy, które nawadniają i odwadniają leżące obok pola ryżowe.
Po przypłynięciu do Alappuzhy Robert ma okazję zobaczyć miejscowy dom z ogrodem. Domostwo, do którego
został zaproszony, ma ponad 60 lat. Na werandzie urządzono ołtarzyk ze świętymi obrazkami, zapewne mieszkają tu
chrześcijanie. Urządzenie domu - bardzo stylowe - wykonane z drewna. Dla Roberta bardzo ciekawy jest ogród, w którym
rosną miejscowe rośliny: drzewo curry, krzew kawowy, maniok na tapiokę, palmy kokosowe - mała i duża, pieprz
pnący się na drzewie - matce oraz imbir.
W miejscowości Neendakara znajduje się targ rybny. Przybijają tu kutry z połowem i od razu na miejscu odbywa się
handel i sortowanie. Czasem zdarzają się nawet rekiny. Oprócz ryb łowi tu także krewetki i małże, zwłaszcza słodkowodne,
bo choć rozlewiska mają połączenie z morzem, to woda w kanałach jest słodka. To zasługa lasów namorzynowych, które pochłaniają sól.
Rozlewiska są piękne, ale dla niewtajemniczonych mogą być niebezpieczne. Tygrysów i żmij można się tu
nie obawiać, ale bardzo groźne są komary. Ich ukąszenia mogą wywołać malarię lub dengę. Dlatego, jak twierdzi
Robert, trzeba się smarować, najlepiej miejscowymi specyfikami. - 06.04.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 22 (83) Irlandia Północna "Belfast"
Robert Makłowicz odwiedza Belfast - ...
Robert Makłowicz odwiedza Belfast - stolicę, a zarazem największe miasto Irlandii Północnej, leżące u ujścia
rzeki Lagan do Morza Irlandzkiego. Na nabrzeżu wita spacerowiczów kolorowy ceramiczny posąg wielkiego łososia,
a przed okazałym miejskim ratuszem - zbudowany w 1905 r. - posąg królowej Wiktorii.
Osadnictwo w tych stronach rozwinęło się już w epoce brązu. W epoce nowożytnej miasto najszybciej rozwijało
się w dobie Rewolucji Przemysłowej. W XIX wieku liczba ludności w ciągu dekady wzrastała o połowę. Belfast skutecznie
konkurował z takimi przemysłowymi potęgami jak Manchester czy Liverpool po drugiej stronie morza. Potem przyszedł
wiek XX, bombardowania Lufwaffe podczas II wojny światowej, powojenne zamachy bombowe IRA, odwetowe zamachy
i akty przemocy ze strony protestanckich lojalistów.
Walkę o niepodległość Irlandczycy rozpoczęli na początku XX w. Jednym z jej etapów był podpisany w 1921 r.
podział na brytyjską Północ i republikańską resztę wyspy. Od tego właśnie podziału zaczął się jeden z najdłużej trwających konfliktów nowoczesnej Europy. Po porozumieniu zawartym w Wielki Piątek 1998 roku (Good Friday Agrement) w mieście
nie słychać już strzałów i huku bomb. Do Belfastu powrócił spokój, a w rzece Lagan, dawniej mocno zanieczyszczonej,
pływają jak dawniej łososie. Miasto znów jest dumne i pewne swojej przyszłości. Turyści z całego świata nadrabiają
zaległości poprzednich dekad i ściągają tu tłumnie. Atutem są względnie niskie ceny. Jedną z największych sobotnich
atrakcji jest Targ Świętego Jerzego. Robert zatrzymuje się w dziale rybnym. Pewnie zastanawia się, co wybrać: solę
z Dover, żabnicę, węgorza czy owoce morza, które są atrakcją w miejscowych restauracjach.
Konflikt między unionistami i republikanami znalazł swoje odbicie w sztuce. Protestanci na ścianach swoich
domów malowali murale już 100 lat temu, katolicy zaczęli to robić w latach 80. Dzielnicę protestancką od katolickiej
odgradzał dawniej 8 - kilometrowy wysoki mur. Dziś bramy są otwarte, a wysoka ściana nosi nazwę Muru Pokoju i jest
już tylko atrakcją turystyczną. Belfast jest idealnym przykładem historii z happy endem. Na jednym ze ściennych malowideł
ubrana na zielono dziewczynka, katoliczka, i chłopiec w niebieskim stroju, protestant, podają sobie ręce. Napis głosi:
Nigdy więcej bomb, kul, zabójstw!
Przy Falls Road, na chodniku pod ścianą z muralami Robert gotuje główne danie odcinka: kotlety wieprzowe
z jabłkami w sosie z cydru i musztardy gruboziarnistej. A potem w ramach deseru odwiedza słynny sklep cukierniczy
U Cioci Sandry. Akurat ktoś kupuje cukierki rabarbarowe. Przed sklepem parkuje firmowa ciężarówka, wzbudzająca
entuzjazm najmłodszych mieszkańców miasta. Na zapleczu odbywa się właśnie produkcja lizaków i landrynek. To
najprawdziwsza manufaktura w dawnym stylu.
Z Belfastu pochodził jeden z największych geniuszy piłkarskich wszechczasów, George Best. Reprezentant
Irlandii Północnej, przez 12 lat napastnik MU, strzelił mnóstwo pięknych goli. Hulaka i król życia. Nie zwolnił tempa nawet
po przeszczepie wątroby. Zapytany, co zrobił z wielkimi pieniędzmi, które zarobił, odpowiedział: część wydałem na kobiety,
szybkie samochody i whiskey, a resztę zwyczajnie przepuściłem. Robert ogląda jego dom rodzinny. Po śmierci legendarnego piłkarza do obiegu wszedł banknot 5 - funtowy z jego podobizną. Jego imieniem nazwano też miejscowe lotnisko. - 07.04.2023 07:15- TVP Rozrywka Podróż 22 (83) Irlandia Północna "Belfast"
Robert Makłowicz odwiedza Belfast - ...
Robert Makłowicz odwiedza Belfast - stolicę, a zarazem największe miasto Irlandii Północnej, leżące u ujścia
rzeki Lagan do Morza Irlandzkiego. Na nabrzeżu wita spacerowiczów kolorowy ceramiczny posąg wielkiego łososia,
a przed okazałym miejskim ratuszem - zbudowany w 1905 r. - posąg królowej Wiktorii.
Osadnictwo w tych stronach rozwinęło się już w epoce brązu. W epoce nowożytnej miasto najszybciej rozwijało
się w dobie Rewolucji Przemysłowej. W XIX wieku liczba ludności w ciągu dekady wzrastała o połowę. Belfast skutecznie
konkurował z takimi przemysłowymi potęgami jak Manchester czy Liverpool po drugiej stronie morza. Potem przyszedł
wiek XX, bombardowania Lufwaffe podczas II wojny światowej, powojenne zamachy bombowe IRA, odwetowe zamachy
i akty przemocy ze strony protestanckich lojalistów.
Walkę o niepodległość Irlandczycy rozpoczęli na początku XX w. Jednym z jej etapów był podpisany w 1921 r.
podział na brytyjską Północ i republikańską resztę wyspy. Od tego właśnie podziału zaczął się jeden z najdłużej trwających konfliktów nowoczesnej Europy. Po porozumieniu zawartym w Wielki Piątek 1998 roku (Good Friday Agrement) w mieście
nie słychać już strzałów i huku bomb. Do Belfastu powrócił spokój, a w rzece Lagan, dawniej mocno zanieczyszczonej,
pływają jak dawniej łososie. Miasto znów jest dumne i pewne swojej przyszłości. Turyści z całego świata nadrabiają
zaległości poprzednich dekad i ściągają tu tłumnie. Atutem są względnie niskie ceny. Jedną z największych sobotnich
atrakcji jest Targ Świętego Jerzego. Robert zatrzymuje się w dziale rybnym. Pewnie zastanawia się, co wybrać: solę
z Dover, żabnicę, węgorza czy owoce morza, które są atrakcją w miejscowych restauracjach.
Konflikt między unionistami i republikanami znalazł swoje odbicie w sztuce. Protestanci na ścianach swoich
domów malowali murale już 100 lat temu, katolicy zaczęli to robić w latach 80. Dzielnicę protestancką od katolickiej
odgradzał dawniej 8 - kilometrowy wysoki mur. Dziś bramy są otwarte, a wysoka ściana nosi nazwę Muru Pokoju i jest
już tylko atrakcją turystyczną. Belfast jest idealnym przykładem historii z happy endem. Na jednym ze ściennych malowideł
ubrana na zielono dziewczynka, katoliczka, i chłopiec w niebieskim stroju, protestant, podają sobie ręce. Napis głosi:
Nigdy więcej bomb, kul, zabójstw!
Przy Falls Road, na chodniku pod ścianą z muralami Robert gotuje główne danie odcinka: kotlety wieprzowe
z jabłkami w sosie z cydru i musztardy gruboziarnistej. A potem w ramach deseru odwiedza słynny sklep cukierniczy
U Cioci Sandry. Akurat ktoś kupuje cukierki rabarbarowe. Przed sklepem parkuje firmowa ciężarówka, wzbudzająca
entuzjazm najmłodszych mieszkańców miasta. Na zapleczu odbywa się właśnie produkcja lizaków i landrynek. To
najprawdziwsza manufaktura w dawnym stylu.
Z Belfastu pochodził jeden z największych geniuszy piłkarskich wszechczasów, George Best. Reprezentant
Irlandii Północnej, przez 12 lat napastnik MU, strzelił mnóstwo pięknych goli. Hulaka i król życia. Nie zwolnił tempa nawet
po przeszczepie wątroby. Zapytany, co zrobił z wielkimi pieniędzmi, które zarobił, odpowiedział: część wydałem na kobiety,
szybkie samochody i whiskey, a resztę zwyczajnie przepuściłem. Robert ogląda jego dom rodzinny. Po śmierci legendarnego piłkarza do obiegu wszedł banknot 5 - funtowy z jego podobizną. Jego imieniem nazwano też miejscowe lotnisko. - 07.04.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 22 (84) Irlandia Północna "Kierunek Atlantyk"
W tym odcinku Robert Makłowicz ...
W tym odcinku Robert Makłowicz podróżuje po Irlandii Północnej, po hrabstwie Antrim. Chce dotrzeć na północ
wyspy, nad sam Atlantyk, do miasta Derry/Londonderry. Trasa prowadzi wzdłuż Morza Irlandzkiego, które tu zwane jest
Kanałem Północnym. Jedzie autobusem po Antrim Coast Road, która została zbudowana w latach 30. XIX wieku. Wyrąbano
ją w bazaltowych klifach za pomocą ładunków wybuchowych. Po drodze mija polodowcowe wzgórza, zielone nawet zimą,
i urokliwe nadmorskie miasteczka. Jedno z nich, Glenarm, to prawdziwa perełka. Leży nad rzeką Glen i jest z siedzibą
rodu McDonnell. Prawie wszystko wygląda tu jak przed wiekami: mury, wieża i dwuskrzydłowa brama o nazwie Barbican
Gate, która wiedzie do zamku. Dziś jest tu hotelik prowadzony przez fundację zajmującą się odnową zabytków. Sama
budowla, z czterema narożnymi wieżami, przypomina londyńską Tower. W romantycznej wieży można wynająć pokoje
i poczuć się jak dawni hrabiowie Antrim. Ród Antrim przybył ze Szkocji w XVII wieku. Pejzaż przed zamkiem jest jak "piękny
sen golfisty": gładka zieleń i gdzieniegdzie stare celtyckie dęby. Przyzamkowe ogrody pełniły niegdyś funkcję bardzo
praktyczną: dostarczały warzyw na pałacowy stół. Uprawiano tu rzepę, rzodkiew, buraki i ziemniaki. Dziś na grządkach
rosną przeważnie kwiaty, ale Robertowi Makłowiczowi udaje się znaleźć skrawek ogrodów, gdzie rośnie jeszcze coś,
co można włożyć do garnka. Drzewka laurowe, szczypior i kwitnący rozmaryn.
Kolejne miasteczko na trasie nosi nazwę Carnlough. Jest tu nieduży, ale za to urokliwy port rybacki. Jednak to nie
z rybami kojarzy się miejscowym ta nazwa. Właścicielką tych terenów przed wojną była babka Winstona Churchilla. Należały
do niej również okoliczne wzgórza i kamieniołomy wapienia. Wysyłany stąd do Wielkiej Brytanii, używany był jako cenny
budulec i składnik farb. Do rodziny Churchilla należał też hotel Londonderry Arms, gdzie przy kominku siadywał Sir Winston
z nieodłącznym cygarem i szklaneczką brandy. W hotelowej restauracji Robert spożywa bułeczkę typu scone z masłem,
śmietaną i dżemem oraz kawą po irlandzku, a na wybrzeżu, w pobliżu skał, na których roztrzaskały się w XVI wieku niedobitki hiszpańskiej Wielkiej Armady, smakosz z Krakowa przyrządza zupę porową z owsianką i kiełbaskami wieprzowymi. Na deser
zaś proponuje miasto Derry lub Londonderry i jego burzliwe dzieje.
Dwie nazwy miasta dobrze oddają jego historię i późniejsze wynikające z niej komplikacje. Derry lub Londonderry
to drugie co do wielkości miasto Irlandii Północnej, położone nad rzeką Foyle. Historyczna część miasta jest opasana świetnie zachowanymi murami obronnymi. Geneza miasta jest katolicka, ale w początkach XVII wieku król Jakub I Stuart zaczął
osiedlać tu protestantów, głównie ze Szkocji. To oni wznieśli stare miasto w dzisiejszym kształcie, a ponieważ czuli się
mocno związani z koroną angielską, zmienili nazwę Derry na Londonderry. Jeśli dziś zapytać kogoś z miejscowych, skąd
pochodzi, od razu będzie wiadomo, czy mieszka w dzielnicy katolickiej, czy protestanckiej. Historia tak się potoczyła, że
protestanci byli w mieście liczniejsi i bardziej zamożni. Wytworzył się wyraźny podział: bogate Londonderry na wzgórzu,
a za murami, w dole, robotnicze dzielnice Derry. Taka sytuacja musiała prowokować konflikty. Nasiliły się one w latach 20.
XX wieku, po podziale wyspy na brytyjską północ i republikańską resztę. W 1949 roku przyjęty przez parlament brytyjski
Ireland Act stanowił, że Irlandia Północna będzie częścią UK, dopóki taka będzie wola większości jej mieszkańców,
a większość była probrytyjska. I tak jest do dziś. - 10.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Polska (152) Wielkanoc na Kaszubach
Świąteczna podróż zaczyna się w ...
Świąteczna podróż zaczyna się w Dzemiónech czyli Dziemianach. W tamtejszej Chacie Kaszubskiej Koło Gospodyń
Wiejskich urządza doroczny konkurs bab wielkanocnych. Panie prezentują swoje wypieki, śpiewają i częstują gościa
czym chata bogata. Wójt podwozi Roberta do kościoła bryczką, przy okazji opowiada o kaszubskich obyczajach
wielkanocnych. Po drodze panowie posilają się słodkimi "ruchankami"; są to racuchy z ciasta chlebowego, spożywane
na ciepło.
Święcenie pokarmów w kościele jest okazją do przypomnienia symboliki wielkanocnego koszyka i posłuchania
kaszubskiej mowy.
Na kaszubskim świątecznym stole nie może zabraknąć ryb. Świeży połów ryb z jeziora trafia prosto do wędzarni. Lin,
węgorz i leszcz rozpięte na jałowcowych patyczkach to ozdoba świątecznych stołów.
Szwajcarię Kaszubską Robert podziwia ze szczytu Wieżycy, najwyższego ze Wzgórz Szymbarskich. Potem odwiedza
dwie tradycyjne gospody przy drodze nr 20, w Wyczechowie i Miszewku. Próbuje tam takich kaszubskich specjałów jak
łobona, czyli okrasa, gęsi smalec, wieprzowy zylc i czernina, życząc wszystkim wesołych i smacznych świąt. - 11.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 22 (84) Irlandia Północna "Kierunek Atlantyk"
W tym odcinku Robert Makłowicz ...
W tym odcinku Robert Makłowicz podróżuje po Irlandii Północnej, po hrabstwie Antrim. Chce dotrzeć na północ
wyspy, nad sam Atlantyk, do miasta Derry/Londonderry. Trasa prowadzi wzdłuż Morza Irlandzkiego, które tu zwane jest
Kanałem Północnym. Jedzie autobusem po Antrim Coast Road, która została zbudowana w latach 30. XIX wieku. Wyrąbano
ją w bazaltowych klifach za pomocą ładunków wybuchowych. Po drodze mija polodowcowe wzgórza, zielone nawet zimą,
i urokliwe nadmorskie miasteczka. Jedno z nich, Glenarm, to prawdziwa perełka. Leży nad rzeką Glen i jest z siedzibą
rodu McDonnell. Prawie wszystko wygląda tu jak przed wiekami: mury, wieża i dwuskrzydłowa brama o nazwie Barbican
Gate, która wiedzie do zamku. Dziś jest tu hotelik prowadzony przez fundację zajmującą się odnową zabytków. Sama
budowla, z czterema narożnymi wieżami, przypomina londyńską Tower. W romantycznej wieży można wynająć pokoje
i poczuć się jak dawni hrabiowie Antrim. Ród Antrim przybył ze Szkocji w XVII wieku. Pejzaż przed zamkiem jest jak "piękny
sen golfisty": gładka zieleń i gdzieniegdzie stare celtyckie dęby. Przyzamkowe ogrody pełniły niegdyś funkcję bardzo
praktyczną: dostarczały warzyw na pałacowy stół. Uprawiano tu rzepę, rzodkiew, buraki i ziemniaki. Dziś na grządkach
rosną przeważnie kwiaty, ale Robertowi Makłowiczowi udaje się znaleźć skrawek ogrodów, gdzie rośnie jeszcze coś,
co można włożyć do garnka. Drzewka laurowe, szczypior i kwitnący rozmaryn.
Kolejne miasteczko na trasie nosi nazwę Carnlough. Jest tu nieduży, ale za to urokliwy port rybacki. Jednak to nie
z rybami kojarzy się miejscowym ta nazwa. Właścicielką tych terenów przed wojną była babka Winstona Churchilla. Należały
do niej również okoliczne wzgórza i kamieniołomy wapienia. Wysyłany stąd do Wielkiej Brytanii, używany był jako cenny
budulec i składnik farb. Do rodziny Churchilla należał też hotel Londonderry Arms, gdzie przy kominku siadywał Sir Winston
z nieodłącznym cygarem i szklaneczką brandy. W hotelowej restauracji Robert spożywa bułeczkę typu scone z masłem,
śmietaną i dżemem oraz kawą po irlandzku, a na wybrzeżu, w pobliżu skał, na których roztrzaskały się w XVI wieku niedobitki hiszpańskiej Wielkiej Armady, smakosz z Krakowa przyrządza zupę porową z owsianką i kiełbaskami wieprzowymi. Na deser
zaś proponuje miasto Derry lub Londonderry i jego burzliwe dzieje.
Dwie nazwy miasta dobrze oddają jego historię i późniejsze wynikające z niej komplikacje. Derry lub Londonderry
to drugie co do wielkości miasto Irlandii Północnej, położone nad rzeką Foyle. Historyczna część miasta jest opasana świetnie zachowanymi murami obronnymi. Geneza miasta jest katolicka, ale w początkach XVII wieku król Jakub I Stuart zaczął
osiedlać tu protestantów, głównie ze Szkocji. To oni wznieśli stare miasto w dzisiejszym kształcie, a ponieważ czuli się
mocno związani z koroną angielską, zmienili nazwę Derry na Londonderry. Jeśli dziś zapytać kogoś z miejscowych, skąd
pochodzi, od razu będzie wiadomo, czy mieszka w dzielnicy katolickiej, czy protestanckiej. Historia tak się potoczyła, że
protestanci byli w mieście liczniejsi i bardziej zamożni. Wytworzył się wyraźny podział: bogate Londonderry na wzgórzu,
a za murami, w dole, robotnicze dzielnice Derry. Taka sytuacja musiała prowokować konflikty. Nasiliły się one w latach 20.
XX wieku, po podziale wyspy na brytyjską północ i republikańską resztę. W 1949 roku przyjęty przez parlament brytyjski
Ireland Act stanowił, że Irlandia Północna będzie częścią UK, dopóki taka będzie wola większości jej mieszkańców,
a większość była probrytyjska. I tak jest do dziś. - 11.04.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 22 (85) Irlandia Północna "Tropem legend"
W Irlandii Północnej wciąż żywa ...
W Irlandii Północnej wciąż żywa jest legenda Titanica, największego w swoim czasie liniowca świata zbudowanego
w Belfaście, w stoczni Harland & Wolff na początku XX wieku. Stocznia ta wypuściła aż trzy ogromne liniowce pasażerskie:
Olympic, Gigantic i największy z nich Titanic. Wszystkie miały pecha: Olympic już w pierwszym roku żeglugi miał kolizję
z inną jednostką i musiał wracać na naprawę do Belfastu. Co się stało z Titanikiem, wiadomo. Z kolei Gigantic, który po
tragedii Titanica zmienił nazwę na Britannic, w I wojnie światowej pływał jako statek szpital. W 1916 r. niemiecka mina
posłała go na dno Morza Egejskiego.
Po Titanicu zostało wiele pamiątek, m. in. menu ostatniej kolacji, jaką podano w I klasie wieczorem przed zatonięciem
statku. Składała się z dziewięciu dań. Jednym z nich była zupa z pęczaku. Miejscowa restauracja specjalizuje się
w odtwarzaniu jadłospisu z legendarnego liniowca. Na nabrzeżu, przy kabestanie z widokiem na stację pomp, Robert,
w asyście szefa tutejszej restauracji, gotuje zupę krem z kaszy jęczmiennej, doprawianą śmietaną i irlandzką whisky.
Kolejną irlandzką legendą jest jabłeczny cydr, doskonały napój niskoalkoholowy, będący chlubą krajów celtyckich.
W okolicach Armagh Robert odwiedza wytwórnię tego napoju. W sali degustacji stoją pod ścianami zbiorniki, a na stołach
butelki z gotowymi wyrobami. Robert objaśnia proces produkcji cydru: krojenie, wyciskanie soku, filtrowanie, fermentacja, dojrzewanie. Pokazuje dwa rodzaje gotowego cydru: z jabłek zielonych i czerwonych.
W miasteczku Enniskillen poznajemy kolejną irlandzką legendę, słynny w całym regionie czarny bekon, czyli surowy
bekon dojrzewający. Robi się go z mięsa świń hodowanych metodą wolnego wybiegu, w sposób organiczny bez użycia
fosfatów i nitratów, które w wielkoprzemysłowym bekonie można łatwo wykryć, bo podczas smażenia pozostawiają na
patelni białą pianę i osad.
Jedną z najstarszych i najważniejszych w Irlandii jest legenda świętego Patryka. Ten chrześcijański misjonarz
nie był Irlandczykiem; przybył na wyspę z Anglii lub Walii. Spędził tu resztę życia i dokonał wielkiej rzeczy: zastał Irlandię
pogańską, a zostawił chrześcijańską. Święty Patryk jest patronem wszystkich Irlandczyków, niezależnie od ich pochodzenia
i wyznawanej religii. Dobrze widać to mieście w Armagh, siedzibie irlandzkiego prymasa, gdzie stoją dwie katedry pod
wezwaniem św. Patryka, jedna katolicka, druga protestancka. Nie znamy daty narodzin świętego Patryka. Pewna jest
data jego śmierci: 17 marca 461 roku. Pochowano go w Downpatrick.
17 marca to największe święto Irlandczyków. Jak głosi legenda, Patryk surowo skarcił kiedyś szynkarkę, która podawała
klientom niepełne miarki whisky. Na pamiątkę tamtego zdarzenia w Dniu Świętego Patryka Irlandczycy wznoszą toasty szklaneczkami napełnionymi jak należy. Nie dlatego, żeby mieli jakieś szczególne upodobanie do konsumpcji mocnych
trunków. Są tylko wierni tradycji świętego Patryka.
Hillsborough to jedno z bardziej urokliwych miasteczek Irlandii Północnej, leży niecałe 20 km od Belfastu,
w hrabstwie Down. Na placu przed pałacem Willisa Hilla, w stylowym budynku starej poczty jest dziś siedziba miejskiego
ratusza. Co roku we wrześniu odbywa się w miasteczku słynny międzynarodowy festiwal ostryg i przegrzebków, na który
ściągają z całego świata smakosze owoców morza.
W Hillsborough trzeba koniecznie odwiedzić Plough Inn, tradycyjny irlandzki pub, w którym bywał James Joyce.
Robert zamawia tu owoce morza: ostrygi oraz małże św. Jakuba w sosie holenderskim. To także jedna z irlandzkich legend,
która będzie trwać. - 12.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 22 (85) Irlandia Północna "Tropem legend"
W Irlandii Północnej wciąż żywa ...
W Irlandii Północnej wciąż żywa jest legenda Titanica, największego w swoim czasie liniowca świata zbudowanego
w Belfaście, w stoczni Harland & Wolff na początku XX wieku. Stocznia ta wypuściła aż trzy ogromne liniowce pasażerskie:
Olympic, Gigantic i największy z nich Titanic. Wszystkie miały pecha: Olympic już w pierwszym roku żeglugi miał kolizję
z inną jednostką i musiał wracać na naprawę do Belfastu. Co się stało z Titanikiem, wiadomo. Z kolei Gigantic, który po
tragedii Titanica zmienił nazwę na Britannic, w I wojnie światowej pływał jako statek szpital. W 1916 r. niemiecka mina
posłała go na dno Morza Egejskiego.
Po Titanicu zostało wiele pamiątek, m. in. menu ostatniej kolacji, jaką podano w I klasie wieczorem przed zatonięciem
statku. Składała się z dziewięciu dań. Jednym z nich była zupa z pęczaku. Miejscowa restauracja specjalizuje się
w odtwarzaniu jadłospisu z legendarnego liniowca. Na nabrzeżu, przy kabestanie z widokiem na stację pomp, Robert,
w asyście szefa tutejszej restauracji, gotuje zupę krem z kaszy jęczmiennej, doprawianą śmietaną i irlandzką whisky.
Kolejną irlandzką legendą jest jabłeczny cydr, doskonały napój niskoalkoholowy, będący chlubą krajów celtyckich.
W okolicach Armagh Robert odwiedza wytwórnię tego napoju. W sali degustacji stoją pod ścianami zbiorniki, a na stołach
butelki z gotowymi wyrobami. Robert objaśnia proces produkcji cydru: krojenie, wyciskanie soku, filtrowanie, fermentacja, dojrzewanie. Pokazuje dwa rodzaje gotowego cydru: z jabłek zielonych i czerwonych.
W miasteczku Enniskillen poznajemy kolejną irlandzką legendę, słynny w całym regionie czarny bekon, czyli surowy
bekon dojrzewający. Robi się go z mięsa świń hodowanych metodą wolnego wybiegu, w sposób organiczny bez użycia
fosfatów i nitratów, które w wielkoprzemysłowym bekonie można łatwo wykryć, bo podczas smażenia pozostawiają na
patelni białą pianę i osad.
Jedną z najstarszych i najważniejszych w Irlandii jest legenda świętego Patryka. Ten chrześcijański misjonarz
nie był Irlandczykiem; przybył na wyspę z Anglii lub Walii. Spędził tu resztę życia i dokonał wielkiej rzeczy: zastał Irlandię
pogańską, a zostawił chrześcijańską. Święty Patryk jest patronem wszystkich Irlandczyków, niezależnie od ich pochodzenia
i wyznawanej religii. Dobrze widać to mieście w Armagh, siedzibie irlandzkiego prymasa, gdzie stoją dwie katedry pod
wezwaniem św. Patryka, jedna katolicka, druga protestancka. Nie znamy daty narodzin świętego Patryka. Pewna jest
data jego śmierci: 17 marca 461 roku. Pochowano go w Downpatrick.
17 marca to największe święto Irlandczyków. Jak głosi legenda, Patryk surowo skarcił kiedyś szynkarkę, która podawała
klientom niepełne miarki whisky. Na pamiątkę tamtego zdarzenia w Dniu Świętego Patryka Irlandczycy wznoszą toasty szklaneczkami napełnionymi jak należy. Nie dlatego, żeby mieli jakieś szczególne upodobanie do konsumpcji mocnych
trunków. Są tylko wierni tradycji świętego Patryka.
Hillsborough to jedno z bardziej urokliwych miasteczek Irlandii Północnej, leży niecałe 20 km od Belfastu,
w hrabstwie Down. Na placu przed pałacem Willisa Hilla, w stylowym budynku starej poczty jest dziś siedziba miejskiego
ratusza. Co roku we wrześniu odbywa się w miasteczku słynny międzynarodowy festiwal ostryg i przegrzebków, na który
ściągają z całego świata smakosze owoców morza.
W Hillsborough trzeba koniecznie odwiedzić Plough Inn, tradycyjny irlandzki pub, w którym bywał James Joyce.
Robert zamawia tu owoce morza: ostrygi oraz małże św. Jakuba w sosie holenderskim. To także jedna z irlandzkich legend,
która będzie trwać. - 12.04.2023 19:10- TVP Rozrywka Podróż 23 (86) Luksemburg Belgia
Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym ...
Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym miastem, które odwiedza, jest Akwizgran, czyli Aachen - dawna stolica
państwa Karola Wielkiego, jednego z najwybitniejszych władców w dziejach świata. Polskie słowo król, czeskie krl,
rosyjskie "король" pochodzą właśnie od imienia Karola.
Karol Wielki był królem Franków, których nie należy mylić z dzisiejszymi Francuzami, bo Frankowie byli plemieniem
germańskim. Został też koronowany na cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Na ziemiach, którymi władał, wprowadzał
wspólne prawa i monetę. Była to więc pierwsza próba stworzenia zjednoczonej Europy. W dokumentach z tej epoki po raz
pierwszy pada określenie Europejczycy. Karol Wielki spoczywa w katedrze w Akwizgranie.
Po Akwizgranie kolej na Trewir, bo jak mówi Robert: być w tej części Niemiec i nie odwiedzić Trewiru, to jak w Belgii
zamówić frytki bez majonezu. Trewir to jedno z najstarszych miast Niemiec i największe miasto starożytne na północ od
Alp. Mimo to zabytków rzymskich zachowało się do naszych czasów niewiele. W centrum miasta zachwyca katedra
św. Piotra. W czasach starożytnych była jedną z czterech najważniejszych świątyń świata chrześcijańskiego, obok bazyliki
św. Piotra w Rzymie, kościoła Grobu Pańskiego w Jerozolimie i bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Ich budowę
zlecił Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz rzymski. W skarbcu katedry przechowywane są cenne relikwie,
m. in. ząb św. Piotra, sandał św. Andrzeja i święta szata, którą Jezus miał na sobie przed ukrzyżowaniem, i o którą rzymscy
żołnierze grali w kości pod krzyżem. Szata zostanie wystawiona na widok publiczny w kwietniu 2012 roku. Po najazdach
barbarzyńców katedra została odbudowana przez Karola Wielkiego i jego następców. A tuż przy katedrze można spróbować
miejscowych specjałów: na przykład szparagów.
By wyobrazić sobie niegdysiejszą potęgę miasta, wystarczy spojrzeć na rzymską bramę z II wieku naszej ery, zwaną
Porta Nigra, czyli czarna brama. Tak zaczęto ją nazywać w średniowieczu, kiedy szary piaskowiec, z którego została
zbudowana, po prostu sczerniał. W Trewirze były cztery takie bramy, ale ocalała tylko ta. I pewnie dzięki temu zamieniono
ją na kościół. Przetrwała także okres wojen napoleońskich. Napoleon, dowiedziawszy się o antycznym pochodzeniu bramy,
kazał ją zachować i wyremontować.
Wystarczy pół godziny drogi od Trewiru i można znaleźć się w zupełnie innym świecie. Nad rzeką Saarą w okolicach
Wiltingen są zlokalizowane winnice mozelskiego okręgu winiarskiego. Dzięki dużemu nachyleniu winnic doskonale operuje
tu słońce: w dzień jest gorąco, w nocy zimno. Uprawom sprzyja też skalista gleba łupkowa. Białe winogrona bardzo lubią
takie warunki. Pracownicy winnicy sadzą właśnie młody riesling. Krzewy wydadzą pierwsze owoce za 5 lat, ale na ich wysoką
jakość trzeba poczekać aż 30 lat. Robert zwiedza winnicę o nazwie Gottesfuss, czyli Boża Stopa. Wina z niej trafiały kiedyś
na najlepsze stoły Europy. Wiltingen to malownicze miasteczko w sercu regionu winiarskiego. Jedne z najlepszych win
produkuje tu Roman Niewodniczański, który jest synem profesora Tomasza Niewodniczańskiego, wybitnego polskiego fizyka.
Robert jest gościem Romana Niewodniczańskiego. Na tarasie z widokiem na ogród odbywa się degustacja trzech rodzajów
białych win jego produkcji.
W Wiltingen Robert proponuje cielęcinę w białym winie ze szpeclami, danie łatwe do przygotowania, zwłaszcza gdy pod
ręką jest białe mozelskie, a przed oczami widok na rzekę Mozelę i winnice, które ciągną się po obu jej stronach. Rzeka
stanowi granicę między Niemcami i Luksemburgiem. Robert odwiedza okoliczne miasteczka: Nittel i Ehnen. - 13.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 23 (86) Luksemburg Belgia
Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym ...
Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym miastem, które odwiedza, jest Akwizgran, czyli Aachen - dawna stolica
państwa Karola Wielkiego, jednego z najwybitniejszych władców w dziejach świata. Polskie słowo król, czeskie krl,
rosyjskie "король" pochodzą właśnie od imienia Karola.
Karol Wielki był królem Franków, których nie należy mylić z dzisiejszymi Francuzami, bo Frankowie byli plemieniem
germańskim. Został też koronowany na cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Na ziemiach, którymi władał, wprowadzał
wspólne prawa i monetę. Była to więc pierwsza próba stworzenia zjednoczonej Europy. W dokumentach z tej epoki po raz
pierwszy pada określenie Europejczycy. Karol Wielki spoczywa w katedrze w Akwizgranie.
Po Akwizgranie kolej na Trewir, bo jak mówi Robert: być w tej części Niemiec i nie odwiedzić Trewiru, to jak w Belgii
zamówić frytki bez majonezu. Trewir to jedno z najstarszych miast Niemiec i największe miasto starożytne na północ od
Alp. Mimo to zabytków rzymskich zachowało się do naszych czasów niewiele. W centrum miasta zachwyca katedra
św. Piotra. W czasach starożytnych była jedną z czterech najważniejszych świątyń świata chrześcijańskiego, obok bazyliki
św. Piotra w Rzymie, kościoła Grobu Pańskiego w Jerozolimie i bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Ich budowę
zlecił Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz rzymski. W skarbcu katedry przechowywane są cenne relikwie,
m. in. ząb św. Piotra, sandał św. Andrzeja i święta szata, którą Jezus miał na sobie przed ukrzyżowaniem, i o którą rzymscy
żołnierze grali w kości pod krzyżem. Szata zostanie wystawiona na widok publiczny w kwietniu 2012 roku. Po najazdach
barbarzyńców katedra została odbudowana przez Karola Wielkiego i jego następców. A tuż przy katedrze można spróbować
miejscowych specjałów: na przykład szparagów.
By wyobrazić sobie niegdysiejszą potęgę miasta, wystarczy spojrzeć na rzymską bramę z II wieku naszej ery, zwaną
Porta Nigra, czyli czarna brama. Tak zaczęto ją nazywać w średniowieczu, kiedy szary piaskowiec, z którego została
zbudowana, po prostu sczerniał. W Trewirze były cztery takie bramy, ale ocalała tylko ta. I pewnie dzięki temu zamieniono
ją na kościół. Przetrwała także okres wojen napoleońskich. Napoleon, dowiedziawszy się o antycznym pochodzeniu bramy,
kazał ją zachować i wyremontować.
Wystarczy pół godziny drogi od Trewiru i można znaleźć się w zupełnie innym świecie. Nad rzeką Saarą w okolicach
Wiltingen są zlokalizowane winnice mozelskiego okręgu winiarskiego. Dzięki dużemu nachyleniu winnic doskonale operuje
tu słońce: w dzień jest gorąco, w nocy zimno. Uprawom sprzyja też skalista gleba łupkowa. Białe winogrona bardzo lubią
takie warunki. Pracownicy winnicy sadzą właśnie młody riesling. Krzewy wydadzą pierwsze owoce za 5 lat, ale na ich wysoką
jakość trzeba poczekać aż 30 lat. Robert zwiedza winnicę o nazwie Gottesfuss, czyli Boża Stopa. Wina z niej trafiały kiedyś
na najlepsze stoły Europy. Wiltingen to malownicze miasteczko w sercu regionu winiarskiego. Jedne z najlepszych win
produkuje tu Roman Niewodniczański, który jest synem profesora Tomasza Niewodniczańskiego, wybitnego polskiego fizyka.
Robert jest gościem Romana Niewodniczańskiego. Na tarasie z widokiem na ogród odbywa się degustacja trzech rodzajów
białych win jego produkcji.
W Wiltingen Robert proponuje cielęcinę w białym winie ze szpeclami, danie łatwe do przygotowania, zwłaszcza gdy pod
ręką jest białe mozelskie, a przed oczami widok na rzekę Mozelę i winnice, które ciągną się po obu jej stronach. Rzeka
stanowi granicę między Niemcami i Luksemburgiem. Robert odwiedza okoliczne miasteczka: Nittel i Ehnen. - 13.04.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 23 (87) Luksemburg Belgia
Ardeny to pasmo niewysokich gór, ...
Ardeny to pasmo niewysokich gór, właściwie pagórków, na terenie Belgii i Luksemburga, zahaczające też
o Francję. Kraina ta słynie z pięknych widoków i wielu wspaniałych przysmaków. Bawiąc w Ardenach, koniecznie trzeba
odwiedzić miasto Spa, belgijski kurort, którego gorące źródła były znane już w XVI wieku. Leczył się tu np. król Henryk VIII.
Oprócz łaźni jest tu też kasyno. Ale tym, co najbardziej przyciąga dziś turystów do Spa, jest zbudowany w latach 20. tor
wyścigowy Spa - Francorchamps, na którym co roku odbywa się Grand Prix Belgii Formuły I.
Historia państwowości belgijskiej to niecałe 200 lat, ale tradycje tych ziem są bardzo dawne. Przykładem jest
zamek Montjardin z XIV wieku, stojący na wzgórzu Theux, który od XVIII wieku jest w rękach tej samej rodziny. Miejscowa
arystokracja miała koligacje niemieckie i francuskie, ale także hiszpańskie, bo ziemie te były częścią hiszpańskich
Niderlandów. Gospodarz, pan Charles Antoine de Theux de Montjardin zaprasza Roberta do zamku. Podczas rozmowy
panowie omawiają trzy ważne elementy belgijskiego stołu, a są to: odpowiednie nakrycia, piwo i dziczyzna. A jako że
patronem polowań jest św. Hubert, Robert wybiera się do miasta Saint Hubert. Miejscowa restauracji o nazwie, jakżeby
inaczej, Le Saint Hubert, specjalizuje się w dziczyźnie. Robert zamawia więc gulasz z dzika, frytki i piwo w kufelku.
Święty Hubert z Liege żył w VII wieku, pochodził z królewskiego rodu i był zapalonym myśliwym. Jak mówi legenda,
kiedy polował w Wielki Piątek, objawił mu się biały jeleń z lśniącym krzyżem w porożu. To odmieniło życie późniejszego
świętego. Poświęcił się studiowaniu ksiąg religijnych i został biskupem. Prowadził działalność misjonarską na ziemiach
dzisiejszej Belgii, a jego szczątki spoczywają w tutejszym kościele.
Sezon na dziczyznę trwa krótko, a wieprzowinę można jeść przez cały rok, odkąd człowiek udomowił dziką świnię.
W pobliskim miasteczku Nassogne produkuje się ardeński specjał, prawie zupełnie nieznany w Polsce. Jest to szynka
ardeńska, najsłynniejsza z tych, które dojrzewają na północy Europy. Dorównuje sławą tym włoskim i tym z południowej
Francji. Występuje w odmianach z kością i bez. Wędzona w dymie z dębiny i drewna jesionowego jest wyjątkowo
aromatyczna. W zakładzie pana Magerotte’a wyrabiane są także kiełbasy. Pokryte szlachetną pleśnią wyglądają naprawdę
zachęcająco. Rodzina Magerotte zajmuje się wędliniarstwem już od trzech pokoleń. Wszystkie wyroby można kupić
nieopodal, w firmowym sklepie na rogu ulicy. Właściciel sklepu, pan Andr Magerotte częstuje Roberta szynką o nazwie
formidable. Podobno specjały pana Magerotte’a zamawiane są na spotkania prezydenta Sarkozy’ego z kanclerz Merkel.
Kolejny punkt na trasie to słynne opactwo trapistów w Orval, legenda monastyczna i piwowarska. Już od XII wieku
bracia trapiści warzą tu doskonałe piwo. Na wewnętrznym dziedzińcu klasztoru Robert przyrządza danie z miejscowym
piwem: kotlety wieprzowe w piwie z boczkiem. A na pożegnanie zaprasza na typowy belgijski specjał: frytki z kremowym
majonezem. - 14.04.2023 07:10- TVP Rozrywka Podróż 23 (87) Luksemburg Belgia
Ardeny to pasmo niewysokich gór, ...
Ardeny to pasmo niewysokich gór, właściwie pagórków, na terenie Belgii i Luksemburga, zahaczające też
o Francję. Kraina ta słynie z pięknych widoków i wielu wspaniałych przysmaków. Bawiąc w Ardenach, koniecznie trzeba
odwiedzić miasto Spa, belgijski kurort, którego gorące źródła były znane już w XVI wieku. Leczył się tu np. król Henryk VIII.
Oprócz łaźni jest tu też kasyno. Ale tym, co najbardziej przyciąga dziś turystów do Spa, jest zbudowany w latach 20. tor
wyścigowy Spa - Francorchamps, na którym co roku odbywa się Grand Prix Belgii Formuły I.
Historia państwowości belgijskiej to niecałe 200 lat, ale tradycje tych ziem są bardzo dawne. Przykładem jest
zamek Montjardin z XIV wieku, stojący na wzgórzu Theux, który od XVIII wieku jest w rękach tej samej rodziny. Miejscowa
arystokracja miała koligacje niemieckie i francuskie, ale także hiszpańskie, bo ziemie te były częścią hiszpańskich
Niderlandów. Gospodarz, pan Charles Antoine de Theux de Montjardin zaprasza Roberta do zamku. Podczas rozmowy
panowie omawiają trzy ważne elementy belgijskiego stołu, a są to: odpowiednie nakrycia, piwo i dziczyzna. A jako że
patronem polowań jest św. Hubert, Robert wybiera się do miasta Saint Hubert. Miejscowa restauracji o nazwie, jakżeby
inaczej, Le Saint Hubert, specjalizuje się w dziczyźnie. Robert zamawia więc gulasz z dzika, frytki i piwo w kufelku.
Święty Hubert z Liege żył w VII wieku, pochodził z królewskiego rodu i był zapalonym myśliwym. Jak mówi legenda,
kiedy polował w Wielki Piątek, objawił mu się biały jeleń z lśniącym krzyżem w porożu. To odmieniło życie późniejszego
świętego. Poświęcił się studiowaniu ksiąg religijnych i został biskupem. Prowadził działalność misjonarską na ziemiach
dzisiejszej Belgii, a jego szczątki spoczywają w tutejszym kościele.
Sezon na dziczyznę trwa krótko, a wieprzowinę można jeść przez cały rok, odkąd człowiek udomowił dziką świnię.
W pobliskim miasteczku Nassogne produkuje się ardeński specjał, prawie zupełnie nieznany w Polsce. Jest to szynka
ardeńska, najsłynniejsza z tych, które dojrzewają na północy Europy. Dorównuje sławą tym włoskim i tym z południowej
Francji. Występuje w odmianach z kością i bez. Wędzona w dymie z dębiny i drewna jesionowego jest wyjątkowo
aromatyczna. W zakładzie pana Magerotte’a wyrabiane są także kiełbasy. Pokryte szlachetną pleśnią wyglądają naprawdę
zachęcająco. Rodzina Magerotte zajmuje się wędliniarstwem już od trzech pokoleń. Wszystkie wyroby można kupić
nieopodal, w firmowym sklepie na rogu ulicy. Właściciel sklepu, pan Andr Magerotte częstuje Roberta szynką o nazwie
formidable. Podobno specjały pana Magerotte’a zamawiane są na spotkania prezydenta Sarkozy’ego z kanclerz Merkel.
Kolejny punkt na trasie to słynne opactwo trapistów w Orval, legenda monastyczna i piwowarska. Już od XII wieku
bracia trapiści warzą tu doskonałe piwo. Na wewnętrznym dziedzińcu klasztoru Robert przyrządza danie z miejscowym
piwem: kotlety wieprzowe w piwie z boczkiem. A na pożegnanie zaprasza na typowy belgijski specjał: frytki z kremowym
majonezem. - 14.04.2023 19:05- TVP Rozrywka Podróż 23 (88) Luksemburg Belgia
Robert Makłowicz odwiedza Wielkie Księstwo ...
Robert Makłowicz odwiedza Wielkie Księstwo Luksemburg. Mimo tej nazwy kraj to malutki. Swą podróż Robert
rozpoczyna w Grevenmacher nad rzeką Mozelą. Okolice Mozeli to region, w którym produkuje się słynne wina.
Gleba skalista, wapienna i południowe stoki to świetne warunki do uprawy winorośli. Tutejsze wina, świeże, owocowe,
wypijane są przeważnie przez samych Luksemburczyków. Niewielka ich część jest eksportowana do Belgii. W Polsce
są one właściwe nieznane.
W miasteczku Grevenmacher, na placu przed ratuszem stoi pomnik ulicznego grajka z psem. Legenda głosi,
że skrzypek uwieczniony na tym pomniku jako pierwszy śpiewał publicznie w XVIII wieku utwory w języku luksemburskim.
Jest on odmianą niemieckiego, dialektem zbliżonym do języka siedmiogrodzkich Sasów.
W Grevenmacher znajdują się piwnice Bernarda Mansarda, jednego z najpoważniejszych luksemburskich
winiarzy. Wina musujące produkuje się tu metodą champanoise, polegającą na wykorzystaniu fermentacji wtórnej
w butelce. W szyjce odwróconej butelki zbierają się drożdże. Wino trzeba poddać licznym zabiegom, zanim będzie
takie, jak w sklepie.
W przypadku win słodkich i półsłodkich do butelek wstrzykuje się przed ich zakorkowaniem koncentrat winnego
likieru. Potem zawartość butelki trzeba wymieszać, w tym celu maszyna odwraca butelki. Na tarasie wytwórni,
z widokiem na rzekę, Robert degustuje miejscowe wino musujące w wersji brut, czyli wytrawnej. Butelka tego zacnego
trunku kosztuje mniej niż 8 euro, a więc niewiele jak na kraj, który ma najwyższy (po Liechtensteinie) produkt krajowy
na głowę mieszkańca.
Na luksemburskiej prowincji w maleńkiej wiosce Bech, w której mieszka maksimum kilkadziesiąt osób, kryją się
prawdziwe skarby kulinarne. Zjeżdżają tu smakosze z Niemiec, Belgii, nawet z Francji w poszukiwaniu najlepszych knajpek
i restauracyjek. W całym regionie jest ich tu największe zagęszczenie. Robert wybrał się do jednej z nich o nazwie
Steinmetz. Wybrał danie rybne: filet z turbota pokryty chrupiącą skórką zapieczoną migdałami i figami, w sosie na bazie
wina Gewürtztraminer. Do picia zaproponowano wino i przeróżne destylaty. Zgodnie z tutejszym zwyczajem w Luksemburgu
w restauracjach podaje się nie tylko wina, ale także destylaty własnej produkcji.
Kolejny punkt wycieczki to pałac Septfontaines, czyli Siedmiu Źródeł. Budowę pałacu zleciła rodzina von Boch.
Kiedy z początkiem XVIII wieku Chińczycy utracili monopol na produkcję białego złota, czyli porcelany, jej głównym
producentem na ziemiach dzisiejszego Luksemburga była rodzina von Boch. W roku 1748 pan von Boch dokonał
zaskakującego posunięcia rynkowego, połączył siły ze swoim dotychczasowym konkurentem, panem Villeroyem.
Na dziedzińcu przed pałacem Robert kończy opowieść o porcelanie i przyrządza sandacza w rieslingu z groszkiem.
Koniunktura na porcelanę znacznie się poprawiła po rewolucji francuskiej, kiedy narodziła się nowoczesna burżuazja.
Bogaci mieszczanie również chcieli jadać wykwintnie. Porcelana przestała być wyłącznym przywilejem arystokracji
i koronowanych głów. Tak samo zresztą jak dobre jedzenie.
Zagłębie produkcji porcelany znajduje się w Merzig na pograniczu luksembursko - niemieckim. Robert zwiedza fabrykę porcelany. Produkcja jest tutaj w pełni zautomatyzowana. Oczywiście wzory są malowane ręcznie. W niedalekim Mettlach
jest muzeum porcelany. W gablotach wyjątkowo ciekawe eksponaty, swoista kronika naszej cywilizacji, bo przez wieki wyroby
z miejscowych fabryk trafiały do rąk największych osobistości tego świata. Jest tu zastawa dla Jana Pawła II z herbem
watykańskim, talerze, na których jadali pasażerowie sterowca Hindenburg. (Ten słynny zeppelin spłonął w latach 30. podczas
próby lądowania w USA.) Jest też porcelana dla kanclerza Adenauera i dla szacha perskiego Rezy Pahlaviego. - 16.04.2023 07:30- TVP Kobieta Makłowicz w podróży. Podróż 44 Sardynia (170) Koral, korek i langusta
SARDYNIA 170 KORAL, KOREK I ...
SARDYNIA 170 KORAL, KOREK I LANGUSTA
Poławiacze koralu już w czasach antycznych upodobali sobie wody Sardynii, zwłaszcza zatoki wokół miasta Alghero.
Ten morski klejnot łowi się tu do dziś i obrabia artystycznie na miejscu.
Sardynię oblewają wody Morza Śródziemnego, przy czym na wybrzeżu północno - zachodnim nie mają one specjalnej
nazwy. Na wschodzie zaś jest to Morze Tyrreńskie. Inaczej niż nad Adriatykiem przeważają tu plaże piaszczyste,
a szmaragdowa woda jeszcze w październiku jest ciepła.
Współcześnie Sardynia należy do Włoch, ale od wieku XIV do XVIII wyspą władali Katalończycy i Aragończycy,
połączeni w średniowieczu unią personalną. Wpływy ich kultury można odnaleźć w miejscowym języku, architekturze
oraz kuchni.
Alghero to największe miasto w okolicy. Wygląda tak, że można by je śmiało przenieść do Katalonii i doskonale
wpisałoby się w tamtejszy pejzaż. Kompletnie nietknięta nowoczesnością tkanka miejska otoczona jest wspaniałymi
murami obronnymi.
Na nabrzeżu mariny z widokiem na stare miasto Robert gotuje miejscową specjalność: tuńczyka po katalońsku.
Zaś na tarasie hotelu Punta Negra krakowski smakosz degustuje langustę po katalońsku, do której podaje się białe
chardonnay albo szampana.
Butelkę wina, jak wiadomo, zamyka się korkiem. A skąd bierze się korek? Dęby korkowe to wielka rzadkość. Jego
najwięksi producenci to Portugalia i Sardynia właśnie. Miejscowość Calangianus to sardyńska stolica korka. W gaju
korkowym Robert pokazuje okorowane drewno. Odarta z dębu kora musi być przechowywana przez 18 miesięcy
na wolnym powietrzu. Pierwszy zbiór jest możliwy, kiedy drzewo ma 30 lat, kolejne co 10 lat. Fachowcy wyróżniają
dwa rodzaje korka: męski i żeński. Wielki korek do szampana, wycięty z jednego kawałka kory, może kosztować
nawet 5 euro. Ale tylko taki pozwoli przechowywać butelkę przez kilkadziesiąt lat bez szkody dla jej zawartości.
Wyspa Asinara jest dziś niemal bezludna. Turyści mogą tu zwiedzać dawne więzienie Fornelli dla najgroźniejszych
terrorystów i mafiosów. Atrakcją wyspy jest założony niedawno park narodowy, w którym żyją dzikie konie, dziki
i białe osły albinosy.
Castelsardo, kolorowe miasteczko położone na wielkiej górze z zamkiem na szczycie, to kolejny punkt na trasie.
Castelsardo znaczy sardyński zamek. Historia miasteczka liczy prawie 1000 lat, a spacer jego wąskimi i stromymi
uliczkami może przyprawić o zadyszkę.
Szef kuchni miejscowego hotelu zaprosił Roberta na brodo di pesce. Jest to tradycyjna zupa rybna z Castelsardo,
do której podaje się tutejsze czerwone wino Cannonau. Degustacja odbywa się na tarasie restauracji z widokiem
na miasto i zamek. - 16.04.2023 08:10- TVP Kobieta Makłowicz w podróży. Podróż 44 Sardynia (171) Górska Barbagia
ODC. 171 GÓRSKA BARBAGIAWapienne góry ...
ODC. 171 GÓRSKA BARBAGIA
Wapienne góry Supramonte w regionie Barbagia, ze swoimi żłobionymi przez strumienie jaskiniami, były przez wieki
schronieniem dla sardyńskich pasterzy oraz osławionych bandytów. Robert wjechał górską drogą na wysokość 1300 m
n.p.m. Kiedyś była to nieprzejezdna ścieżka, ale utwardzono ją w latach 60. na potrzeby produkcji filmu "Biblia"
w reżyserii Johna Hustona.
By zwiedzić Barbagię, Robert wynajmuje miejscowego kierowcę, bo, jak twierdzi, ich terenowe auta są zwinne jak
muflony i wytrzymałe jak osły. A cała eskapada odbywa się wokół cudu natury, jakim jest Dolina Lanaitho i zachwycający
antyczny pejzaż: długa aleja wysadzana piniami i gaj oliwny u podnóża gór. Za dwa miesiące zacznie się zbiór oliwek
miejscowej odmiany Nera di Oliena. Po kilku kilometrach gaje oliwne przechodzą w lasy dębowe. W takich lasach
pasterze budują swoje bacówki, żeby można było posilać się w cieniu drzew. Robert podjeżdża do leśnej kuchni
pasterskiej. Nad paleniskiem pieką się prosiaki i kiełbasy, na murku wystawiono jarzyny, oliwki i chleb.
Fenomen tych gór i ich piękno polega na tym, że jest tu dużo wody. Tryska ze skał jak chociażby słynne źródło
Su Gologone, z którego wypływa 300 litrów wody na sekundę. Jest czysta, mineralna, można ją śmiało pić. Z powodu
nadmiaru wody na płaskich terenach tworzyły się bagna. By je osuszyć, sadzono tu eukaliptusy.
Obfitość wody, która drąży wapienne skały, sprawia, że tworzą się tu jaskinie. Jest ich na Sardynii kilkaset. To świetne
kryjówki dla bandytów. A skąd wziął się tu bandytyzm? Po pierwsze, była bieda. Po drugie, niedostępność terenu.
Po trzecie, obcość władzy państwowej, która reprezentowała interesy kolejnych najeźdźców. Ostatnie porwanie
dla okupu miało tu miejsce 10 lat temu.
Robert podziwia cuda natury i posila się w pasterskiej leśnej kuchni. W jadłospisie pieczony prosiak, wędzone wędliny,
chrupki chleb pane carrasau i czerwone wino cannonau, które pochodzi z opiewanej przez Gabriele D’Annunzio Cantiny
Nepente w miasteczku Oliena.
Właśnie kończy się karnawał. W miasteczku o nazwie Mamoiada wśród mieszkańców można spotkać wielu przebierańców.
Jeden z nich, pan Franco, zaprasza Roberta do swojego domostwa; na gościa z Polski czeka tam słynny wśród smakoszy
sardyński produkt: żywy ser casu marzu z larwami much. Jest też chleb pane ingherda oraz grappa Filu e Ferru.
W Olienie, w hotelu Su Gologone Robert ma okazję zobaczyć, jak robi się domowy makaron. Sam zaś szykuje danie
z chrupkiego chleba. A potem zapowiada koncert tradycyjnej sardyńskiej muzyki.
Zwieńczeniem wieczoru jest degustacja przysmaków w restauracji w stylu rustykalnym. Panie w strojach ludowych
częstują ciastkami i aperitifem. Inne dwie panie pieką w piecu chleb panedda. Na długim stole czeka kolacja: kardy
(karczochy), pepperonata (duszona paryka) i pieczone pomidory. Smaki ostre i słodkie zarazem!